"Jonah Hex, Zabójczy ołów, tom 7": Najlepsze już niestety za nami [RECENZJA]
Październik obrodził komiksowymi premierami. Wśród nich znalazł się też siódmy tom przygód szkaradnego łowcy nagród. Pytanie tylko czy warto zawracać sobie nim głowę.
Dwóch scenarzystów, trzech rysowników i cztery historie. Tak jednym zdaniem można by podsumować "Zabójczy ołów" i dać sobie spokój z wnikaniem w dalsze szczegóły. Siódmy tom cyklu Justina Greya i Jimmy'ego Palmiottiego dobitnie pokazuje, że ich formuła dawno się wyczerpała, a seria jedzie na oparach.
Ile razy można pokazywać, że pod potwornie pokancerowaną twarzą i toną cynizmu Hex w gruncie rzeczy jest ostatnim sprawiedliwym Dzikiego Zachodu? Że zło zawsze zostanie ukarane, a szkaradny łowca nagród wyjdzie cało nawet z najbardziej beznadziejnej sytuacji? Ok, powiecie, że taki urok większości serii, a schematyczność i powtarzalność są wpisane w konwencję literackiego tasiemca. Problem polega na tym, że "Jonah Hex" nie oferuje już nic w zamian. Gołym okiem widać, że scenarzyści wyprztykali się z najlepszych pomysłów kilka numerów temu.
Potwierdzają to historie zebrane w "Zabójczym ołowiu". Opowieść o seksownych łowczyniach nagród, podłym szeryfie czy obłąkanym chirurgu-mordercy wyparowują z pamięci wraz z przewróceniem ostatniej strony komiksu. Nie ma mowy o szoku, zaskoczeniu czy przewrotności pierwszych odsłon serii. Przypuszczam, że "Zabójczy ołów" nie zrobi też większego wrażenia na czytelnikach, którzy pierwszy raz sięgną po "Heksa".
Na pewno więcej dobrego da się powiedzieć o warstwie graficznej. Historie składające się na siódmy tom zilustrowali Jordi Bernet, Rafa Garres i David Michael Beck. Ten pierwszy to współautor sukcesu nagradzanego "Torpedo", który już kilkukrotnie gościł na łamach cyklu. Jego krajan Garres to z kolei reprezentant turpistycznego, groteskowego stylu, którego nie można pomylić z żadnym innym. No i David Michael Beck, posiadacz realistycznej kreski, już nieraz podkreślającej nihilizm scenariuszy Greya i Palmiottiego. Czy to wystarczy, aby sięgnąć po "Zabójczy ołów"? Dla mnie niekoniecznie.