Philip K. Dick optymistą? Dla każdego, kto poznał bliżej jego twórczość, taka wymowa jakiegokolwiek jego dzieła wydaje się niemal niewyobrażalna. Ba, są osoby, które zarzuciły zgłębianie dorobku tego pisarza, aby... nie popaść w głęboką depresję. A jednak pośród jego licznych mniej i bardziej udanych powieści znajdziemy taką, której wymowę możemy uznać za pełną optymizmu. Chodzi o Doktora Bluthgelda, opisującego odradzanie się ludzkości po nuklearnej apokalipsie.
Bohaterowie, których Dick wykreował całą gromadę, starają się nie tylko przeżyć za wszelką cenę, nawet kosztem bliźnich, ale i usilnie pracują nad budową nowej normalności. Na zgliszczach znanej nam cywilizacji tworzą wspólnotę w wielu wymiarach nawet lepszą, godniejszą, bardziej sprawiedliwą niż ta przedwojenna. Jak się okazuje, dzięki specyficznym, choć obiektywnie tragicznym uwarunkowaniom, niektórzy mogą łatwiej rozwijać swoje talenty, lepiej służyć społeczności i cieszyć się większym uznaniem niż było to możliwe kiedyś.
Używając charakterystycznych dla swojej prozy środków wyrazu, autor dowodzi, że ludzkość dysponuje niezniszczalnym instynktem samozachowawczym i ogromnymi zasobami sił życiowych.To powoduje, że niezależnie od ekstremalnych okoliczności, nawet w najbardziej niesprzyjających warunkach ludzie dążą do normalności, do prowadzenia życia wypełnionego codziennymi, powszednimi radościami i zmartwieniami. Pragną stawiać czoła problemom i pomagać innym, poświęcać się i rywalizować, oddawać się właściwym swojej naturze namiętnościom, kochać i zazdrościć, ufać i zdradzać, kłócić się i godzić. I w tym wszystkim pierwiastek dobra przeważa jednak – choć może nieznacznie – nad pierwiastkiem zła. A to dlatego, że motorem ludzkich działań jest nadzieja.
Doktor Bluthgeld (nominowany do nagrody Nebula) to powieść o przeszłości, która miała być przyszłością. Akcja rozpoczyna się w 1981 roku, kilka lat po katastrofie nuklearnej. Jak się okazało, w rzeczywistości szczęśliwie uniknęliśmy tej ostatniej, a jej groźba oddaliła się wraz z rozpadem ZSRR. Jednak Dick pisał swoją książkę w najgorętszym okresie „zimnej wojny”, zaraz po kryzysie kubańskim (rok 1962), który zepchnął świat na krawędź wybuchu konfliktu niosącego zagładę. W tym czasie zagrożenie wymianą nuklearnych ciosów było na tyle realne, że ludzie nie zadawali sobie pytania, czy do niej dojdzie, tylko kiedy to nastąpi. Taki stan rzeczy potwierdza zresztą sam autor książki w posłowiu.
Tytułowy naukowiec, fizyk Bruno Bluthgeld, powszechnie oskarżany jest o to, że w trakcie eksperymentów z bronią jądrową w 1972 roku popełnił błąd, który stał się przyczyną katastrofy. Obecnie doktor ukrywa się w okolicach kalifornijskiego Berkley pod nazwiskiem Tree, pędząc niemal pustelniczy żywot, tkwiąc w objęciach paranoi i manii prześladowczej oraz wierząc, że do różnych zdarzeń wokół niego dochodzi dlatego, że o nich pomyślał. *Oprócz niego Dick wykreował galerię charakterystycznych postaci, spośród których każda na swój sposób przyczynia się do odbudowy życia w postapokaliptycznym świecie. *Czarnoskórego Stuarta McConchie’ego, przed katastrofą zajmującego się sprzedażą telewizorów, nie opuszcza przeświadczenie, że dzięki dobrym ludziom uda mu się w życiu wiele osiągnąć. Wiara ta emanuje z niego na otoczenie. Hoppy Harrington, który urodził się bez rąk i nóg, w „normalnych” czasach był traktowany z politowaniem i bez szacunku. Teraz, dzięki swoim umiejętnościom i kreatywności, z podrzędnego mechanika
awansował na głównego rzemieślnika nowej społeczności, ciesząc się ogromnym poważaniem. A dodatkowo posiadł niezwykłe moce psioniczne.
Znaczny wpływ na ocalonych ma też Walter Dangerfield – astronauta, który z powodu katastrofy nie wyruszył w podróż na Marsa, ale utknął na orbicie okołoziemskiej.Z braku technicznych możliwości ściągnięcia go na powierzchnię, jedyną perspektywą jest dla niego oblatywanie naszego globu aż do śmierci. Jednak nie czeka na nią bezczynnie – rozpoczyna nadawanie audycji radiowych, w których przypomina ludziom ich dziedzictwo kulturowe, stając się żywym łącznikiem ze „starymi czasami” i wyrocznią dla poszukujących sensu w odradzającym się świecie.
Kolejna ważna postać (postacie?) to Edie Keller, we wnętrzu której żyje jej nienarodzony brat bliźniak Bill.Dziewczynka prowadzi z nim nieustanny dialog, starając się opisywać mu i interpretować świat zewnętrzny. Bill, pragnący pokonać fizyczne ograniczenia, więżące go w ciele siostry, posiadł umiejętność teleportowania się i wcielania w inne organizmy żywe. Jeśli chodzi o te ostatnie, to wiele z nich uległo przeróżnym mutacjom. Na przykład psy i koty zyskują inteligencję bliską ludzkiej, co stawia na nowo pytania o definicję rozumności czy człowieczeństwa.
Oczywiście stopień realizmu – w tym przypadku postatomowej – rzeczywistości pozostaje wysoce umowny, podobnie jak w innych fabułach Dicka. Szwankuje konsekwencja w ukazywaniu pokłosia katastrofy, na przykład działania promieniowania radioaktywnego. Wiele pozostawiają do życzenia łańcuchy przyczynowo-skutkowe. W powieści brak też głównej linii fabularnej, za to odnajdziemy w niej wiele przejawów charakterystycznej dla Dicka metafizyki. Ale do tych wszystkich cech prozy amerykańskiego pisarza jej czytelnicy zdążyli się już przyzwyczaić. Bo nie o akcję w niej chodzi, nie o realizm, ale o zbudowanie nośnej, uniwersalnej metafory, zasygnalizowanie i naświetlenie określonych problemów.
Autor skupia się na ukazaniu mechanizmów rządzących każdą ludzką społecznością, nie tylko taką, która próbuje się odbudować po chaosie wojny. Siłą napędową zmian na lepsze jest tęsknota do normalnego życia, stanowiąca immanentną część ludzkiej natury. Nośnikiem tej siły nie są wcale jednostki w oczywisty sposób wybitne, uznani liderzy, ale ludzie zwyczajni, którzy w niezwyczajnych okolicznościach ujawniają ukryte talenty. Nadzieję na odbudowę – a jednocześnie odnowę – cywilizacji niosą inicjatywy i działania energicznych jednostek na rzecz małej społeczności, opierającej swoje funkcjonowanie na prostych, uczciwych zasadach, wspólnej pracy i wzajemnym zaufaniu.
Doktor Bluthgeld jest zbiorem opowieści o ludziach owładniętych pragnieniem życia i wychodzących z założenia, że jeżeli coś w ogóle warto robić, warto to robić zawsze. Nawet jeśli skończył się świat. Budowana przez nich nowa cywilizacja nie jest jednak wolna od zagrożeń. A źródłem tych ostatnich również jest ludzką natura – z tym, że ciemniejsza jej strona. Pomimo optymistycznej pracy na rzecz przyszłości, ludzie pełni są obaw o nią, lęku, ciągłej niepewności. Nakładają się na to traumatyczne obciążenia przeszłości. Poza tym każda zorganizowana struktura społeczna wymaga ustanowienia jakiejś władzy, która natychmiast staje się obiektem pożądania – w szczególności przez różnej maści frustratów, fanatyków czy zwyczajnych szaleńców, którzy w zdobyciu „rządu dusz” upatrują możliwości wcielenia w życie swoich obłędnych idei.