Podczas gdy kolejne zwiastuny nadchodzącego filmu z Batmanem i Supermanem w rolach głównych karmią nas wizją konfliktu między bohaterami, komiks otwierający nową serię Egmontu przedstawia ich jako partnerów w walce ze śmiertelnym zagrożeniem. Na pierwszy rzut oka skrajnie różnych, ale w gruncie rzeczy mających ze sobą wiele wspólnego.
Dla Jepha Loeba, scenarzysty komiksu „Superman i Batman: Wrogowie publiczni”, punktem wyjścia do opowiedzenia historii było ukazanie kontrastu między tytułowymi bohaterami. Udowodnienie czytelnikowi, jak wiele łączy Clarka i Bruce'a, a jednocześnie z czego wynikają różnice w ich życiu i postępowaniu. Kim są i co ich definiuje. Obaj noszą kostiumy, by ukryć swą prawdziwą tożsamość, przy czym dla Bruce'a maska nietoperza jest przebraniem, zaś w przypadku Supermana to Clark Kent jest „maską”, za którą ukrywa się przybysz z kosmosu.
Tożsamość bohaterów nie jest jednak głównym motywem „Wrogów publicznych”, których można uznać za kolejny komiks dla fanów dobrej zabawy spod znaku masek i peleryn. Mimo wspomnianych dywagacji, mnóstwa monologów i momentami podniosłych scen, „Wrogowie publiczni” to przede wszystkim opowieść o nieustającej walce Supermana z Leksem Luthorem i pogoni za tajemniczym mordercą rodziców Bruce'a Wayne'a.
Akcja rozkręca się w momencie, gdy w kierunku Ziemi zbliża się ogromny meteoryt z kryptonitu. Lex Luthor, prezydent USA, ogłasza narodowi, że kosmiczny odpadek niechybnie zniszczy Niebieską planetę, a winę za to ponosi nie kto inny jak Superman. Człowiek ze stali, współpracujący właśnie z Batmanem nad pewnym dochodzeniem, staje się wrogiem publicznym, a za przyprowadzenie go przed oblicze władz Luthor wyznacza nagrodę w wysokości miliarda dolarów.
Superman znajduje się tym samym na celowniku wszystkich super złoczyńców, którzy wypełniają po brzegi strony trzeciego i czwartego rozdziału. Ten fragment, choć widowiskowy, bywa nieczytelny i chaotyczny. Nagromadzenie tak wielu łotrów i superbohaterów (Superman i Batman muszą również stawić czoła Amerykańskiej Lidze Sprawiedliwości) w jednym miejscu wprowadza spore zamieszanie, co w powiązaniu z niekończącymi się monologami/przemyśleniami głównych bohaterów nie pomaga w śledzeniu historii.
Odniosłem wrażenie, że przeładowanie stron treścią i postaciami (jest ich całe mnóstwo) to magnes, który przyciągnie czytelnika wertującego komiks lub spojrzy na tylną okładkę. Faktycznie, większość z tych bohaterów pojawia się, by po chwili zniknąć, jednak ich obecność nie definiuje całej historii. Loeb bardzo sprawnie przechodzi bowiem do konkluzji, łącząc kilka wątków w widowiskowym finale. Po drodze puszcza oko do fanów japońskiej popkultury, tworząc broń, która w moim przekonaniu powinna zostać lepiej wyeksponowana (czuć potencjał na dwustronicową rozkładówkę).
„Superman i Batman: Wrogowie publiczni” broni się jako samodzielna opowieść spod znaku muskularnych herosów i ich niekończącej się batalii. Sporo w niej smaczków dla fanów głównych bohaterów, i chociaż środkowy akt wprowadza moim zdaniem niepotrzebne zamieszanie, to finał historii jest bardzo dobrą rekompensatą.