Trwa ładowanie...

Łowca. Sprawa Trynkiewicza - opowieść o mrocznych zakamarkach umysłu mordercy. "Przy chłopcach poczułem wzrost pobudzenia"

Sprawa Trynkiewicza, choć minęło tak wiele lat, nadal budzi grozę, a najczęściej używanym określeniem wobec kryminalisty jest: bestia. Historia nieśmiałego nauczyciela z Piotrkowa pokazuje, jak się rodzi zło i co dzieje się w umyśle psychopatycznego zabójcy.

Łowca. Sprawa Trynkiewicza - opowieść o mrocznych zakamarkach umysłu mordercy. "Przy chłopcach poczułem wzrost pobudzenia"Źródło: East News
d2ubphl
d2ubphl

Dla Ewy Żarskiej Trynkiewicz jest paskudnym wspomnieniem z dzieciństwa. Kiedy w Piotrkowie polował na swoje ofiary, ona bawiła się na sąsiednich podwórkach. Żarska próbuje w gąszczu zeznań, tropów, sprzecznych opinii, manipulacji znaleźć odpowiedź na ważne pytania. Jak się rodzi morderca? Jak wybiera ofiary? Jak poluje? Dlaczego tak długo pozostaje niezauważony? Dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak jako pierwsi publikujemy fragment książki "Łowca. Sprawa Trynkiewicza", która trafi do sprzedaży 1 sierpnia.

ROZDZIAŁ XI

CHŁOPCY

Chłopcy w przeróżnym wieku odwiedzali często "pana od techniki", który akurat miał przerwę w odbywaniu kary więzienia.
Z Konradem i Tomkiem Trynkiewicz chodził tamtego lata na strzelnicę i nad jezioro Bugaj. Przedstawił im się jako były żołnierz – i imponował jak mało kto. Obiecał im udział w zawodach strzeleckich. Główną wygraną miała być wiatrówka. "Pan od strzelania" zobowiązał się wytrenować nastolatków tak, by nagroda była w ich zasięgu. Dopiero stanowcza interwencja młodej ciotki Konrada sprawiła, że chłopcy przestali się spotykać z nieznajomym mężczyzną.

Obejrzyj: Ewa Żarska: Pamiętam, jak Trynkiewicz mordował moich rówieśników

Z zeznań Heleny R., ciotki chłopca:
Cała ta sprawa wydała mi się podejrzana, więc zaczęłam wypytywać Konrada o szczegóły. Powiedziałam do niego nawet, że przecież to może być jakiś zboczeniec. W odpowiedzi usłyszałam, że to taki miły człowiek i bardzo dobrze się chłopcom z nim rozmawiało. Powiedział, że to jest żołnierz obecnie przebywający na urlopie. Prosiłam go, żeby tam nie szedł, a Konrad: "Ciociu, ale nas tam będzie trzech". Ja jednak nadal obstawałam przy swoim. Konrad nie poszedł tego dnia na spotkanie z Mariuszem Trynkiewiczem.

d2ubphl

Sporo szczęścia miał też 12-letni Marcin z Piotrkowa, który wraz z kolegą w kwietniu 1988 roku odwiedził mieszkanie "nauczyciela" kilkakrotnie. Pan Mariusz pokazywał chłopcom noże, wiatrówkę i uczył ich teorii strzelectwa. Obiecał, że załatwi im sportowe dresy, ubranie moro z Ligi Obrony Kraju i legitymację koła strzeleckiego. Warunek był jeden – nie mogli o nim rozmawiać z dorosłymi. Odwiedziny skończyły się, gdy "pan od strzelania" kazał się chłopcom rozebrać do naga. Nigdy więcej do jego mieszkania nie wrócili.

Mariusz W., który tamtego lata skończył 13 lat, "pana z wąsem" poznał w czerwcu 1988 roku na ulicy.

Mężczyzna zapytał chłopca, czy nie chciałby się zapisać do sekcji strzeleckiej. Zaprosił go do domu, gdzie strzelali z wiatrówki do tarczy. Za każdym razem Mariusz Trynkiewicz kazał się nastolatkowi rozbierać do majtek, "by ubrania nie krępowały ruchów podczas strzelania". Później chłopak strzelał w kostiumie gimnastycznym, który zawsze zabierał do pana Mariusza. Wszystko odbywało się w tajemnicy przed rodzicami. "Kostium gimnastyczny dostałem od Trynkiewicza. Kiedy byłem już gotowy do rozgrzewki, zakładał mi opaskę na oczy, przez którą nic nie widziałem. Wtedy paskiem ze skóry sprawdzał mi mięśnie nóg i rąk. Po zdjęciu opaski robiłem pompki i przysiady. Po rozgrzewce strzelałem".

d2ubphl

Podczas jednego ze spotkań Trynkiewicz kazał się chłopcu rozebrać do naga i przyglądał mu się przez dłuższą chwilę. Gdy zaczął go głaskać po plecach i dotykać części intymnych, 13-latek uciekł i nigdy do tego mieszkania nie wrócił. Mariusz powiedział rodzicom o tajemniczym "panu od strzelania" dopiero, gdy cała Polska żyła sprawą pedofila mordercy.

Robert i Tomek znali Mariusza Trynkiewicza ze szkoły podstawowej, gdzie prowadził kółko fotograficzne. W czerwcu spotkali go, kiedy naprawiał motocykl, podeszli do niego i zaczęli rozmowę. Były nauczyciel umówił się z nimi na pobliskiej strzelnicy. Tego dnia była jednak zamknięta. Trynkiewicz zaproponował, że mogą postrzelać z wiatrówki u niego w domu. Następnego dnia już o 8:00 rano Tomek odwiedził jego mieszkanie. Na kolejne spotkanie Trynkiewicz znowu umówił się z chłopcami na strzelnicy. Tym razem zaznaczył, że jeśli on nie mógłby dotrzeć, to przyjedzie jego kolega. Tego dnia nie pojawił się jednak ani Trynkiewicz, ani kolega, a chłopcy zerwali znajomość z nauczycielem.

Tomek zeznał: "Jedno z ćwiczeń polegało na tym, że siadałem u Trynkiewicza na kolanie i robiłem skłon do przodu przez jego kolano. Byłem tam około 4 godzin. Przez cały czas starałem się strzelać. […] Głównym powodem, dla którego przestałem chodzić, to było, że Trynkiewicz kazał mi się rozebrać do naga".

d2ubphl

Tamtego lata do milicjantów zgłosiło się kilkunastu chłopców z rodzicami, którzy napotkali na swojej drodze pana Mariusza.

Domyślny opis zdjęcia na stronę główną PAP
Domyślny opis zdjęcia na stronę główną Źródło: PAP

*ROZDZIAŁ XII *

ŚWIADKOWIE

Milicjanci w sierpniu 1988 roku przesłuchali dziesiątki świadków – wśród nich bliższych i dalszych sąsiadów Mariusza Trynkiewicza. Wszystkich, którzy mogli cokolwiek wnieść do sprawy. Ich zeznania często zupełnie rozmijały się z tym, co zeznał oskarżony.

Grupka mężczyzn mieszkających w tym samym bloku pamiętała, że 3 sierpnia około 17:00-18:00 padał deszcz. Widzieli Trynkiewicza, jak ciągnął od strony klatki, w której mieszkał, "jakiś pakunek". Jak wynikało z relacji mężczyzn, przeciągnął go w kierunku garażu.

d2ubphl

Z protokołu przesłuchania:
W czasie kiedy stałem w tej klatce, zauważyłem w pewnej chwili znanego mi mężczyznę mieszkającego w bloku nr 8, który ciągnął za sobą jakiś pakunek. Nie znam nazwiska tego mężczyzny. […] Pakunek, jaki ciągnął po ziemi, owinięty był w jakąś dermę, ale nie jestem pewien dokładnie. Nie był to w każdym razie tekturowy karton. Wszyscy zwróciliśmy uwagę na tego mężczyznę. Zdziwiliśmy się, że ktoś w deszczu przeciąga jakieś pakunki.

Dwie sąsiadki zeznały, że w dniach przed zaginięciem chłopców i po nim Mariusza Trynkiewicza odwiedzali dwukrotnie młodzi mężczyźni w wieku około 20 lat:
Przypominam sobie tylko, że w dniu, w którym pożyczyłam mu drugi raz pieniądze, to widziałam, jak Mariusz Trynkiewicz wchodził do swojego mieszkania z drugim mężczyzną, którego jednak nie znałam. Mężczyzna ten mógł być w wieku około 20–22 lat, posiadał włosy koloru blond dosyć długie i ubrany był w kurtkę i spodnie koloru żółtego bądź piaskowego.

Sam Mariusz Trynkiewicz zaprzeczał, by ktokolwiek był u niego poza jedynym kolegą, jakiego miał: Zbigniewem M. Bezpośredni sąsiad Trynkiewicza nie słyszał żadnych odgłosów dochodzących z mieszkania ani 29 lipca, ani dzień później. Zeznał milicjantom, że miał nawet wrażenie, że Mariusza nie ma w domu.

d2ubphl

Przez cały okres od 29 lipca do chwili zatrzymania go przez milicję nie widziałem, aby ktoś go odwiedzał. Krzyków też nie słyszałem. Natomiast w dniu zatrzymania Trynkiewicza słyszałem w nocy ok. 2:30 długi dzwonek do jego drzwi. Podeszłem do swoich drzwi wejściowych i chciałem zobaczyć, kto dzwoni. Nikogo nie widziałem. Szybko podeszłem do okna, z którego widać ul. Działkową, i zobaczyłem powoli odjeżdżający samochód. Wiem, że to nie był fiat i polonez. Samochód ten był koloru jasnego brązu i był ścięty z tyłu.

Obejrzyj: Ewa Żarska rozpracowała siatkę pedofilów. "Mała prosiła, żeby jej nie zabijać"

Ojciec jednego z zamordowanych chłopców mówił milicjantom:
Kiedy prowadziłem poszukiwania mojego syna 3 sierpnia, około 16:00 jechałem samochodem marki Fiat 126p do Zarzęcina. Razem ze mną jechał ojciec zaginionego Tomka, moja żona i syn Adam. Ja kierowałem swoim samochodem. Zwracałem baczną uwagę na przejeżdżające samochody, ponieważ zatrzymywałem niektóre i okazywałem zdjęcia dzieci, pytając, czy nie widzieli takich chłopców. Przejeżdżając przez Prucheńsko Małe, z przeciwka zauważyłem nadjeżdżający samochód marki Wartburg, stary typ, koloru niebieskiego. Wewnątrz siedziało 6-8 osób. Wśród pasażerów były dwie dorosłe osoby: mężczyzna i kierowca. Ponadto w samochodzie były również dzieci, chłopcy. Mogło być ich czterech. Zapamiętałem rysopis tylko jednego chłopca, w wieku ok. 14-15 lat. Zwróciłem na niego uwagę, ponieważ gdy się mijaliśmy, ten chłopiec oglądał się na mnie. Przyhamowałem trochę i przyjrzałem się temu chłopcu. Po minięciu tego samochodu widziałem w lusterku, że jeszcze oglądają się za mną.

d2ubphl

Studentka politechniki, która mieszkała w tej samej klatce co Mariusz Trynkiewicz, nigdy z nim nie rozmawiała, bo jak mówiła, "zawsze nosił spuszczoną głowę i był człowiekiem nieprzyjemnym". Dziewczyna przygotowywała się akurat do egzaminu, gdy około 16:00 usłyszała "głośny, przeraźliwy" dziecięcy krzyk. Był 29 lipca. Ktoś krzyczał "ludzie, ratunku" lub "pomocy". Krzyk trwał chwilę, ale był bardzo donośny. Wyjrzała przez okno. Dźwięk dobiegał od strony okien Trynkiewicza. Zauważyła na podwórku sąsiada, który zaalarmowany krzykiem podszedł do bloku i zaglądał do mieszkań przez okna.

Po półgodzinie pod blok podjechała straż pożarna. Strażacy wystawili drabinę pod jedno z okien. Dziewczyna uspokoiła się. Teraz już była pewna, że to sąsiadka wezwała pomoc, bo pewnie jej dzieci zamknęły się w pokoju. Dzieci sąsiadki były wtedy jednak na wakacjach na wsi.

Wersję z dziecięcym krzykiem potwierdziło również troje innych sąsiadów.

Janina K. zeznała 9 września:
W tej chwili nie potrafię sobie przypomnieć dokładnie daty, kiedy wspólnie ze znajomymi z mojego bloku siedziałam na ławce. Mój blok sąsiaduje z blokiem nr 8 na Działkowej w Piotrkowie. Właśnie kiedy siedzieliśmy, usłyszałam przeraźliwy krzyk dochodzący z budynku. Nie wiem, z którego konkretnie okna dochodził, ale pamiętam treść tego krzyku: "ludzie, ratunku". Krzyk ten powtórzył się trzykrotnie. Nie był to krzyk osoby dorosłej. Nie mogę powiedzieć, czy to był krzyk jednej osoby, czy też większej grupy. W tym czasie mogła być godzina 15:00-16:00. Na ten krzyk, poza spojrzeniem na blok nr 8, nikt nie zareagował. Wiem, które okna należą do M. Trynkiewicza, i ten właśnie krzyk mógł dochodzić z tych okien.

Gospodarz domu zeznał, że zastanawiały go ozdobne złote gwoździe, które Trynkiewicz od początku czerwca wbijał w drzwi. Najpierw długo był jeden, a w chwili zatrzymania cztery. Podczas zeznań sąsiedzi byli przekonani, że każdy z wbitych gwoździ symbolizował jedną ofiarę.

Przesłuchano kilkudziesięciu sąsiadów.

Agencja Gazeta
Źródło: Agencja Gazeta

ROZDZIAŁ XIII

UZUPEŁNIENIE

25 sierpnia o godzinie 13:00 Mariusz Trynkiewicz postanowił złożyć "prawdziwe i szczere wyjaśnienia":
Po wejściu z chłopcami do mieszkania, około godziny 15:00 zdjąłem obuwie, bo zawsze tak robię. Chłopcy pozostali w swoim obuwiu. Nie okazywali uczucia strachu lub podobnej reakcji. Zaproponowałem im poczęstunek: herbata, woda sodowa, ciastka lub cukierki, lecz oni odmówili i u mnie w domu nie jedli nic ani też nie pili. W czasie pobytu oglądali akwarium, papugę w kuchni oraz grali na grze telewizyjnej. Podczas pobytu w moim mieszkaniu czuli się swobodnie i przez prawie cały czas zmieniali swoje miejsce pobytu. Z uwagi na to, że ja lubię muzykę, a chłopcy też chcieli posłuchać, włączyłem magnetofon.

Podejrzany opowiadał milicjantom, że podczas pobytu chłopców poczuł nagle „wzrost pobudzenia”. To stan, w który wpadał dość często. Zazwyczaj pomagały mu leki: sinequan lub elenium, a także relanium. Ale tego dnia przez wizytę chłopców nie wziął leków. Trynkiewicz wyszedł na chwilę do kuchni napić się wody. Chłopcy w tym czasie oglądali kolorowe prospekty reklamowe z zagranicznymi samochodami. Każdy, kto w tamtych latach był w ich posiadaniu, imponował nie tylko dzieciom, ale i dorastającej młodzieży. W siermiężnej Polsce były powiewem Zachodu. Wiercili się, co chwila zmieniali miejsca, przechodzili z fotela na krzesła; w końcu jeden z nich spojrzał na zegarek i powiedział, że muszą już wracać do domów. To nie spodobało się gospodarzowi.

Trynkiewicz zeznał:
Pamiętam, że wstaję, łapię za leżący na biurku nóż. Od momentu złapania noża i zadania pierwszego ciosu mogło upłynąć sekunda do dwóch. Było to bardzo szybko. Pamiętam, że chłopcy w ogóle na to nie zareagowali: ani wstaniem, ani odejściem. Stojąc nad nimi, znajdowałem się ze swoją ręką nad ich głowami. Zacząłem zadawać bardzo szybko ciosy z góry w ich ciała. Uderzałem z góry tak, aby tylko trafić w któregoś z nich. Uważam, że ciosów zadałem dużo, liczby nie jestem w stanie określić. Czas zadawania ciosów mógł trwać około jednej minuty. Nie pamiętam, aby chłopcy krzyczeli.

Trynkiewicz przyznał również, że nie wywiózł zwłok w nocy kilka godzin po zabójstwie. Jeszcze 2 sierpnia nie był zdecydowany, co zrobić z ciałami. Leżały cały czas w piwnicy. Do samochodu zapakował je w nocy 3 sierpnia. Później wywiózł do lasu i spalił.

Jednak i ta wersja podejrzanego nie zgadzała się z zeznaniami sąsiadów.

Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Powyższy fragment pochodzi z książki "Łowca. Sprawa Trynkiewicza" Ewy Żarskiej (wyd. Znak). Premiera 1 sierpnia.

d2ubphl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2ubphl