Była korepetytorką w domu ortodoksyjnych Żydów. Opisała swoje doświadczenia
Zbuntowana studentka z Antwerpii i jej irański chłopak trafili do ortodoksyjnej żydowskiej rodziny. Margot, główna bohaterka, musiała zmierzyć się z otaczającą ją rzeczywistością.
Margot, pilna studentka, przez sześć lat spędzała popołudnia w domu Schneiderów, pomagając ich dzieciom w nauce. Jej metody były inne niż można by się spodziewać. Wiedzę próbowała przekazać poprzez dużą dawkę śmiechu, obcesowe komentarze i prowakacyjne pytania. Okazało się, że w niektórych kwestiach dogaduje się z uczniami świetnie, w innych już mniej.
Studentka prowadziła nawet biznes ze średnim synem Schneiderów - ona pisała wypracowania dla kolegów Jovana, on z kolei zajmował się całą resztą i dostawał procent. Niestety, w sprawach dotyczących seksu czy mody, Margot nie znalazła wspólnego języka z uczniami. Mimo to udało jej się zbudować niezwykłą więź, a potem przyjaźń na lata.
W książce możemy zaobserwować jak przenikają się dwa zupełnie różne światy. Okazuje się, że porozumienie jest możliwe nawet wtedy, kiedy poglądy bywają skrajne. "Mazel Tow" to książka przede wszystkim o przyjaźni, która trwa bez względu na różnice kulturowe.
ZOBACZ TAKŻE: Ostra dyskusja reportera z posłem PiS o Żydach. „Pan chce z wyjątku zrobić zasadę”
Fragment książki "Mazel Tow"
Jakov przygotowywał się do klasówek z francuskiego i historii. Poprosił mnie o przepytanie. Zachowywał się tak, jakby ta prośba była zupełnie naturalna. Pracowaliśmy w jego sypialni. Każde z dzieci miało własny pokój z łazienką. Umywalka, prysznic i toaleta dla chłopców, a dla dziewczynek dodatkowo wanna z hydromasażem. Oszołomił mnie ten luksus prywatnych łazienek. W moim domu rodzinnym w piątek wieczorem trzeba było ustalać porządek kąpieli. Jeśli tego nie zrobiliśmy, powstawał chaos, szczególnie wieczorami, kiedy większość członków rodziny nagle decydowała się brać kąpiel. Kąpaliśmy się raz w tygodniu. Nie mieliśmy prysznica, a wody w wannie używały przynajmniej dwie osoby. Ciepłej nikt nie dolewał sobie bez ograniczeń.
Pokój Jakova był pomalowany na kolor błękitny. Zasłony były granatowe. Łóżko przykrywała kapa w biało-niebieskie paski. Dywan miał jeszcze inny odcień niebieskiego. Każdy element pokoju był przemyślany. Łóżko stało pod dłuższą ścianą. Dalej, na niewielkim podwyższeniu, było biurko, a na nim pięć miniaturowych modeli żaglówek. Zza biurka mieliśmy widok na plakaty wiszące nad łóżkiem. Chłopcy w wieku Jakova ozdabiali pokoje zdjęciami sportowców lub gwiazd filmowych i piosenkarzy pop. Jeśli ktoś chciał się popisać dobrym smakiem i kulturą, wieszał kolorowe plakaty Warhola z portretami gwiazd. Jakov zasypiał pod okiem ośmiu nadrabinów. Ich portrety były naturalnej wielkości i wisiały w dwóch rzędach. Wszyscy rabini mieli brody.Wszystkie fotografie były czarno-białe. Niektóre głowy sprawiały wrażenie pochodzących ze starożytności.
– Czy to są żydowscy ajatollahowie? – zażartowałam trochę zdenerwowana. Przyzwyczaiłam się do myśli, że nie będę musiała pomagać w lekcjach synom Schneiderów, i tak było mi wygodnie. Elzira codziennie wymagała pomocy, a to było sporo pracy. Sara radziła sobie jeszcze sama przy odrabianiu lekcji, za kilka lat pewnie jej też będę pomagała. – Ośmiu ajatollahów nad łóżkiem. Możesz przy nich zasypiać, Jakovie? Mnie śniłyby się chyba koszmary.
– Nie drwij z Majmonidesa. Jehuda był księciem, a pozostali wielkimi duchownymi żydowskimi – odpowiedział zwięźle. Wyjął dwa zeszyty z plecaka i rzucił je na biurko.
– Te portrety zainteresowałyby Nimę – ciągnęłam.
– Kto to jest Nima?
– Mój chłopak.
– Dziwne imię. Brzmi jak kobiece.
– Nima jest Persem.
Siedziałam obok Jakova, w odległości mniej więcej metra. Zacisnęłam ręce wokół podłokietników i nie odrywając pośladków od siedzenia, żabimi skokami przybliżyłam się do niego. Jakov nie zareagował.
– Czy mogę zobaczyć materiał z lekcji historii? – zapytałam. – W którym miejscu jesteście? Jaki okres przerabiacie?
Otworzyłam pierwszy zeszyt.
– Jeśli mam cię przepytywać, to wolałabym usiąść naprzeciwko ciebie – powiedziałam. – Jak na egzaminie ustnym.
Jego niepewne spojrzenie napawało mnie dziwną przyjemnością.
– Nie mamy jeszcze ustnych egzaminów.
– Ale u mnie będziesz miał.
Wstałam i postawiłam krzesło dokładnie naprzeciwko niego po drugiej stronie biurka.
– Co to znaczy Pers? – zapytał, nim zdążyłam usiąść.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
– Mieszkaniec Iranu. Nie mów, że nie wiesz.
– Un Persan? A Persian guy? W zeszłym roku przerabialiśmy dzieje Aleksandra Wielkiego. Trzeba było od razu tak mówić.
– Pers, mieszkaniec Persji.
– Masz irańskiego narzeczonego? Gdyby moi rodzice się dowiedzieli…
– Rodzice o tym wiedzą.
– Naprawdę?
– Zapytaj, jeśli mi nie wierzysz.
– I co z nim robisz?
– Mieszkamy razem.
Zaczerwienił się.
– I ty z nim ten tego, hoteldebotel.
– Hoteldebotel? Że też znasz to słowo! – Byłam szczerze zdumiona.
– W jidysz znaczy to „śmiertelnie zakochany”.
– Nie wiedziałam. Jeszcze się od ciebie wielu rzeczy nauczę.
Dziękuję! Tak, jestem w nim hoteldebotel.
– Słowa lef i mazzel też pochodzą od nas.
– Z hebrajskiego, masz na myśli?
– Tak, to są hebrajskie słowa, które przeszły do jidysz i z jidysz trafiły do języka niderlandzkiego. Okrężną drogą.
– Gratuluję takiej wiedzy!
– Jesteście małżeństwem? – zapytał i odwrócił wzrok.
– Nie, nie mamy ślubu.
– Czy moi rodzice o tym wiedzą? – Spojrzał mi prosto w oczy.
– Tak.
– Ale twój chłopak jest katolikiem?
– Nie, muzułmaninem.
– Niemożliwe.
– Możliwe – odpowiedziałam. Teraz dla odmiany ja czułam, że się na niego gapię.
– Mame i tate o tym nie wiedzą.
– Wiedzą wszystko.
Jakov patrzył na mnie z mieszaniną nieufności i zaciekawienia. W jego wzroku był podziw z domieszką dezaprobaty i odrobiny wątpliwości.
– Ale szybko się pobierzecie i będziesz miała dzieci.
– Chyba się nie pobierzemy. I chyba wcale nie chcę mieć dzieci.
Zdjął okulary, wyczyścił je wielką chusteczką do nosa i założył z powrotem. Jak gdyby przez czyste szkła mógł lepiej dojrzeć sens moich słów. Jego rumieniec sięgnął uszu, nawet małżowiny miał zaczerwienione.
– Oczywiście śpimy ze sobą, jeśli wiesz, o czym mówię – powiedziałam. W ten sposób postanowiłam odpłacić mu się za wymądrzanie.
Zdawał sobie sprawę, że jestem świadkiem jego rosnącego wstydu, podniecenia, zażenowania. Wiedział, że z grzeczności próbuję nie widzieć jego rumieńców i odwracam głowę w drugą stronę, w kierunku plakatów.
– Przerabiamy drugą wojnę światową. Nauczyciel traktuje ten temat raczej ogólnie.
– Aha, a więc prosto z mojego łóżka przechodzimy do tematu wojny – zażartowałam. – Niech będzie.
– Nikt nas nie pyta o rodzinne historie z tego czasu – powiedział.
– Czy ktoś z waszej rodziny był w obozie koncentracyjnym? – spytałam, tym razem poważnie. To pytanie chciałam zadać Elzirze, ale zawsze się powstrzymywałam. Teraz się odważyłam, zanim zdałam sobie z tego sprawę.
– Nie rozmawiamy o tym.
– Czy ten nauczyciel jest Żydem?
– Nie, mamy świeckiego nauczyciela. W tym roku jedziemy do Fortu Breendonk i do domu Anny Frank.
– To dobrze.
– Breendonk jest straszny.
– Nigdy tam nie byłam.
– Torturowano tam i zamordowano wielu ludzi, Żydów i nie-Żydów. Po wojnie trzymano w nim kolaborantów.
– Wiesz więcej ode mnie.
– Mój dziadek, ojciec ojca, zginął w Auschwitz. Babcia przeżyła obóz. Mame straciła w czasie wojny prawie całą rodzinę… Tate urodził się w latach okupacji. My, dzieci, nosimy imiona członków rodziny, którzy zostali zabrani w łapankach i nigdy nie wrócili…
Milczałam.
– Kim był Jakov?
– Porozmawiajmy lepiej o czym innym.
Rumieńce na jego twarzy zbladły. Z przesadnym entuzjazmem powiedział:
– Wiesz, że w jidysz używa się hebrajskich liter?
– To nieprawda – odpowiedziałam z przekonaniem. – Jidysz to język indogermański, a przypadkowo całkiem dużo wiem o tych językach.
– Możemy się założyć o sto franków, że alfabety jidysz i hebrajski są takie same?
Nie założyliśmy się. Zapytałam go, czy Singer, którego polecił mi swego czasu nauczyciel niemieckiego, miłośnik literatury, napisał wszystkie swoje książki alfabetem hebrajskim.
Zapytał mnie, kim był Singer.
– Nie masz w domu gazet w jidysz? Może dostarczą dowodów.
– Nie mamy takich gazet. Jest tylko jedna: „The Forverts”, „The Yiddish Daily Forward” z Nowego Jorku.
– „Jidysz Naprzód”! Ta gazeta musi mieć duży nakład – zauważyłam.
– Przed Holokaustem było więcej gazet w jidysz – odpowiedział Jakov. – Żydzi mówiący w jidysz zostali prawie całkowicie wymordowani w czasie wojny. Stanowili największą część sześciu milionów eksterminowanych Żydów.
Po czym znowu drastycznie zmienił temat rozmowy.
– Czy twój chłopak jest obrzezany?
– Tak – odpowiedziałam.
– Czy muzułmanie stosują pogrzebanie napletka jako symbol świętości ciała? – zapytał.
Nie można się bardziej zarumienić niż Jakov w tamtej chwili. Nie wiedziałam, gdzie podziać wzrok.
WP Książki na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski