Krwawy jak befsztyk. Recenzja drugiego tomu "Punisher MAX"
Miłośnicy Gartha Ennisa nie mogą narzekać, gdyż scenarzysta znów stał się oczkiem w głowie polskich wydawców. Planeta Komiksów ma w swojej ofercie słynnych "Chłopców" jego autorstwa, natomiast Egmont wznawia obrazoburczego "Kaznodzieję" i wydaje flagowy tytuł z marvelowskiego imprintu MAX – krwawego jak dobry befsztyk "Punishera".
Opisywany, gruby i pięknie wydany tom zawiera dwie dłuższe historie: "Mateczka Rosja" i "Góra jest dołem, a czarne jest białe". W pierwszej ożywione zostają zimnowojenne lęki zachodu, a sam Punisher, za sprawą Nicka Fury’ego ląduje w Rosji, gdzie będzie musiał ocalić i sprowadzić do Stanów pewną małą dziewczynkę. W drugiej, zdecydowanie bardziej brutalnej i przebojowej opowieści, w drogę Frankowi Castle’owi wejdzie młody i zarazem niezwykle zwyrodniały boss mafijny Nicky Cavella. W tej opowieści Ennis pokazał się ze swojej najlepszej strony i barwnie opisał brawurowe dojście bezwzględnego bandziora na szczyt.
Znając dorobek słynnego Irlandczyka, nie sposób nie dostrzec, że pisząc przygody Punishera Ennis jest powściągliwy; powstrzymuje się od epatowania swoim rubasznym humorem. To komiks mroczny i osadzony w konwencji sensacyjnej, a nie szalona, wulgarna komedia. Wszystko jest tu napisane na poważnie i niemal pozbawione charakterystycznej dla twórczości Ennisa groteski. I bardzo dobrze, bo o ile szalone wygłupy pasują do jego autorskich komiksów, to w tym wypadku byłyby nie na miejscu. Sprawia to, że czytając "Punisher MAX" czułem się, jakbym oglądał dobry, klasyczny film sensacyjny.
Ilustracjami do opisywanych tomów zajęli się dwaj dobrzy rzemieślnicy: Doug Braithwhite i Leonardo Fernandez. Obydwaj prezentują przyzwoity poziom, a ich prace całkiem nieźle zgrywają się z komputerowo nałożonymi kolorami, jednak w ogólnym rozrachunku lepiej wypada ten pierwszy. Szczegółowa, dynamiczna i realistyczna kreska Braithwhite’a przypomina mi nieco prace Joe Kuberta, bodaj najlepszego rysownika, któremu przyszło kiedykolwiek ilustrować przygody Punishera.
Mimo iż nie jestem odbiorcą lubującym się w mainstremowych komiksach, to czytając drugi tom "Punisher Max" ubawiłem się jak prosię. To w swojej kategorii piekielnie dobry album, a podczas lektury poczułem to samo, co czułem jako dzieciak, zagłębiając się w klasyczne pozycje o przygodach Franka Castle’a ("Eurohit", "Suicide Run"). Co prawda nie czytam wszystkich pozycji głównego nurtu, które się obecnie ukazują – bo w nich nie gustuję – ale wątpię, czy obecnie na rynku jest coś lepszego niż seria pisana przez Ennisa.
Krzysztof Ryszard Wojciechowski