Hmmm... hmmm... Nick Hornby o rzut książką. Helen Fielding o rzut półką, a V.S. Naipaul o rzut... regałem. Joanna Trollope śmiejąca się na całe gardło.
Lśniące włosy, równe, błyszczące bielą zęby, nazwiska jak z okładki, uśmiechy jak z żurnala. Ale to tylko mała cząstka książki witająca nas na początku i to nie ta najważniejsza. W zasadzie jest to bowiem równoległa opowieść o losach dwóch pań luźno powiązanych osobą wspólnej sprzątaczki. Kobiet związanych z szeroko pojętym życiem "kulturalnym". Gracy Armiger, dział reklamy wydawnictwa Hatto&Hatto. Dziewczyna Siona, rewolucjonisty o celtyckim imieniu. Kobieta notorycznie stawiająca czoło pisarzom-dziwakom których nikt nie chce czytać. I Belinda Black z dziennika "Globe", wywiady i plotki z podejrzanymi kandydatami na ludzi sławnych.
"Belinda od wczesnej młodości opanowała sposoby zwracania na siebie uwagi mężczyzn, które sprowadzały się do trzech D: Długie Włosy, Długie Nogi, Dużo Biustu."
Dwie kobiety i dwa jednocześnie w jakiś sposób różne i podobne losy. Świat wyzwolonych, robiących karierę, ambitnych kobiet. Otoczonych głęboką... pustką, której daleko jednakże do wspaniałości kosmicznej próżni. Pustką uczuciową, pustką słów, pustką emocji. To co przeżywają, to namiastka życia, choć czy one tak to odczuwają jest sprawą dyskusyjną. Wszystko wokół nich jest takie na pół gwizdka. Zżera je choroba cywilizacji - samotność i gonitwa za ułudami szczęścia.
To usilne poszukiwanie radości życia skrzywione jest już poprzez samą perspektywę patrzenia. Zawsze najpierw ja i moje szczęście. Inni są tylko środkami w zaspokajaniu moich oczywistych i naturalnych potrzeb. Być może taki świat i takie podejście do życia mają jakiś głębszy sens, ale gdzie są ci którzy dzięki nim żyją pełną piersią?! Czyż wielbiciele własnego ego, rozgoryczeni poszukiwacze szczęścia nie zaludniają ulic, tomów książek, stronic czasopism i kilometrów taśm filmowych?!
Skoncentrowani na sobie, oczekujący, że to inni będą żyli i oddychali tylko dla nich. Słowa, które niewiele znaczą. Seks, który jest środkiem do celu lub prowizorycznym zaspokojeniem potrzeby czułości. Zdania, które są kłamstwem. Zachowanie, które jest grą. Upływające lata, niewyraźnie majaczące na horyzoncie sukcesy. Symulowanie bycia szczęśliwym i spełnionym. Pozory, które opadają jak angielskie mgły, bardzo, bardzo rzadko. W pogoni za uciekającą młodością, sławą, sukcesem, życie kurczy się i zapada jak czarna dziura.
Książka na początku wzbudziła moje lekko mieszane, nie wstrząśnięte uczucia. Ani zbytnio gorące, ani za zimne. Jejciu - pomyślałem, przecież literatura powinna rozniecać żar emocji, a nie gasić go i utrwalać zobojętnienie. Na szczęście im dalej w las akcji tym było lepiej.
Książka zaczęła niepostrzeżenie wciągać. Humor iskrzyć. Akapity ożywać. Co ciekawe, najczęściej początki powieści są całkiem niezłe, a potem fabuła mimo rozpaczliwych starań autora stacza się ruchem jednostajnie przyspieszonym po równi pochyłej. Tu jest odwrotnie. Druga połowa jest wyraźnie lepsza niż pierwsza, a książkę czyta się tym szybciej im bliżej końca. Powieść jest dosyć smutna, choć nie brakuje w niej humoru. Na uwagę zasługuje wspaniały, rozbrajający rozdział szesnasty o wyprawie Madam Belindy do zubożałego para Peregrine'a Oscara Chretiena Somerville'a.
Przyjemny, niewyszukany język. Sprawnie poprowadzona akcja i wciągająca fabuła. Barwne i ciekawie odmalowane postacie, choć część z nich niezbyt sympatyczna. Sądzę jednak, że taki właśnie jest ten światek wydawniczy. Pozłacany i prześlicznie błyszczący głównie dla obserwatorów z zewnątrz. Książkę można polecić jako literacko lepszą od rozreklamowanej "Diabeł ubiera się u Prady".
"Westchnęła ciężko. Nikt nie ma pojęcia, jak samotny czuje się człowiek, który wspiął się na szczyty."