Hartwig: Miłosz był chmurny w wyrazie i wspaniały w przyjaźni
Chmurny w wyrazie, przekorny, nie zabiegający o sympatie otoczenia, ale wspaniały w przyjaźni - mówiła o Czesławie Miłoszu Julia Hartwig podczas czwartkowej promocji tomu, w którym zebrano korespondencję pomiędzy nią, jej mężem Arturem Międzyrzeckim i autorem "Traktatu moralnego".
Chmurny w wyrazie, przekorny, nie zabiegający o sympatie otoczenia, ale wspaniały w przyjaźni - mówiła o Czesławie Miłoszu Julia Hartwig podczas czwartkowej promocji tomu, w którym zebrano korespondencję pomiędzy nią, jej mężem Arturem Międzyrzeckim i autorem "Traktatu moralnego".
"Moja znajomość z Miłoszem rozpoczęła się jeszcze podczas okupacji. Przyniosłam mu do oceny kilka swoich wierszy. Nie był zachwycony. Powiedział mi wtedy, że miłość to nie jest temat do wierszy. Zdziwiło mnie to - znałam przecież tak wiele miłosnej poezji, ale teraz bardziej rozumiem, o co mu chodziło. Zwłaszcza, że mówiąc to odnosił się do moich wierszy, a nie całej literatury. Po latach docenił mnie jako poetkę. Zauważyłam, że Miłosz komplementy wygłaszał tylko w obcych językach. Po polsku pochwały chyba nie przechodziły mu przez usta" - mówiła Julia Hartwig.
Korespondencja pomiędzy Czesławem Miłoszem a Arturem Międzyrzeckim i Julią Hartwig, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego, obejmuje lata 1970-2004, ale większość listów pochodzi z lat 70., kiedy Artur Międzyrzecki szukał swojego miejsca w Ameryce. "Wyjechaliśmy z Polski po roku 1968, kiedy presja władz wywierana na ludzi pióra stała się nie do zniesienia. Na Artura nałożono zakaz publikacji, praktycznie pozbawiono nas środków do życia.
Pozostawało albo zmienić zawód, albo wyjechać. Zaproszenie na stypendium w Iowa przyszło w samą porę i jestem przekonana, że stał za tym Miłosz, choć w swojej delikatności nigdy tego nie przyznał. Najpierw wyjechał Artur, potem my z córką" - opowiadała Hartwig. "Miłosz to człowiek zagadka. Mieściło się w nim jakby kilku ludzi. Chmurny w wyrazie, w przyjaźni był wprost nieoceniony. W Ameryce doznaliśmy od niego wiele serdeczności - pisał, dzwonił, pomagał bezinteresownie, podtrzymywał na duchu, jak tylko mógł. To był człowiek, który miał wiele stron i na pewno są tacy, którzy nie poznali jego dobrych cech. Był przekorny, nie zabiegał o sympatię. Nie chcę Miłosza idealizować, ale muszę powiedzieć, że umiał i lubił pomagać innym" - mówiła poetka. Z listów widać, że Miłosz starał się wprowadzić Międzyrzeckiego w realia amerykańskiego życia akademickiego.
Z czasem zaczynają wymieniać się myślami o sztuce, polityce, amerykańskiej codzienności. Dla Miłosza korespondencja z Międzyrzeckim, który dopiero co przyjechał z Polski, jest źródłem informacji o pozostawionych w Polsce znajomych. Często pojawia się nazwisko Zbigniewa Herberta, do którego Miłosz miał żal (poeci, którzy byli sobie w pewnym okresie bliscy, poróżnili się w 1968 roku i nigdy już nie wróciła między nimi dawna zażyłość). Miłosz zarzuca Herbertowi mitomanię, pisze o nim "anima naturalier endeciana" (dusza z urodzenia endecka), Międzyrzecki nie daje się wciągnąć w krytykowanie autora "Pana Cogito", którego uważa za bliskiego przyjaciela. Julia Hartwig uważa, że za dystansem Miłosza wobec Herberta w tym okresie stało coś jeszcze.
"To Miłosz wypromował Herberta w Ameryce przekładając jego wiersze i zrobił to tak dobrze, że na początku lat 70. znany był przede wszystkim jako tłumacz Herberta. Tak go potraktowano na spotkaniu autorskim w Nowym Jorku. Był tym nieco rozgoryczony. Potem Ameryka oddała Miłoszowi sprawiedliwość" - wspominała poetka. W miarę upływu lat wymiana listów staje się coraz mniej intensywna, Międzyrzeccy w 1974 roku wracają do Polski, Miłosz robi międzynarodową karierę, dostaje nagrodę Nobla. Kontakt się jednak nie urywa - ostatni list to życzenia urodzinowe przesłane przez Julię Hartwig na urodziny Miłosza 30 czerwca 2004 roku.
Z Miłoszem korespondował przede wszystkim Artur Międzyrzecki, Julia Hartwig dopisywała się tylko do epistoł męża. Inaczej rozkładają się proporcje w innym zbiorze listów - opublikowanej w grudniu pt. "Wspólna obecność" przez wydawnictwo a5 korespondencji Międzyrzeckich z Jerzym i Anną Turowiczami. Te listy pokazują ogromną bliskość, niemal familiarność stosunków pomiędzy rodzinami. Julia Hartwig skierowała swój pierwszy list do Jerzego Turowicza 10 lipca 1950 r. Zwróciła się w nim z prośbą o położenie świeżych kwiatów na grobie Ksawerego Pruszyńskiego, z którym miała wziąć ślub. Pruszyński, mieszkający wówczas w Hadze, wracał samochodem do Polski i zginął w wypadku samochodowym w Niemczech.
Pochowano go na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Jerzy Turowicz spełnił prośbę Julii, a w liście zwrotnym przesyłał jej słowa wsparcia i otuchy. Ten pierwszy list stał się początkiem niezwykłej przyjaźni, która trwała niemal pięćdziesiąt lat. Turowicz napisał, że nie ujmując niczego Arturowi Międzyrzeckiemu, to listy Julii są arcydziełami sztuki epistolarnej. Blisko czterysta zachowanych listów, wymienianych pomiędzy Turowiczami a Julią Hartwig i Arturem Międzyrzeckim, Jan Strzałka, który je opracował, nazywa "dziennikiem na cztery głosy".
Tytuł "Wspólna obecność" oddaje charakter tej korespondencji, w której sprawy ważne mieszają się z doniesieniami o codziennym życiu obu rodzin. Sprawy dzieci, przeprowadzki, życzenia świąteczne sąsiadują ze swego rodzaju kroniką historii Polski tamtych czasów. W listach są echa polityki: wydarzeń marca 68, masakry robotników na Wybrzeżu w 1970 roku, wyboru Karola Wojtyły na papieża, wprowadzenia stanu wojennego, przełomu z 1989 roku, sporu wokół klasztoru karmelitanek i krzyży w Auschwitz.
Wiele w tych listach rozważań na temat sztuki, są one także swego rodzaju kroniką towarzyską tamtych czasów, przez ich karty przewijają się nazwiska Konstantego Gałczyńskiego, Joanny Guze, Stefana Kisielewskiego, Sławomira Mrożka, Jerzego Giedroycia, Adama Michnika. Na tych dwu tomach nie zakończy się publikacja listów z archiwum Julii Hartwig i Artura Międzyrzeckiego.
Zeszyty Literackie wydadzą w tym roku ich korespondencję z Herbertem.