Katolicki playboy deprawujący nastolatki. Tyrmand do dziś budzi kontrowersje
"Jedna z legend polskiej literatury. Socjalistyczny playboy, enfant terrible lat 50., człowiek, który wydał komunizmowi walkę na polu, na którym siermiężny i nudny ustrój czuł się całkowicie bezradny" - tak o Leopoldzie Tyrmandzie pisał Mariusz Urbanek. Biograf, który przeprowadził dziesiątki rozmów z ludźmi towarzyszącymi Tyrmandowi, "kiedy rodziła się jego legenda".
"Zły Tyrmand" (książka jest dostępna jako audiobook w serwisie Audioteka) to próba uchwycenia złożoności i fenomenu autora takich książek jak "Filip", "Dziennik 1954", "Zły". Człowieka, który w komunistycznej Polsce propagował jazz, walczył z reżimem, nosząc kolorowe skarpetki i obnosił się ze swoim katolicyzmem. Przez co jedni chcieli w nim widzieć autorytet moralny, a inni deprawatora nastolatek
– Tyrmanda nie interesowała kariera. (…) Interesowały go zasady. W tym tkwi jego tajemnica. Wierzył, że człowiek w każdym miejscu i w każdej chwili ma prawo do swobodnego decydowania o sobie - mówił Urbankowi Jan Józef Szczepański, podróżnik i pisarz.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ranking popularności royalsów: Meghan nie jest ostatnia, a król wcale nie jest pierwszy
Tyrmand na pewno decydował o sobie, gdy przez lata milczał o swoich żydowskich korzeniach. Ojciec zginął w czasie okupacji, a matka po wojnie wyjechała za granicę. Tyrmand nie wspominał, że tą zagranicą był Izrael. Zanim on sam nie wyemigrował do USA, gdzie wrócił do wiary przodków, był zagorzałym katolikiem, co w PRL-u było odbierane bardziej jako deklaracja polityczna niż potrzeba duchowa.
Katolik czy prowokator?
"Wiele osób irytował demonstracyjny katolicyzm Tyrmanda. To nie było wtedy przyjęte. A on nie rozstawał się z Bogiem, jak Wałęsa z Matką Boską Częstochowską" - czytamy w biografii. - W czasach, kiedy rzeczywistość wokoło podważyła niemal wszystkie wartości, on chciał opowiedzieć się za czymś niekoniunkturalnym i trwałym. Odnalazł to w katolicyzmie - mówił Szczepański.
Posłuchaj także serii podcastów Lady Killers. Jak mordują kobiety
"(…) Jego katolicyzm nie był tradycyjny, nie interesowało go bieganie na procesje. Ale pociągała go strona filozoficzna religii, czytał ojców Kościoła, czuł się związany z środowiskami katolickimi, odwiedzał w Krakowie biskupa Wojtyłę". Tyrmand swój słynny "Dziennik 1954" rozpoczął słowami: "Rano raz jeszcze ukorzyłem się przed Bogiem. W imię Boże rozpoczynam ten dziennik (...)". Był związany z pismami katolickimi, a "Kościół nie miał wobec Tyrmanda żadnych zastrzeżeń, był przecież praktykującym katolikiem".
Zastrzeżenia mieli jednak inni. Szczególnie ci, którzy znali Tyrmanda jako playboya i bawidamka, korzystającego z uciech życia doczesnego. Właśnie takiego Tyrmanda zapamiętał Kazimierz Koźniewski, który osłupiał, gdy przeczytał w nekrologu literata, że był on "wielkim autorytetem moralnym".
Nastolatki na tapczanie
– Leopold był młodym człowiekiem, który chciał się bawić. Lubił jazz i panienki, a poza tym jeszcze chciał się wyróżniać, więc postanowił być katolikiem – wspominał Koźniewski. Jego zdaniem "to był katolicyzm na pokaz, który nijak miał się do tych nastoletnich panienek, które Tyrmand deprawował na swoim tapczanie w Ymce".
- Zawsze paradował z pięknymi dziewczynami – mówił Jerzy Lisowski, poeta i tłumacz. Tyrmand miał nawet legendarny album ze zdjęciami swoich dziewczyn. Był pewnym siebie podrywaczem, który porównywał zaloty do chodzenia po bagnie: "Skaczesz z kępy na kępę i próbujesz, jak daleko jeszcze możesz dojść. Jak dostaniesz w mordę, to wiesz, że trzeba się cofnąć. I idziesz do następnej".
Jedną z takich "następnych" była Krystyna, którą w "Dzienniku 1954" zobrazował w postaci Bogny. Tyrmand był jej korepetytorem, a z czasem "wychowawcą". Z założenia był jej pierwszą miłością, choć ona wcale go tak nie postrzega. – W moich wspomnieniach o nim nie ma ciepła. Nie wiem, co on sobie wyobrażał, mogę tylko przypuszczać, co może sobie wyobrażać trzydziestoczteroletni mężczyzna wiążący się z szesnastoletnią dziewczyną - mówiła rozmówczyni Urbanka.
"Zakomunikował, że to już koniec"
Krystyna/Bogna nie była jedyną dużo młodszą dziewczyną, którą zainteresował się Tyrmand. Od swojej późniejszej żony Małgorzaty Rubel był o 14 lat starszy. Ona też rzuciła nowe światło na katolicyzm Tyrmanda, który w oczach wielu znajomych nie był "powierzchowny i na pokaz", ale i tak nie zaprowadził młodej pary przed ołtarz. – Ślub katolicki chyba w ogóle nie przyszedł nam wtedy do głowy – mówiła Rubel w biografii.
Do kwestii nierozerwalności małżeństwa też miał dosyć luźne podejście. Rubel szybko się przekonała, że popełniła błąd, wychodząc za starszego literata. Kiedy miała wyjechać do Londynu, by po latach spotkać się z ojcem, Tyrmand wyłożył kawę na ławę. - Jeszcze przed wyjazdem zaproponował mi, żebym sobie kogoś w Londynie znalazła (...). A po przyjeździe zakomunikował, że to już koniec - wyznała była żona Tyrmanda.
Jej głos jest wyjątkowy i bardzo wyrazisty, gdyż poznała Tyrmanda z innej strony niż współpracownicy czy wielbiciele (nota bene, jedna z czytelniczek została jego trzecią żoną). Bożyszcze, kabotyn, katolik z krzyżem na piersi, nawrócony Żyd, oportunista, wybitny literat, guru – to tylko kilka określeń na Tyrmanda, które padały z ust ludzi w jakiś sposób z nim związanych, gdy wypowiadali się na potrzeby biografii.
"Zły Tyrmand" zbiera te wszystkie świadectwa i pokazuje, jak złożoną i nieoczywistą był postacią. Dla jednych godną potępienia, dla innych budzącą podziw i uznanie, ale na pewno wartą zapamiętania.