Trwa ładowanie...

"Invincible. Tom 1": Pochwała (nie)zwykłości [RECENZJA]

"Zbiorcze wydanie prawdopodobnie najlepszej superbohaterskiej serii komiksowej we wszechświecie" – krzyczy okładka pierwszego tomu "Invincible". Buńczuczne przechwałki? Być może. Ale wiele na to wskazuje.

"Invincible. Tom 1": Pochwała (nie)zwykłości [RECENZJA]Źródło: Materiały prasowe
d2hy2eq
d2hy2eq

Po premierze "Strażników" wydawało się, że w temacie dekonstrukcji konwencji powiedziano wszystko. Alan Moore odarł swoich bohaterów z nimbu niezwykłości, sprowadził na ziemię i pokazał, że targają nimi te same namiętności, co zwykłym śmiertelnikiem. Że trykociarze kochają, błądzą i cierpią na depresję. Próby powiedzenia czegoś nowego w tej kwestii podejmowane przez następne generacje scenarzystów tylko potwierdziły genialny w swojej prostocie koncept Moore'a. W "Invincible" Robert Kirkman nie wymyśla koła na nowo. Podąża szlakiem przetartym przez Moore'a, dodając jednak coś od siebie. Humor i pochwałę codzienności.

Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Seria "Invincible" zadebiutowała w 2003 r. i z miejsca stała branżowym fenomenem. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że ukazywała się regularnie przez kolejne 15 (!) lat i przeżyła konkurencyjne cykle takich wydawnictw jak DC czy Marvel? Premierowy tom, właśnie wydany przez Egmont, częściowo na te pytania odpowiada.

Bohaterem "Invincible" jest Mark Grayson. Uczeń typowego amerykańskiego liceum z typowymi problemami. Klasówki, dorabianie po lekcjach, dziewczyny, kompleksy. Jednak jest kilka spraw, które różnią go od rówieśników. Np. to, że jego ojciec to Omni-Man, najpotężniejsza istota po tej stronie Drogi Mlecznej. I wszystko wskazuje na to, że niebawem odziedziczy po nim moce.

d2hy2eq

Od razu zaznaczam, że "Invincible" to nie kolejny superbohaterski tasiemiec, a jego parodia. Kirkman z gracją łączy świetnie znane patenty, sięga do nieprzebranych zasobów gatunku. Puszcza oko, bawi się, ale żadnym wypadku nie szydzi. Czuć w tym wszystkim sympatię i bezgraniczną miłość. Taką samą, z jaką traktuje swoich bohaterów. Choć narysowanych cartoonową kreską, to złożonych, tragicznych i rozdartych między namiętnościami a powinnością.

Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Jednak najważniejszym aspektem serii, który sprawił, że sięgnę po dalsze albumy, jest warstwa obyczajowa. Kirkman wspina się na wyżyny przede wszystkim w momentach, kiedy pisze o małych, przyziemnych sprawach. Jak wtedy, gdy matka głównego bohatera zastanawia się, w jakiej temperaturze wyprać jego kostium. Albo kiedy Mark niemal nakrywa swoich rodziców na miłosnych igraszkach i okazuje się, że w takich sytuacjach hiper prędkość przydaje się tak samo, jak w walce z kosmiczną inwazją. Podobnych miniatur znalazło się tu znacznie więcej i gwarantuję, że uśmiech długo nie zejdzie wam z twarzy.

Na koniec trzeba wspomnieć o stronie graficznej, za którą odpowiedzialni są rysownicy Cory Walker i Ryan Ottley oraz nakładający kolory Bill Crabtree. Łączy ich formalna powściągliwość i skłonność do nienadużywania detalu. Dominują proste, często wyszparowane tła, tradycyjne kadrowanie i kontrasty. Jakby w myśl zasady, że o prostych sprawach najlepiej opowiada się w prosty sposób.

Premiera drugiego tomu już w grudniu. Kolejny trafi do sprzedaży w marcu przyszłego roku.

Ocena: 8/10

d2hy2eq
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2hy2eq