Trwa ładowanie...

Ludzkie zoo. Wywiad z Markiem Krajewskim

Ludzie na wybiegach i w klatkach. Półnadzy, odarci z godności. Ludzkie zoo miały Barcelona i Londyn. Daleki Nowy Jork, ale i nasz rodzimy Wrocław. Jeszcze 60 lat temu, na Wystawie Światowej w Brukseli, za płotem z patyków, pokazywano afrykańską dziewczynkę. Mistrzowski kryminał ”Mock. Ludzkie zoo” odwołuje się do tamtych historii. A Eberhard Mock trafia w sam środek piekła. Z Markiem Krajewskim rozmawiamy o tym, ile jest prawdy w opowieści, którą stworzył.

Ludzkie zoo. Wywiad z Markiem KrajewskimŹródło: Domena publiczna
d19ke8s
d19ke8s

Rachela Berkowska: ”Ludzkie zoo”, mocny tytuł dla książki.

Marek Krajewski: Przeglądałem gazetę z przełomu XiX i XX w. ”Schlesien” czyli Śląsk. Miałem w rękach rocznik 1913. I znalazłem tam reportaż z wystawy, która odbyła się we wrocławskim ogrodzie zoologicznym. Eksponatami byli żywi ludzie. Mieszkańcy Afryki, Arabowie. Proszę sobie wyobrazić rodzinę, która idzie na niedzielny spacer. Ogląda lwy, słonie. Mija antylopy i widzi ludzi. Na wybiegu, za kratami, odartych z godności. To mną wstrząsnęło. Pomyślałem, że to mógłby być dobry punkt wyjścia do książki. I tak właśnie zrobiłem. Uznałem ludzkie zoo za dominantę powieści, wokół której stworzyłem fabułę.

Był pan w Afryce?

Nie znoszę podróży. W Afryce nie byłem nigdy. Wyprawa na Czarny Ląd była kiedyś moim wyłącznie czytelniczym i dziecięcym marzeniem. Pamiętam jak dziś ten dreszcz emocji, który czułem czytając powieść Juliusza Verne’a ”Piętnastoletni kapitan”, książkę o afrykańskich eskapadach grupy podróżników. Potem kolejne powieści, wśród nich oczywiście ”Przygody Tomka na Czarnym Lądzie” Alfreda Szklarskiego, oraz książki historyczne o odkrywcach Afryki takich jak Richard Francis Burton, John Hanning Speke, David Livingstone, Henry Stanley. Chłopca, nastolatka, ta Afryka fascynowała, a jednocześnie się jej bałem i czułem odrazę.

Aż odrazę?

Brud, żar - gorące słońce, intensywne zapachy, nigdy za tym nie przepadałem, delikatnie mówiąc.

Może i nie znosi pan zapachów, ale świetnie je opisuje. Nie zapomnę jednej z pierwszych pana powieści, w ”Koniec świata w Breslau” policjant rozwala ścianę odkrywając zwłoki. Ten zapach sprawia, że wymiotuje. Sugestywne. Krzywiłam się czytając.

Kiedy chciałem opisać woń wydawaną przez zwłoki, zapytałem o to znajomego, emerytowanego policjanta: ”Jurek jak śmierdzi trup?”
– Mdły zapach – odpowiedział. A co znaczy mdły? To jakaś kolokacja. Pytałem o to samo szwagra, wówczas prokuratora. Odpowiedział, że trup ma zapach słodkawy. Ale przecież słodkawy odnosi się do smaku, nie do woni. Postanowiłem sam sprawdzić. Poszedłem na sekcję zwłok. (W prosektorium poznałem późniejszego mojego przyjaciela i współautora Jerzego Kaweckiego. To legendarna postać wrocławskiego środowiska prawniczego, znakomity medyk sądowy. Napisaliśmy wspólnie książkę ”Umarli mają głos”.) I już wiem do czego ten zapach porównać. Oszczędzę tego pani.

d19ke8s

Ależ ja jestem ciekawa tej sekcji, proszę nie przerywać.

Widziałem w życiu kilka, ale tę pierwszą pamiętam najlepiej. Wrocławska Akademia Medyczna (dziś Uniwersytet Medyczny), mroźny poranek, 4 stycznia 2004 roku. Trup na stole sekcyjnym – chudy i zaniedbany bezdomny mężczyzna. Pamiętam też zagadkę, jaka była związana z ciałem. Byłem pod wrażeniem wiedzy doktora Jerzego Kaweckiego: ”Panie Marku, niech pan spojrzy na te wybroczyny na szyi. Typowy odcisk buta typu adidas”. Po kilku dniach okazało się, że miał rację. Ten człowiek został zakatowany przez młodych ludzi podczas nocy sylwestrowej. Dla zabawy. Mordercy zostali rozpoznani po tych butach. Nastoletni uciekinierzy z zakładu poprawczego. To było dla mnie niezwykłe doświadczenie.

Dla mnie niezwykłe było czytanie o miłości Eberharda Mocka. Pana bohater nareszcie się zakochał.

Takie postulaty zgłaszały mi kobiety na spotkaniach autorskich. Chciały poczytać o życiu uczuciowym Mocka. Posłuchałem, kobiety stanowią lwią część moich czytelników. Taki był też wymóg chwili. Eberhard ma 31 lat, czas by ułożył sobie życie. Chociaż spróbował. Zauroczył się Marią, młodziutką, 20-letnią ekspedientką ze sklepu z jedwabiami. Waha się, sam nie wie - chce z nią być, czy nie. Maria co noc w swoim mieszkaniu słyszy przerażające jęki i dziecięcy płacz. Uważa to za odgłosy duchów. Ebi w duchy nie wierzy, jest racjonalny do bólu, jak ja. Ale ulega błaganiom dziewczyny i dla świętego spokoju zajmuje się sprawą. Nawet nie wie, że za chwilę wejdzie w najgłębsze kręgi piekła.

Odkrywa szokującą prawdę, którą skrywają piwnice nieczynnego dworca. No właśnie - prawdę? Przyznaję, że uwierzyłam w opisywany koszmar.

Nie zdradzając za wiele. Podobne praktyki, pseudonaukowe eksperymenty na ludziach, o jakich piszę, stosowali Rosjanie w służbie cara. A potem specjalna grupa podlegająca Feliksowi Dzierżyńskiemu. Pojawia się w tej historii ponure nazwisko – Ilja Iwanow. W mojej książce gości on epizodycznie. Istniał i był wcielonym złem.

Repozytorium
Źródło: Repozytorium, fot: Planeta Małp

”Planeta małp” - film o planecie zamieszkałej przez inteligentne małpy miał premierę w 1968 roku, jego popularność nie słabnie.

d19ke8s

A tajemnicza roślina, o której pan pisze, istnieje?

Wyciąg z rośliny iboga, czyli ibogaina jest narkotykiem, powoduje halucynacje, ale jedocześnie wzmacnia ludzki organizm. Moim wymysłem jest to, że armia była nią zainteresowana. Obejrzałem film dokumentalny ”Chore ptaki umierają łatwo”. Opowiada o grupie podstarzałych hippisów, którzy udają się do Gabonu w poszukiwaniu ibogi – mitycznej rośliny o działaniu psychotropowym. Nie był to film wybitny, ale przydał mi się. A o istnieniu ibogainy powiedział mi kolega licealny, obecnie psychiatra profesor Przemysław Pacan. W Polsce jest zakazana. Bardzo mnie ona zaciekawiła.

Pana ciągnęło kiedyś do takich substancji?

Nigdy. Nie używam żadnych substancji psychoaktywnych. Moim jedynym „dopalaczem” jest kawa, dwie filiżanki dziennie. Nie palę papierosów, nie piję alkoholu.

Z jakiegoś powodu?

Alkoholizm jest okrutną i ciężką chorobą. Ta choroba dotknęła bliskie mi osoby. To powód pierwszy. Po drugie, chcę mieć zawsze czysty umysł, a alkohol go mąci. Poza tym moja żona jest instruktorem terapii uzależnień i jestem świadom, ile alkohol może wywołać zła. Nie piję od trzech lat, papierosów nie palę od pięciu. Bardzo sobie chwalę ten stan abstynencji.

d19ke8s

Stan czystości i uporządkowania. Nie raz już pan mówił, że tylko przez pierwsze trzy miesiące roku pan pisze, pracuje równo trzy godziny i trzydzieści minut dziennie. Żyje pan według ustalonego harmonogramu.

Nie lubię zaskoczeń. Jestem człowiekiem, który przewiduje złe wydarzenia. Mówię sobie - ta książka na pewno będzie źle przyjęta. To starożytna technika zwana praemeditatio malorum.

Maksyma stoików. Wizualizowanie nieszczęść.

Owszem. Wsiadając do auta wyobrażam sobie, że będę miał wypadek samochodowy. Złamię nogę. I co wtedy? Zadzwonię do kolegi ortopedy i zapytam się co mam robić. Wiem jak postąpić, jestem przygotowany na przeciwności losu.

Pan wybaczy, dla mnie to czarnowidztwo, które może odbierać radość życia.

Ależ nie. Jak pani widzi, uśmiecham się, jestem zadowolony z życia, żaden ze mnie ponurak. Nie zamartwiam się tymi przeciwnościami losu, które codziennie rano przewiduję. Bo od razu wymyślam na nie remedia. Filozofia stoicka jest mądra, głęboka, pomaga ludziom żyć. Istnieją zinstytucjonalizowane grupy stoickie – i w Polsce, i na świecie. Nie zgłębiam jednak filozofii stoickiej z innymi, lecz robię to samodzielnie i codzienne. Czytam Marka Aureliusza po grecku i Senekę po łacinie. To moi mistrzowie, przewodnicy, którzy pokazują mi drogę, uczą panować nad umysłem, dotrzymywać umów, być zdecydowanym. Jestem jak żołnierz na warcie. Wypatruję nieprzyjaciela, i wiem, że kiedy się pojawi, będę celnie strzelał. Stoicy często używali wojennych porównań. Pewnie dlatego tak lubię filmy wojenne.

d19ke8s

Gdyby wybuchła wojna, poszedłby pan walczyć?

Nie byłem w wojsku, wcześnie się ożeniłem, byłem jedynym żywicielem rodziny. Ale nie widzę żadnych przeszkód wewnętrznych, ani barier, które by mnie zatrzymały w domu, gdyby była wojna. Poszedłbym walczyć, choć nie wiem, czy bym się nadawał. Mam już swoje lata…

Sięga pan po coś do czytania poza stoikami?

Prawie nie czytam beletrystyki, cały swój wolny czas poświęcam, logice, filozofii i historii. Te dziedziny szczególnie mnie interesują. Jest jednak ważny powód, dla którego nie czytam kryminałów. Nie chcę naśladować innych. Kilka dobrych lat temu byłem we wrocławskim oddziale IPN-u. Przeglądając akta milicji obywatelskiej z lat 1946 - 1948, trafiem na wstrząsający raport. Brzmiał mniej więcej tak: ”Do szkoły podstawowej nr 1, przy ulicy Nowowiejskiej we Wrocławiu, przyszedł mężczyzna, który pod pretekstem ”bycia” lekarzem uprowadził 10-letniego chłopca i odstawił go po dwóch godzinach w stanie skrajnego wyczerpania. Badania wykazały, że chłopcu upuszczono litr krwi. Sprawców nie wykryto”.
Nie wiem, jak oni brak tego litra krwi zmierzyli, to mało prawdopodobne, ale mniejsza o to. Pamiętam, że wracając do domu o mało nie spowodowałem wypadku samochodowego. Tak intensywnie myślałem nad powieścią. Szajka porywająca dzieci, handlująca krwią, oczami wyobraźni już to widziałem. W domu żona mówi: ”Marek, kupiłam ci świetną książkę. Lubisz tę autorkę, przeczytaj”. I położyła przede mną Mo Hyder. To rzeczywiście moja ulubiona angielska pisarka. Poznałem ją kiedyś na festiwalu w Edynburgu. Eteryczna blondynka, która opowiada tak krwawe historie, że te moje, to doprawdy przedszkole przy jej akademii makabry. Przeczytałem ”Rytuał”, historię o pochodzących z Afryki mieszkańcach Londynu, którzy kupują krew. Jest ich fetyszem. Wieszają grudki zaschniętej krwi przy lusterkach samochodowych, to ma ich ochronić przed złymi spojrzeniami, kontrolami policji. Pojawia się tam grupa przestępów, którzy łapią narkomanów i upuszcza im krew. Świetna książka! Ale potem nie mogłem napisać własnej, bo mój umysł został zakotwiczony. Czego bym nie wymyślił, narzucały mi się rozwiązania użyte przez Mo Hyder. Wtedy powiedziałem: Nie! Nie będę czytał kryminałów! Filmy kryminalne i sensacyjne owszem oglądam. Uwielbiam seriale. Szczególnie wysokobudżetowe - ”Breaking bad”. ”Dexter”, historyczny ”Rzym”. Oglądam je w moim domku letniskowym.

Wydawnictwo Znak/Szymon Szcześniak
Źródło: Wydawnictwo Znak/Szymon Szcześniak

Marek Krajewski ma pracownię w historycznej, wrocławskiej Hali Stulecia.

d19ke8s

To pana samotnia?

Szczególnie zimą. Domek jest co prawda letniskowy, ale ogrzewany. Latem w okolicy bywa tłoczno, za to jesienią, już we wrześniu jest cudownie i cicho. Przyjeżdżam tam z moją ukochaną suczką Maliną. Często bez żony. Tam czytam filozofów, pracuję. Jestem sam i lubię tę samotność. Szczególnie poranki. Żona, jeśli jest ze mną, o szóstej rano wyjeżdża do pracy. Siadam wtedy z filiżanką kawy i patrzę na słońce, które prześwituje przez drzewa. Pies pomrukuje przez sen. Chwile płyną, a ja trwam w spokojnej radości. Domek jest malutki, nie żadna rezydencja, cały ma raptem 40 metrów kwadratowych. Jeden pokoik z wąskim łóżkiem i biurkiem do pracy. Salon połączony z kuchnią. Na ścianie wisi telewizor, który służy nam jako ekran do dvd.

Wiadomości panu niepotrzebne w tym idealnym świecie?

Polityka, wiadomości to chaos, zdarzenia nieprzewidywalne, a ja uciekam od chaosu. Jestem człowiekiem rytuałów. Wykonuję pewne czynności w sposób automatyczny.

Przeczytałam, że żona szykuje panu wieczorem śniadanie na rano.

Mamy wyraźny podział obowiązków. Ona decyduje o większości spraw codziennych. Organizuje też moje spotkania autorskie w bibliotekach. Mówiąc otwarcie, to ja zarabiam na życie, ale żona jest moim ministrem finansów. Pozbawia mnie zatem trosk typu ”do kiedy trzeba zapłacić kolejną ratę”. Moje obowiązki są proste. Wychodzę z psem i kiedy trzeba zajmuję się sprawami technicznymi, to znaczy organizuję specjalistów od spraw technicznych. Jesteśmy małżeństwem od 30 lat. Prowadzimy dobrze działającą firmę - Krajewscy.

d19ke8s

Kiedy żona była chora, zrobiła panu listę uwzględniając położenie produktów na półkach sklepowych, tak, żeby idąc od wejścia do kasy, nie musiał się pan po nic cofać.

W zeszłym roku złamała nogę. Odkryłem wtedy nowe obszary życia, sklep supermarket.

Bez złości pan to odkrywał?

Z pewną dozą irytacji. Musiałem kiedyś kupić kminek konkretnej firmy. Był kminek innych firm, ale nie tej, do której jakości moja żona miała zaufanie. Trochę się naszukałem. Ale to był mój obowiązek, a obowiązki nie muszą sprawiać nam przyjemności.

Dla przyjemności pan biega.

Od siedmiu lat. Do niedawna biegałem dziesięć kilometrów do wrocławskiej pracowni, którą mam w historycznej Hali Stulecia. Ale pojawił problem ortopedyczny i lekarz mi tego zabronił. Powiedział: ”Marek, zawodnicy wagi ciężkiej nie mogą biegać tak intensywnie. Możesz to robić tylko raz w tygodniu”. Ta moja pracownia, to niewielka, dawna garderoba ulokowana na pierwszym piętrze. Okna, zaprojektowane przez Maxa Berga, są tuż pod sufitem. Wychodzą na wschód, i mają żółte szyby. Kiedy przychodzę tam rano, pokój wypełnia bursztynowe światło. Podoba mi się to, że nie muszę oglądać świata na zewnątrz. Gdybym mógł zaprojektować sobie dom, miałbym w nim bibliotekę i w niej pracował. Pośrodku postawiłbym biurko. Dookoła byłyby tylko książki i żadnego okna, oprócz świetlika w dachu.

Pisarka Hanya Yanagihara ma w swoim domu bibliotekę z 12 tysiącami książek. Instagram.com
Pisarka Hanya Yanagihara ma w swoim domu bibliotekę z 12 tysiącami książek. Źródło: Instagram.com, fot: Hanya Yanagihara

Hanya Yanagihara pochwaliła się swoją imponującą biblioteką na Instagramie.

Muszę panu pokazać bibliotekę, jaką ma w swoim domu pisarka Hanya Yanagihara, 12 tysięcy książek, zachwyciła mnie.

W moim mieszkaniu mam trzy tysiące książek. Poukładane i skatalogowane przeze mnie osobiście. U rodziców - mieszkają w tej samej kamienicy, tylko na parterze - trzymam dużą część beletrystyki. W gabinecie książki filozoficzne i historyczne. Za to w jadalni są tylko książki mojego autorstwa, w różnych przekładach. U żony w pokoju kryminały, monografie o filmach, albumy (zwłaszcza dotyczące secesji) oraz książki kucharskie. Żona świetnie gotuje. Jest mistrzynią.

Co dobrego pan jadł ostatnio?

Gulasz z mięsa kaczki z grzybami leśnymi, słodką śmietaną i natką pietruszki.

*Przydałby się tort i szampan, krytycy mówią, że ”Mock. Ludzkie zoo” to pana najlepsza książka w karierze. *
Kiedy wychodzi książka, zawsze czuję niepewność. Choć jestem starym wygą. Ta zbiera dobre opinie, i recenzentów i czytelników. Nie zawsze tak było. Na przykład ”Głowa Minotaura” książka, którą wielu czytelników uważa za jedną z moich najlepszych, została przez krytykę przyjęta dość chłodno, a ”Dżuma w Breslau” została wprost zmiażdżona. Owszem, chwalono ”Śmierć w Breslau” i ”Koniec świata w Breslau”. Kiedyś trochę się przejmowałem krytyką, byłem młody i emocjonalny. Potem stałem się na nią impregnowany. Były też chwile wielkiej radości. Kiedyś Stanisław Lem wspomniał o mnie w ”Tygodniku Powszechnym”. Napisał, że dostał pod choinkę trzy książki Krajewskiego i przeczytał je. Stwierdził, że z geologiczną precyzją odsłaniam kolejne warstwy Wrocławia. Piękne słowa. To jest krótka recenzja od wielkiego mistrza pióra, którą noszę w sercu.

Marek Krajewski – autor szesnastu bestsellerowych powieści kryminalnych, filolog klasyczny. Laureat prestiżowych nagród literackich i kulturalnych. Miłośnik filozofii stoickiej, pilny czytelnik Marka Aureliusza.

Wydawnictwo Znak
Źródło: Wydawnictwo Znak

”Mock. Ludzkie zoo”, Marek Krajewski, Wydwawnictwo Znak

Obejrzyj też: Komiks - renesans gatunku

d19ke8s
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d19ke8s