Jacek Fedorowicz: ta władza żadnych rozmów nie chce
Manifestacje wchodzą nam w krew – i dobrze że wchodzą. Tylko dzięki nim świat może zobaczyć, że nie wszyscy Polacy zwariowali. To może zbyt śmiała teza, ale myślę, że gdyby nie masowe demonstracje, to Unia już dawno wprowadziłaby ostre sankcje finansowe. Nie wprowadza, bo wie, że dotkną głównie zwykłych obywateli, podczas gdy rząd – wiadomo – zawsze się wyżywi. Szczególnie ten rząd – mówi Jacek Fedorowicz w rozmowie z Rachelą Berkowską.
W Opolu klapa. Sam pan kiedyś prowadził Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej. Zna pan to miejsce. Lubi?
Hmm… opis moich uczuć może być skomplikowany. Nie ma prostej odpowiedzi. Może wyliczę najpierw co lubię: samo Opole, jako miasto i opolan. To są sympatie niezmienne. Natomiast Festiwal najpierw lubiłem, a potem mi przeszło. Festiwal powstawał jako bunt artystyczny młodych przeciwko temu, co na codzień lansowano w radiu. Odkrył nieznane dotychczas szerokiej publiczności kabarety studenckie, młodych wykonawców, autorów, a potem, gdy okazał się sukcesem, został przechwycony przez radio i telewizję, które zaczęły decydować, kto będzie występował, a kto nie. W praktyce oznaczało to, że kto rządzi krajem, rządzi Festiwalem. Raz władza trzymała go twardą ręką, innym razem poluzowywała. I tak na zmianę trwa to do dziś. Teraz trzyma ręką, noo… chyba jedną z twardszych.
Odwołuję się do pana empatii. Gdyby przyszło panu, satyrykowi, grać do pustych trybun, jak Pietrzakowi w ostatni weekend. Po zejściu ze sceny byłaby wódka, łzy, czy może śmiech?
Wódka nie, bo niepijący jestem, śmiech czy łzy też nie, bo przyzwyczajony. Zdarzało mi się występować przed publicznością wielotysięczną, ale i przed kilkuosobową też. Empatia…? Pietrzakowi mimo wszystko nie współczuję zbytnio, bo – powiem szczerze – zupełnie straciłem do niego sympatię po obejrzeniu na Youtube kilku jego felietonów. Jad, inwektywy, fałszywe oskarżenia, nienawiść. Szkoda, bo to bardzo zdolny i zasłużony facet, autor wielu świetnych tekstów. Ale wie pani, jak to mówię, to od razu przypominam sobie, że o mnie setki ludzi mówią podobnie. Ach ten Fedorowicz, tak go kiedyś lubiłam, a dzisiaj zszedł na psy, komunistów i złodziei popiera, coś mu się w mózgu na starość porobiło… Oczywiście nie zgadzam się z tym, ale nie mogę nie dostrzegać zjawiska. Podział na tle politycznym jest w tej chwili dramatyczny i wywołuje coraz większe emocje.
Polityka zabiła nam festiwal?
Wspomniałem o twardej ręce władzy dociskającej śrubę ostatniemu Festiwalowi, bo czytałem o różnych perturbacjach w maju, czerwcu i niedawno. Tego, co władza zrobiła z Festiwalem niestety nie mogę uczciwie oceniać, bo – zwyczajnie – nie oglądałem. Ani kawałka. Gdybym wiedział, że pani poprosi mnie o komentarz..!
Amfiteatr podczas występu Jana Pietrzaka na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu.
W książce poświecił pan cały rozdział problemowi rozmów z władzą.
Tak! Ale tam chodziło o władzę najniższego szczebla, typu ormowiec, milicjant. Proszę sobie wyobrazić, że dziesiątki ludzi przez lata dziękowały mi za ten instruktaż, bo dzięki zastosowaniu się do moich porad, uniknęło mandatów drogowych. Wszelkich! Od poważnego przekroczenia dozwolonej prędkości, do przejścia nie po pasach.
Dziś już nie o niewinne przejście w niedozwolonym miejscu chodzi. A o manifestacje - one wchodzą nam w krew.
I dobrze, że wchodzą. Tylko dzięki nim świat może zobaczyć, że nie wszyscy Polacy zwariowali. To może zbyt śmiała teza, ale myślę, że gdyby nie masowe demonstracje, to Unia już dawno wprowadziłaby ostre sankcje finansowe. Nie wprowadza, bo wie, że dotkną głównie zwykłych obywateli, podczas gdy rząd – wiadomo – zawsze się wyżywi. Szczególnie ten rząd. Przepraszam, przerwałem Pani.
Na początek października zapowiada się kolejny Czarny marsz.
Popieram.
Panie Jacku - jak dziś rozmawiać z władzą?
Pytanie jest niestety bezprzedmiotowe, bo ta władza żadnych rozmów nie chce, a nawet ostentacyjnie do nich nie dopuszcza. Przypomnę obrazki z ekspresowego uchwalania ustaw sejmowych.
”Przeprowadzamy właśnie reformę systemu oświatowego…” - zaczyna pan jeden z rozdziałów swojej książki. Postulował pan wtedy lekcje wychowania administracyjnego.
To był żart, choć nie do końca. W sumie, z lekcji jak załatwiać różne sprawy w urzędach, wyłaniał się smętny obraz kraju spętanego przez władzę totalną.
Dziś znów mamy…
Nie nie, jeszcze nie mamy! Władzy totalnej jeszcze nie mamy, choć owszem, za chwilę będziemy mieli.
Miałam na myśli reformę oświaty. Chciałabym, żeby skomentował pan słowa ojca czwartoklasistki, które - za jego pozwoleniem - kopiuję z Facebooka:
Program edukacyjny zgodny z ”linią partii”. Smutne. Choć akurat Karolowi Wojtyle będę zawsze wdzięczny za jego ogromny wkład w odzyskanie niepodległości.
Czekają nas tajne komplety z historii? Da się do tego podejść z humorem?
Może się da, ja niestety nie potrafię. To kwestia mojej pamięci i długiego życia, podczas którego bardzo wiele się naoglądałem i naprzeżywałem. Chodziłem na tajne komplety przed Powstaniem Warszawskim, w roku 1943. Edukacją historyczną były dla mnie opowieści rodzinne, a potem Radio Wolna Europa. W szkole w tym czasie uczono mnie z podręcznika, z którego na szczęście zapamiętałem tylko nazwisko autora: Jefimow. Podejrzewam, że obce brzmienie było nieprzypadkowe. Ale cóż… uczono mnie w szkole z państwowych podręczników czego innego, a jednak co innego wiem. Może wypływa z tego jakaś pociecha na przyszłość? Może dzisiejsi rodzice, przy pomocy edukacji ”domowej” zdołają przynajmniej jakąś część dzieci uchronić przed propagandą i fałszowaniem historii?
Czeka nas też powtórka z rozrywki i satyra podziemna?
Z całą pewnością czeka, jeżeli dzisiejsza władza zrealizuje plany, o które ją podejrzewam, a wszystko co robi, wskazuje niestety na to, że podejrzewam słusznie. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, głęboką nadzieję, ale jeśli dojdzie, to tak jak pani mówi – powtórka.
Pan to pamięta, w latach 80. publikował pan w prasie drugiego obiegu. Występował poza cenzurą.
Od 13 grudnia 1981 r., gdy wprowadzono stan wojenny, publikowałem i występowałem już wyłącznie poza cenzurą. Przed trzynastym różnie. Tu przy okazji słówko o takim częstym motywie pojawiającym się u hejterów. Oni wszystkim ludziom popularnym w okresie PRL zarzucają, że byli pieszczochami systemu komunistycznego. To brzmi być może przekonywująco, ale nie jest zgodne z prawdą. Każdy, kto chciał zaistnieć w czasach Polski Ludowej w sztuce, teatrze, literaturze, musiał to robić w ramach państwowych instytucji. Do późnych lat 70. innej możliwości nie było. I mogła to być robota uczciwa, gdy robiło się nie to, co chciała władza, ale przepychało się przez cenzurę maksimum tego, czego nie chciała. Potem powstał KOR, powstało potężne wydawnictwo poza cenzurą, wiedziałem, że prędzej czy później tam trafię, ale przedtem chciałem jak długo się da wykorzystać ogromną popularność naszej radiowej audycji ”60 minut na godzinę”, żeby otwierać ludziom oczy na władzę.
To był ”Kolega kierownik” i jego ”Dyrekcja cyrku w budowie”.
Jak Jaruzelski wprowadził stan wojenny, to uznałem, że ta władza w ten sposób powiedziała o sobie właściwie już wszystko, i że wobec tego działanie w obiegu legalnym straciło sens. Odtąd robiłem różne rzeczy wyłącznie nielegalnie i jako jeden z nielicznych wytrwałem w tym aż do kampanii wyborczej wiosną 1989 r. Pewien dawny słuchacz moich felietonów radiowych, z których powstał ten zbiorek ”W zasadzie tak”, podziękował mi kiedyś, że dzięki mnie nie wyrósł na komunistę. Miałem dziką satysfakcję, bo o to głównie mi zawsze chodziło. A skoro tak już reklamuję tę książkę, to dodam, że ona ma wiele rozdziałów, które są wciąż aktualne. Na przykład: Jak żyć? Jak zarobić? Jak żyć nie pijąc?
Pan młodych przestrzega, żeby umieli wypatrzyć pierwsze oznaki autorytaryzmu, zamordyzmu, władzy monopartyjnej, żeby byli czujni i umieli się przeciwstawić, zanim będzie za późno.
Dlatego do znudzenia powtarzam moje kasandryczne wizje. One nie muszą się sprawdzić, ale niestety mogą. I młodzi prędzej czy później muszą się za to zabrać.
”W zasadzie tak”, Jacek Fedorowicz, Wydawnictwo Wielka Litera.
Jacek Fedorowicz - aktor, satyryk, dziennikarz, rysownik-karykaturzysta. Znany z wielu kultowych filmów i programów, współzałożyciel (m.in. ze Zbigniewem Cybulskim i Bogumiłem Kobielą) studenckiego teatru Bim-Bom. Od lat 60. współtworzył i występował w telewizyjnych programach rozrywkowych ("Poznajmy się", "Małżeństwo doskonałe"), audycjach radiowych ("60 minut na godzinę") i na estradzie. Szczególnie pamiętany z "drugoobiegowego" satyrycznego "Dziennika telewizyjnego" oraz filmów w reżyserii Stanisława Barei.