Imperator Słowian. Stworzył mocarstwo, przed którym karki zginali wszyscy sąsiedzi
Świetny strateg, charyzmatyczny wojownik. Pierwszy król Polski był jednym z największych wodzów w Europie sprzed tysiąca lat. Przeczytaj fragment ”Narodzin potęgi”, Michaela Morysa-Twarowskiego, w którym Bolesław Chrobry zdobywa Czechy, zrozumiesz dlaczego jego imię budziło powszechny postrach.
Pierwszy film o przygodach Indiany Jonesa ”Poszukiwacze zaginionej Arki”, zaczyna się w starożytnym grobowcu ukrytym pośród amazońskiej puszczy. Główny bohater odnajduje tam złotego bożka, lecz gdy bierze do ręki posążek, uruchamia maszynerię, która omal go nie zabija. W 1002 roku Kochan, przywódca rodu Wrszowców, zachował się jak Indiana Jones. Łapczywie sięgnął po niezwykle cenną figurkę, ryzykując życie. Figurką w tym przypadku był Władywoj, za sprawą Kochana sprowadzony z Polski i wyniesiony na tron książęcy w Czechach.
Nałogowy alkoholik zdawał się idealnym kandydatem na władcę-marionetkę, a zarazem miłą odmianą po trzyletnich rządach ryżego furiata – Bolesława Rudego. W przeciwieństwie jednak do filmowego archeologa, Kochan nie wydostał się z pułapki. Nie wiedział, że w momencie osadzenia Władywoja na praskim tronie przypieczętował swój los, dając początek serii wydarzeń, które w ciągu kilku miesięcy miały doprowadzić do zagłady domu Wrszowców.
Najpierw ruszył się Bolesław Chrobry. Władywoj jeszcze nie zdążył się rozsiąść na praskim tronie, kiedy polski książę opanował Morawy. Wprawdzie jesienią 1002 roku zapadł w zimowy sen, lecz któż wie, gdzie się ruszy ze swoimi wojami wiosną następnego roku?
Na zachodzie Jaromir i Ołdrzych, wygnani bracia Bolesława Rudego też nie próżnowali, kołacząc u drzwi możnych z Rzeszy, obiecując wiele za pomoc w zdobyciu Czech. Chwilowo nikt nie był zainteresowany – całe Niemcy żyły rywalizacją o królewski tron, na którym ostatecznie usadowił się bawarski książę Henryk. Udało mu się poskromić konkurentów i niesfornych wasali.
Bolesław i Henryk, dwie ściany, które mogły zmiażdżyć ród Wrszowców i ich wiecznie pijanego księcia, niebezpiecznie się zbliżały. Chrobry zdawał się bardziej groźny. To za jego sprawą z dawnej wielkiej monarchii Przemyślidów, obejmującej niegdyś i Ołomuniec, i Kraków, i może nawet Opole, ostał się tylko praski rdzeń. I nie wiadomo na jak długo, bo polski książę wciąż łaknął nowych podbojów, nowych zwycięstw i nowych powodów do sławy.
Nie można było zwlekać. Kochan i inni czescy możnowładcy wpakowali pijanego Władywojana wóz i wysłali do Ratyzbony, zwanej w mowie teutońskiej Regensburgiem, na spotkanie z królem Henrykiem.
Hołd pijanego księcia
Listopad 1002 roku, Ratyzbona.
Niemiecki król Henryk II z mieszanką satysfakcji i zażenowania patrzy, jak książę Władywoj składa mu hołd, oddaje Czechy, przyrzeka wierność i uznaje swoim panem. To nie jest podniosła uroczystość, bo przybysz z Pragi znajduje się pod wpływem alkoholu. Czy bełkocze, czy w pewnym momencie zapomina formuły przysięgi, czy ledwo trzyma się na nogach – to niewarte uwagi drobiazgi, o których zapomną kronikarze. W zamian za hołd król Henryk II nadaje mu w lenno księstwo Czech, a przed wyjazdem obsypuje darami.
Władywoj wraca do Pragi zadowolony, że posłuchał głosu mądrych doradców. Zawsze łatwiej zdobyć tron niż na nim się utrzymać, a na jego posadę dybie kilka osób. Wprawdzie Bolesław Rudy, poprzedni władca, ciągle znajduje się w więzieniu pod kluczem margrabiego Hezilona ze Schweinfurtu, ale są jeszcze inni, o czym przekonywali go czescy możni na czele z Kochanem, przywódcą rodu Wrszowców. W Rzeszy na wygnaniu przebywali Jaromir i Ołdrzych, młodsi bracia Rudego, którzy snuli ambitne plany i chcieli wrócić do ojczyzny.
Największym zagrożeniem dla księcia Czech był jednak ten, z którego gościny do niedawna korzystał – Bolesław Chrobry. Na szczęście hołd złożony Henrykowi ma wszystko zmienić i zapewnić Władywojowi ochronę przed krewniakiem z Polski.
Bolesław gromadził wokół siebie armię złożoną ze słowiańskich wojów, skandynawskich najemników, niemieckich rycerzy, wojowników z ludu Pieczyngów - znani z odporności na niewygody, kiedy brakowało wody, pili krew upuszczaną koniom; kiedy głód zaglądał w oczy, jedli wszy, koty, a nawet ludzkie mięso. Na ilustracji obraz Michała Byliny - ”Bolesławowa drużyna”.
Skazany na Nordgau
Biedny Władywoj chyba zapomniał, z kim zadziera. Bolesław Chrobry już postanowił, że zdobędzie Czechy i nie było odwrotu. W przeciwieństwie do Kochana, przywódcy Wrszowców, nie musiał sięgać po swoją figurkę. Ona sama wpadła w jego ręce.
Pewnego jesiennego dnia po prostu zjawił się na jego dworze Bolesław Rudy, wygnany książę Czech. Wizyta była nieoczekiwana, bo jeszcze nie tak dawno gnił w bawarskim więzieniu. Poprzednie miesiące jego życia obfitowały w zwroty akcji. Latem 1002 roku został wygnany przez poddanych i ledwo ocalił życie, salwując się ucieczką za zachodnią granicę – do bawarskiej marchii Nordgau. Jej władca, Hezilo ze Schweinfurtu, przyjął go cierpko. Dobrze pamiętał, że jeszcze nie tak dawno Bolesław Rudy najeżdżał jego posiadłości, paląc, grabiąc i gwałcąc – tak więc wpakował niespodziewanego gościa do więzienia.
Nie chodziło o więzienie w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, gdzie przestępców zamyka się w celach z innymi przestępcami, licząc, że się zresocjalizują. W średniowieczu stosunkowo rzadko szafowano karami pozbawienia wolności. Jeżeli ktoś trafiał za kraty, to zwykle czekały go przesłuchanie lub egzekucja Już nawet kilkumiesięczny pobyt w wilgotnych lochach, jeżeli przypadł na zimowe miesiące, oznaczał w praktyce wyrok śmierci. Choroby płuc zbierały wszak olbrzymie żniwo. Lepiej było zorganizować pokazową egzekucję na zasadzie kat bawi (tortury poprzedzające egzekucję) i uczy (patrzcie jaki los czeka łamiących prawo) niż marnować pieniądze na utrzymywanie więźnia.
Krnąbrnych arystokratów traktowano inaczej niż pospolitych przestępców. Jeżeli nie wiązano z nimi żadnych politycznych nadziei, zabijano ich albo wydłubywano im oczy. Jeżeli można było wykorzystać w przyszłości przy zmianie politycznych konstelacji, trzymano pod strażą.
Hezilo po kilku tygodniach nieoczekiwanie wypuścił z więzienia Bolesława Rudego.
– Jesteś wszak moim gościem – oświadczył.
Z perspektywy tysiąca lat nie odgadniemy myśli margrabiego. Czy naprawdę gryzło go sumienie? Albo czy przestraszył się, że Bolesław Rudy może nie przetrwać zimy w lochu, a martwy na nic by się nie przydał?
O ile Hezilo darował winy gościowi, to poddani margrabiego już nie. Znalazł się wśród nich ktoś gotowy zamordować uciekiniera. Personalia tej postaci owiane są tajemnicą. Co do motywu, Bolesław Rudy jeszcze jako władca najechał marchię Nordgau i w tym czasie mógł rozegrać się niejeden dramat. Zabił komuś żonę, siostrę i jej dzieci, poderżnął gardło matce, spalił dom albo coś w tym rodzaju – a teraz pojawiał się mściciel. Ostrzeżony w porę, Bolesław Rudy czym prędzej ewakuował się z marchii Hezilona i czmychnął na północ, gdzie rozpościerały się włości jego krewnego Bolesława Chrobrego.
Odtąd kuzyni-imiennicy spędzali późnojesienne wieczory, grzejąc się w łaźni, grając w kości, polując i ucztując. Przybysz z Czech pewnie w myślach nieraz nasycał się zemstą na niewiernych poddanych i zastanawiał się, którego pozbawi męskości, któremu wydłubie oczy, a któremu w brzuch wbije miecz aż po samą rękojeść. Kiedy dzielił się pomysłami z kuzynem, ten zapewne mu przytakiwał, a nawet mógł wskazać siebie jako przykład. Czyż sam nie wygnał młodszych braci i nie oślepił Odolana i Przybywoja? A może dla osiągnięcia lepszego efektu kazał ściągnąć na swój dwór nieszczęśników, aby Rudy na własne oczy przekonał się, jak należy postępować ze zdrajcami?
Chrobry w podpuszczaniu krewniaka miał swój plan. Wcale nie zależało mu na rudowłosym sadyście, z którym sąsiadował na drzewie genealogicznym. Postanowił, że zdobędzie Czechy i Pragę. Bolesław III Rudy był jedynie figurą na politycznej szachownicy, którą zbije Władywoja, pionka w rękach Henryka II.
Okazało się, że kostucha uprzedziła Bolesława Chrobrego. W grudniu 1002 roku na dwór polskiego władcy dotarły najnowsze wiadomości z Czech:
– Książę Władywoj nie żyje!
_Chrobry w rzeczywistości był brutalny i gwałtowny. Łaknący władzy książę wypędził swoich braci, wydłubał oczy zdrajcom. _
Instalacja bomby
Wnet po śmierci Władywoja czescy możnowładcy wysłali poselstwo do Rzeszy, wzywając do kraju Jaromira i Ołdrzycha. Bracia szybko wrócili do Pragi. Był styczeń 1003 roku. Jako że sezon wojenny zaczynał się wiosną, mieli teoretycznie kilkanaście tygodni spokoju, gdyby ktoś zechciał ich najechać.
Bolesław Chrobry nie czekał aż łąki i połoniny pokryją się zieloną trawą. Szybko zgromadził armię, jakby trzymał swoich wojów cały czas w pogotowiu. Ruszył z Krakowa, minął grody Gołęszyców, przeszedł obok spalonego niedawno Ołomuńca i maszerował na Pragę. Śnieg skrzypiał pod nogami polskich wojów, a do czeskiej stolicy raz po raz przyjeżdżali zwiadowcy, donosząc, że armia Chrobrego się zbliża. Co więcej, razem z nim zmierzał Bolesław Rudy, pragnący odzyskać tron, z którego przegnano go przed kilku miesiącami.
Nikt się nie odważył stawić mu czoła. Jaromir i Ołdrzych, nie zważając na zimową aurę, uciekli w kierunku Rzeszy. Wrszowcy na czele z wojewodą Kochanem rozpoczęli negocjacje.
Stanęło na tym, że Bolesław Rudy uroczyście przysiągł nie szukać zemsty na winnych jego wygnania. W zamian wrota Pragi stanęły przed nim otworem.
Chrobry natychmiast zawrócił ze swoimi wojami w stronę Krakowa. Mieli prawo narzekać, że strawili kilka tygodni marszu przez zaspy i lód, że przemarźli w czasie postojów, że się przeziębili, a pewnie byli i tacy, których nagła gorączka pozbawiła życia – a efekt żaden. Doprowadzili do wymiany księcia w Pradze, lecz nie dane było im zdobyć łupy ani też ich książę nie poszerzył granic swoich włości.
Gdyby na tym poprzestali, wyprawa rzeczywiście byłaby bez sensu, ale Bolesław Chrobry, instalując rudego krewniaka na czeskim tronie, w rzeczywistości podłożył tykającą bombę, która miała wybuchnąć lada moment. Może trafniejsze byłoby porównanie do granatu wrzuconego do szamba.
Jeszcze na pożegnanie mógł zawołać: – Kuzynie, nie wahaj się!
Zemsta Rudego
Praga, 9 lutego 1003 roku.
Bolesław Rudy z okazji powrotu na książęcy tron zorganizował wielką ucztę, na którą zaproszono Wrszowców oraz innych możnowładców. Poprosił ich o pozostawienie broni ze względów bezpieczeństwa, wszak mógł zasadnie obawiać się, że ktoś zechce wysłać go na tamten świat. Poza tym takie zasady obowiązywały w cywilizowanym świecie. Nie szukając daleko przykładu, w 1002 roku w Merseburgu domagano się, aby Bolesław Chrobry i jego obstawa złożyli broń zanim staną przed obliczem króla Henryka II.
Kiedy goście czeskiego władcy jedli i pili z okazji nowego otwarcia, Bolesław Rudy sięgnął po miecz i rozłupał czerep swojemu szwagrowi, pochodzącemu z rodu Wrszowców. Był to sygnał do rozpoczęcia rzezi. Ludzie starego-nowego księcia rzucili się na ucztujących. Trudno nożem czy nogą od krzesła bronić się przed mieczami, toporami i oszczepami, zwłaszcza gdy w głowie szumi piwo, miód i wino. Wszystkich wyrżnięto. Bolesław, umorusany krwią swych nieprzyjaciół, był przeszczęśliwy. W czeskich rocznikach pod rokiem 1003 zanotowano lakonicznie: ”Wtenczas zabici zostali Wrszowcy”. Możliwe, że wśród pomordowanych znalazł się również sam wojewoda Kochan.
Później wypadki potoczyły się szybko. Najpierw do Krakowa zjechała delegacja krewnych ofiar z prośbą o ratunek. Polski książę był jedyną osobą, która byłaby w stanie powstrzymać tyrana. Zaraz potem Chrobry zaprosił Rudego na pilną rozmowę. Czeski książę przybył w towarzystwie zaledwie kilku ludzi. Kuzyni spili się jak za dobrych czasów, a w nocy zausznicy Chrobrego wpadli do komnaty dostojnego gościa, wyłupili mu oczy i uwięzili.
Następnego dnia polscy wojowie na czele ze swoim władcą po raz drugi tego roku ruszyli w kierunku Pragi. Jeżeli towarzystwa mężowi dotrzymywała księżna Emnilda, za około dwa tygodnie miała być świadkiem niecodziennej uroczystości.
_Państwo Bolesława nazywano Polską ”Krajem Pól”. Polska za czasów Chrobrego. _
Bolesław Chrobry przybywał do czeskiej stolicy jako przyszły władca. ”To jest moje” – mógł powtarzać, obejmując wzrokiem gród nad Wełtawą. Za sprawą matki płynęła w jego żyłach krew Przemyślidów, naturalnych i prawowitych władców tej ziemi. Pierwszym monarchą z tego rodu był Przemysł, biedny oracz, którego na męża wybrała sobie księżna Libusza. Podług legendy, kiedy jej wysłannicy przybyli po Przemysła, ten wbił w ziemię kawałek leszczyny, który wypuścił trzy długie pędy. Szybko dwa z nich uschły, lecz trzeci jeszcze bardziej wzbił się w górę.
– Z naszego rodu urodzi się wielu panów, lecz tylko jeden będzie panować – wyjaśnił Przemysł.
Proroctwo zdawało się spełniać. W ciągu ostatnich pięciu lat (999–1003) większość pędów z rodu Przemyślidów uschła. Bolesław Starszy i Władywoj odeszli do wieczności, oślepiony Bolesław Rudy siedział w więzieniu, Jaromir i Ołdrzych na dźwięk imienia polskiego księcia uciekli z Czech. Bolesław Chrobry był tym jedynym dorodnym, który ciągle wzbijał się w górę. Wprawdzie nie on, lecz jego matka pochodziła z rodu Przemyślidów, ale czy to też nie był jakiś znak? Historia tej dynastii, zdominowana przez wojowniczych mężczyzn, zaczynała się od kobiety – księżnej Libuszy. I zdawała się kończyć na kobiecie – Dobrawie, matce Bolesława Chrobrego.
”Oto wasz książę!”
Marzec 1003 roku, Praga.
Wielki tłum ludzi zmierzał przez wygodny bród na Wełtawie na drugą stronę rzeki. Dziś rozpościera się tam zamek na Hradczanach, najbardziej rozległa tego typu budowla na świecie (ponad 7 hektarów!). Wtedy nie była to tak obszerna rezydencja. Znajdowało się tam wystarczająco wolnego miejsca, by zebrał się wiec, który miał zadecydować o wyborze nowego księcia Czech. Decyzja była formalnością. Władcą obrano Bolesława Chrobrego, wprawdzie z rodu Piastów, lecz w którego żyłach po matce płynęła też krew Przemyślidów.
W tym momencie pojawił się książę-elekt w towarzystwie znacznej persony, która miała zaprowadzić go do kamiennego tronu, znajdującego na dziedzińcu grodu. Zdarzało się, że księcia-elekta do tronu wiódł najstarszy przedstawiciel dynastii, ale zdarzało się i tak, że czynił to biskup praski. Nie wiadomo jednak, który przypadek był regułą, a który był od niej wyjątkiem. A może to książę-elekt decydował o tym, kto ma być mistrzem ceremonii?
W 1003 roku biskupem Pragi był Thiadag, z pochodzenia saski mnich, dobry lekarz, zarazem pijak i paralityk, któremu ręce tak się trzęsły, że nie był w stanie samodzielne odprawiać mszy. Z kolei najstarszym przedstawicielem dynastii Przemyślidów był Sobiesław, dawny książę Libic, który osiem lat wcześniej stracił rodzinne włości i czterech braci, wymordowanych na polecenie księcia Bolesława Starszego. Schronienie ze swoją drużyną znalazł na dworze Chrobrego, a teraz wracał w ojczyste strony po latach tułaczki.
Nie ulega wątpliwości, że to Sobiesław był idealnym kandydatem, by poprowadzić Bolesława Chrobrego do kamiennego tronu. Była to scena pełna symbolicznych znaczeń. Z rodu Przemysła wyszło – oprócz założyciela dynastii – szesnastu książąt Czech, a imionami ich były Niezamysł, Mnata, Wojen, Unisław, Krzesomył, Neklan, Gościwit, Borzywoj, Spitygniew, Wratysław, Wacław, Bolesław I zwany Srogim, Bolesław II zwany Starszym, Bolesław III zwany Rudym, Władywoj i Jaromir. A teraz najstarszy przedstawiciel tego rodu wskazywał pierwszego władcę z nowej dynastii.
Polski książę założył stare chodaki, plecione z łyka, będące własnością Przemysła, narzucił na ramię należącą doń torbę – i ruszył w kierunku kamiennego tronu. Jak to ujął w połowie XII wieku kronikarz Wincenty z Pragi, był to kamień, w walkach o który zginęło wielu wojowników.
Jednak żaden z tych siedemnastu książąt nie był tak potężnym wojownikiem, nie władał tyloma ziemiami, co Bolesław Chrobry. Pewien był, że sprzyja mu chrześcijański Bóg, przy gorącym wstawiennictwie świętego Piotra, Księcia Apostołów, i świętego Wojciecha.
Bolesław zgodnie z pradawnym obyczajem zrzucił chodaki i torbę, założył książęce szaty i usiał na kamiennym tronie.
– Oto wasz książę! – zawołał Sobiesław.
– Kyrie eleison! Kyrie eleison! – zaintonował tłum. Mimo słów przejętych z liturgii, przypominało to bardziej chóralne śpiewy kibiców niż kościelne nabożeństwo.
Po właściwej intronizacji Bolesław Chrobry udał się do praskiej katedry na uroczystą mszę, którą najpewniej celebrował biskup Thiadag z pomocą kapłanów, a następnie odbyła się uczta na praskim zamku. Po drodze rozrzucano monety między zgromadzonych – żelazny punkt intronizacji księcia Czech, na który wszyscy czekali. Tu nie było litości, w ruch szły pięści, łokcie, kije i pewnie też noże.
W czasie uczty Bolesław Chrobry mógł napawać się sukcesem. Osiągnął więcej niż którykolwiek z jego przodków. Zgarnął całe ojcowskie dziedzictwo, wypędzając krewniaków, zdobył Kraków, zajął Łużyce i Milsko, nałożył na głowę pierzastą koronę władców Moraw i zasiadł na kamiennym tronie w Pradze. Można było tygodniami podróżować przykładowo z Pragi do Kołobrzegu – a wszyscy uznawali Bolesława za swojego pana i władcę, płacili mu dań i oddawali młodzieńców, by służyli pod jego sztandarami. (…)
Fragment pochodzi z książki ”Narodziny potęgi”, Michaela Morysa-Twarowskiego, wydanej nakładem Znak Horyzont. Został zacytowany bez zawartych w niej przypisów.
O autorze: Michael Morys-Twarowski, doktor historii, amerykanista, prawnik, ekspert od historii Śląska Cieszyńskiego. W swoim dorobku ma szereg monografii i artykułów naukowych. Autor książek "Polskie Imperium” i "Narodziny potęgi".
Każdy piszący o pierwszym królu Polski musi zmagać się z podobnymi problemami: niewielką liczbą przekazów o Chrobrym i szerokim wachlarzem hipotez, dotyczących niemal każdej kwestii z nim związanej. Zebranie źródeł polskich, niemieckich, ruskich, czeskich, węgierskich, francuskich czy staronordyckich było niczym w porównaniu z przedzieraniem się przez gąszcz rozmaitych koncepcji formułowanych przez historyków. Jeżeli przyjmowałem hipotezy mniejszościowe lub formułowałem nowe, szczegółowo wyjaśniam to w przypisach
Przeczytaj wywiad z Michaelem Morysem-Twarowskim o Bolesławie Chrobrym: Niemcy widzieli w nim samego szatana