Gramofon nie do zreperowania
Książka Stanišicia to nie tylko poruszająca narracja o dzieciństwie i wojennej traumie; to również książka napisana niezwykłym, frapującym językiem, czy raczej – na styku języków.
Są wczesne lata dziewięćdziesiąte; Aleksandar Krsmanović, siedmiolatek, pionier i autor rozlicznych niegotowych rysunków, żyje w sielankowym kraju na brzegiem morza, w mieście opływanym miłośnie przez czułą rzekę Drinę. Czuwa nad Aleksandarem duch kochanego marszałka Tity i dziadek Slavko, zasłużony działacz Związku Komunistów Jugosławii (a także wytwórca czarodziejskich różdżek), czuwają nad nim pradziadkowie, którzy zbudowali pierwszą we wsi toaletę z prawdziwego zdarzenia i wyprawili z tej okazji ogromne święto dla rodziny i sąsiadów, czuwają rodzice, wujowie i ciotki z ciotką Tajfun którawszystkorobistrasznieszybkoistrasznieszybkomówi na czele.
Historia każdego dzieciństwa jest historią pękania i rozpadu; dojrzewania do wiedzy, że istotą świata jest nietrwałość. Dziadek zmarł, kiedy Carl Lewis pobił w Tokio rekord świata. Dziadek zmarł w dziewięć i osiemdziesiąt sześć setnych sekundy, jego serce gnało łeb w łeb z Carlem Lewisem – serce stanęło, a Carl pędził jak szaleniec. A potem wszystko zaczęło się, po troszeczku, pruć: ze ściany w szkole zniknął portret Tity, zaś nauczyciel uroczystym głosem powiedział do wielkiej twarzy Tity, watowanych ramion Tity i oficerkich belek Tity: od dzisiaj zwracacie się do mnie panie Fazlagić, a nie towarzyszu nauczycielu, czy to jasne? Dalej już poszło: najpierw płonące dachy Osijeku oglądane w telewizji i nerwowe rozmowy rodziców, potem ukrywanie się w piwnicach i żołnierze robiący z cywilami co im się żywnie podoba, wreszcie – ucieczka całej rodziny do Niemiec, które są państwem bezbörekowym. I, po latach, powrót dorosłego człowieka do miasta, w którym mieszkają całkiem inni ludzie w całkiem innych murach.
*
John Ruskin kąśliwie komentował rozwiązania fabularne Dickensa – „Nie wiesz co zrobić? Skrzywdź dziecko!”. I rzeczywiście, skrzywdzone dziecko od stuleci jest sprawdzonym wyciskaczem łez – dopiero jednak XIX i XX wiek zaczęły wykorzystywać ten wzorzec na szerszą skalę, obsadzając dziecko nie tylko jako bohatera, ale i – z czasem – jako narratora, opowiadającego o swoich krzywdach w sposób właściwy dzieciom. A to pozwala wzruszyć nawet powiatowego komornika o sercu z lastryko.
Dwa minione stulecia to – w naszym kręgu kulturowym, przynajmniej – czas emancypacji rozmaitych grup uciśnionych czy (określenie późniejsze) wykluczonych: małych narodów, kobiet, mniejszości etnicznych i seksualnych, proletariatu wiejskiego i miejskiego, chorych psychicznie. Emancypują się i dzieci, co widać w literaturze: publikuje się dziecięce listy i pamiętniki (jeśli tylko wydają się dorosłym wystarczająco ciekawe z dorosłego punktu widzenia, oczywiście) i coraz więcej książek, w których dorośli pisarze próbują wejść do świata dziecięcej wyobraźni, co pozwala spojrzeć na rzeczywistość w zupełnie inny sposób i dostrzec w niej zupełnie inne sensy. Czasem nie wychodzi to poza naiwną czytankowość powieści dla młodzieży, czasem rodzi dzieła wybitne (jak choćby Inne głosy, inne ściany Capote’a).
To, że literatura nauczyła się wchodzić w skórę dziecka, pozwoliło jej na eksplorację nowych terenów – niezrozumiałe, niepozwalające się zamknąć w codziennym języku (bo nie pozwalające się zamknąć w codziennym doświadczeniu) przeżycie jakim jest wojna, wydaje się szczególnie predestynowane do opisów groteskowych lub odrealnionych; dziecko staje się tu nie tylko wytrychem do serca, ale również (a może przede wszystkim) widzem, który bierze świat takim, jaki jest (stąd choćby taka siła oddziaływania Losu utraconego Kertésza) i niczemu się nie dziwi, bo patrzy na rzeczywistość świeżym okiem – bez względu na to, jak straszliwa ta rzeczywistość wydaje się dorosłym – i, co ważne, opowiada ją na swój własny sposób.
Książka Stanišicia to nie tylko poruszająca narracja o dzieciństwie i wojennej traumie; to również książka napisana niezwykłym, frapującym językiem, czy raczej – na styku języków. Nie tylko dlatego, że Aleksandar Krsmanović wychowywał się w państwie, w którym mówiono (teoretycznie) w jednym języku, a który rozpadł się wraz z państwem na serbski, chorwacki, bośniacki, czarnogórski, wzajemnie uznające się za swoje mutacje i niewydarzone dialekty, ale również dlatego, że Aleksandar wyjechał do bezbrakowego państwa Niemcy, gdzie, jak zauważa, jedzenie i miasto (Essen) nazywają się tak samo. Zatem w swojej narracji po pierwsze z dziecięcą ciekawością eksploruje zawiłości mowy niemieckiej, a po drugie używa idiomów i fraz pochodzących z zupełnie innego porządku językowego (co zresztą pięknie oddaje przekład Alicji Rosenau, pozostawiający rozmaite leksykalne dziwactwa). I tu dotykamy sprawy być może najważniejszej: nieciągłości, pęknięcia, obcości.
Wojna, choć staje się centralnym wydarzeniem kształtującym Aleksandara, wydarzeniem przeprowadzającym go od dzieciństwa do dorosłości, pokazana jest w niejako na marginesie, w świetle odbitym, w opowieściach przyjaciół, krewnych i niegdysiejszych sąsiadów, którzy doświadczali jej dłużej i boleśniej – i to może sprawia, że relacja Stanišicia jest tak przejmująca; Jak żołnierz gramofon reperował to nie wspomnienie czy reportaż, ale subtelna, poetycka próba opowiedzenia na nowo dawnego świata i świata wojny, opowiedzenia na nowo rozbitej całości (ale i samego aktu rozbicia) poprzez strzępki historii wspominanych przez nielicznych wyszegradzkich Bośniaków, którzy ostali się w serbskim żywiole po masowych mordach i wypędzeniach. Istotą opisywanego świata jest niekompletność i nieprzystawanie do siebie sąsiednich elementów. Kolejne pokolenia rodziny są rozdarte między dawną sielanką, ciężkim emigracyjnym okresem w Niemczech i nowym życiem w USA (babcia pozostaje w Wyszegradzie, rodzice zapuszczają korzenie na
Florydzie, a Aleksandar, nasiąknięty już niemieckością, miota się, nie mogąc znaleźć swojego miejsca). Pamięć jest potrzaskana, nie da się zszyć ze sobą kolejnych wspomnień: konkursy wędkarskie, przyjaźń małego chłopca z włoskim inżynierem i pierwszomajowe pochody mają się nijak do gwałtów i bombardowań, a szkoła w Essen – do wycieczek na wieś do pradziadków i rzezi na moście. Stąd też sylwiczna forma książki, na którą składają się wspomnienia, fragmenty dziennika, przytaczane in extenso opowieści, rozmowy telefoniczne, tytuły rysunków, szkolne wypracowania, listy, wiersze, a nawet obszerne dzieło pt. Kiedy wszystko było dobrze, spisane przez Aleksandara-dziecko (czy może: przez dziecko w Aleksandarze). Tętniące życie, w całej swojej urodzie i grozie, rozsadza tę książkę od środka.
Kiedy bohater Stanišicia trafia po latach do Wyszegradu, powraca tam (jak Orfeusz po Eurydykę) by odnaleźć Asiję, sierotę z którą los zetknął go przypadkowo w wirze serbskiej ofensywy i bombardowań – ale Asija to nie tylko konkretna osoba, dziewczynka, która przez ten czas, podobnie jak Aleksandar, pewnie urosła i zmieniła się w dojrzałą kobietę. To również, pozwolę sobie na taką hipotezę, jasny punkt, wokół którego mogłaby się skrystalizować jakaś całość, spójność. Całość zawierająca w sobie piękno i ohydę, miłość i utratę, radość i żałobę – ale to, jak się zdaje, jest niemożliwe; w jednej ze scen wojennych serbski żołnierz próbuje zreperować gramofon kopaniem i przystawianiem lufy karabinu do tuby; taki gramofon, nawet jeśli coś zagra, już zawsze będzie trzeszczał i charczał. Coś w nim bezpowrotnie zgasło, coś pękło i dawny ton nigdy nie powróci, choćby się skleiło czułe urządzenie najlepszym klejem. Asija, nawet jeśli przeżyła wojnę, niczemu nie zaradzi.