To z pozoru taki sam świat jak ten, w którym rozgrywa się większość znanych nam historii fantasy. Jest tak, jak bywało w XV- czy XVII-wiecznej Europie: garstka możnych opływa w dostatki kosztem niewolniczej pracy pospólstwa, a to ostatnie – zwane tutaj skaa – wegetuje z dnia na dzień, pozbawione wszelkich praw i praktycznie wszelkiej nadziei na jakąś poprawę bytu. Jedni harują w kopalniach i na plantacjach, inni służą w domach bogaczy czy też imają się rzemiosła, a pozostali kryją się w najmroczniejszych zakamarkach miast, uprawiając jakiś nielegalny i ryzykowny proceder: oszustwo, przemyt, złodziejstwo.
Ale prócz statusu majątkowego jest jeszcze jedna różnica między wysoko i nisko urodzonymi: tylko wśród tych pierwszych (przynajmniej teoretycznie, bo przecież nie da się zachować stuprocentowej czystości klasy…) rodzą się wybrańcy dysponujący magicznymi siłami. Dlatego też władza w osobach Ostatniego Imperatora – tajemniczej istoty, która, jak wieść niesie, żyje już tysiąc lat – i jego sługusów, tworzących rozbudowany aparat kontroli i przemocy, reguluje prawem możliwość przenoszenia tej nadzwyczajnej cechy, zakazując powoływania na świat potomstwa z mieszanych związków. Kobieta skaa, która zada się ze szlachcicem, czy to z miłości, czy za pieniądze, czy zniewolona siłą, ma umrzeć. Najwyraźniej jednak nie każdemu wielmożnemu kochankowi lub gwałcicielowi udaje się odebrać życie swej ofierze; wtedy rodzi się ktoś taki jak Kelsier, wolny ptak, urodzony przywódca, buntownik dysponujący niepospolitą mocą (o czym za chwilę) i zamierzający dokonać równie niepospolitego czynu – obalić tyranię Imperatora i przywrócić
godność swym nisko urodzonym pobratymcom. A on nie jest jedyny; już wkrótce spotka na swej drodze kogoś, kto tak samo przyszedł na świat na społecznych nizinach, a natura obdarzyła go allomantyczną mocą być może nawet jeszcze hojniej…
Można by zapytać: cóż więc nadzwyczajnego w tym świecie stworzonym przez Sandersona? Czy tylko to, że z nieba prawie nieustannie sypie się popiół, brudzący ubrania i budynki, roślinność ma barwę mułu lub rdzy, a nocą zapada przerażająca mgła, w której ponoć bytują straszliwe upiory? I że nie ma w nim elfów, krasnoludów, orków, goblinów ani nawet smoków? To też, lecz to jedynie szata zewnętrzna, a najważniejsza tu jest struktura i mechanika magii – całkowicie nowatorska, zupełnie inna od wszystkiego, co znamy. Jej istota tkwi w metalach, stanowiących coś w rodzaju katalizatora mocy allomantów i feruchemików. Ci pierwsi potrafią spalać metale w żołądku (nie, nie muszą w tym celu połykać noży i gwoździ, wystarczą mikroskopijne płatki!), co pozwala im np. wielokrotnie wzmocnić funkcjonowanie któregoś ze zmysłów lub wywierać wpływ na innych ludzi; w zależności od tego, czy umieją wykorzystywać tylko jeden metal, czy wszystkie, dzielą się na Mglistych i Zrodzonych z Mgły (do nich właśnie należy Kelsier). Ci
drudzy, pochodzący prawie wyłącznie z odległej prowincji Terris, używają mocy, by “naładować” metalowy przedmiot określoną cechą, którą następnie od niego “odbierają”; w ten sposób mogą sobie zmagazynować odpowiedni zapas młodości, snu czy odporności na ból. Wszystkiego tego dowiadujemy się stopniowo, wraz z nową adeptką allomantycznej sztuki, przed którą doświadczeni użytkownicy mocy stopniowo odsłaniają jej arkana.
To właśnie Vin, nastolatka ze slumsów Luthadelu – stolicy Imperium – jest tą osobą, na której skupia się uwaga Kelsiera (i nie tylko jego...), i która od samego początku zyskuje sobie przywiązanie sporej części czytelników. Nim dziewczyna trafiła do bandy Camona, oberwała od losu więcej kopniaków, niż przeciętny tutejszy skaa; teraz nie ma nikogo bliskiego – przynajmniej w sensie duchowym – nikogo nie darzy sympatią, nie mówiąc o cieplejszych uczuciach, i nikomu nie ufa. A jednak coś sprawi, że przystanie do spiskowców i zacznie się uczyć praktycznego wykorzystywania zdolności, o których dotąd nie miała pojęcia. Co więcej, znajdzie się w środowisku zupełnie dla niej nowym i będzie musiała sobie przyswoić całkiem inne zasady postępowania, niż te, którymi musiała się kierować przez całe swoje dzieciństwo i okres dorastania. Jej kreacja niezmiernie się Sandersonowi udała: Vin to nie jakaś królewna z drewna, wciąż ratowana z tarapatów przez paru nieustraszonych wojowników, lecz pełnowymiarowa postać, której
przemiana z istoty niemal bezpłciowej, kierującej się prawie wyłącznie instynktem przetrwania, w młodą kobietę coraz bardziej świadomą swojego uroku i swojej pozycji społecznej, dokonuje się na naszych oczach. Oczywiście, zanim jeszcze znajdziemy w tekście potwierdzenie tego faktu, możemy się domyślić, że w tej sytuacji bez wątku romansowego się nie obejdzie. Bez obaw jednak – nie zdominuje on akcji i nie zmieni Vin w bezwolną leluję, słaniającą się na nogach na widok obiektu uczuć! Kto nim zostanie, nie trzeba tu ujawniać – dość powiedzieć, że postać również ciekawa i mimo ewentualnych zastrzeżeń szybko wzbudzająca ciepłe uczucia. Z pozostałych charakterów najsilniej zapisuje się w pamięci nieco może jednowymiarowy, ale urzekający swoją prawością i wiernością Sazed, oraz zabawny, przemawiający dziwacznym ulicznym dialektem Lestibournes, brakuje natomiast wyrazistych sylwetek kobiecych (może pojawią się w następnych tomach serii?).
Już po tym pierwszym epizodzie widać, że “Ostatnie Imperium” to cykl skonstruowany z pomysłem i rozmachem. Choć niejeden czytelnik może czuć do autora głęboki żal z racji losu, jaki ten obmyślił dla jednej z ważnych postaci, musi zarazem przyznać, że zaskoczenie i rozczarowanie/oburzenie tego rodzaju rozwiązaniem i tak się nie da porównać z tym, którego doznajemy podczas lektury “Pieśni Lodu i Ognia”... No i nie może być ślepym na fakt, że uniwersum skonstruowane przez Sandersona jest co najmniej równie barwne i dopracowane, jak saga Martina, choć akcja toczy się w nim nieco bardziej statycznie.
Miłym akcentem ze strony polskiego wydawcy jest zmiana koncepcji graficznej okładek w obecnej edycji, która wybitnie wyszła na korzyść całej serii – tak ładnie wydane książki po przeczytaniu nie trafią na dno szafy, lecz będą cieszyć oczy z jakiejś dobrze wyeksponowanej półki, przypominając, że czekamy na dalsze dokonania autora.