Trwa ładowanie...
recenzja
26 kwietnia 2010, 16:06

Garść skandali filmowych plus jeden korektorski

Garść skandali filmowych plus jeden korektorskiŹródło: Inne
djni3bz
djni3bz

Któż nie zgodzi się z zamieszczonym na okładce fragmentem przedmowy, głoszącym, że „historia kina była jednocześnie historią przemian obyczajowych i politycznych XX wieku.(...) Artyści, którzy wywoływali programowo lub bezwiednie skandale, pokazywali względność norm obyczajowych(...)” ? Twierdzenie to można zresztą zaaplikować do każdej dowolnej dziedziny sztuki; kiedy jeszcze nie było kina, rolę zwierciadła odbijającego i utrwalającego „świadomość i podświadomość homo sapiens” każdej epoki pełniły sztuki plastyczne łącznie z wzornictwem użytkowym, literatura, teatr, muzyka popularna. Dopiero jednak film, ta najbardziej masowa spośród sztuk, mógł szerzyć owe odbicia z niespotykaną dotąd prędkością i zasięgiem. W wymiarze lokalnym wciąż jeszcze dyskutowało i dyskutuje się o bulwersującej książce czy szokującym wernisażu, lecz nad wyzywającym dekoltem Mae West lub przerażającymi obrazami męki Chrystusa w wizji Gibsona debatować mogli równocześnie ludzie odlegli od siebie o tysiące kilometrów...

Autor tego opracowania postanowił przybliżyć czytelnikom kulisy kilkudziesięciu prawdziwych i rzekomych skandali, zrodzonych za pośrednictwem kamery i ekranu. Każda z opowiedzianych historii uzupełniona została krótką dygresją, związaną tematycznie z osobą bohatera lub z przedmiotem wywołanego przezeń poruszenia, oraz notką autobiograficzną z wykazem najważniejszych filmów powstałych przy jego udziale. Dodatki te są pożyteczne zwłaszcza dla młodszego czytelnika, dla którego nawet lata 70 są odległą historią. W samej zaś treści opowiastek o ekranowych aferach i awanturach każdy – może za wyjątkiem wytrawnych znawców sztuki filmowej – doszuka się jakichś nieznanych dotąd faktów. Pośród nich najbardziej zdumiewającą – i, powiedzmy szczerze, niezupełnie chyba wiarygodną, skoro w ciągu blisko 50 lat w całej Europie znalazła się jedna jedyna osoba gotowa ręczyć za jej prawdziwość – jest pozostawiona na deser sensacja, wedle której dwaj popularni w latach 50 francuscy aktorzy nie zmarli śmiercią naturalną,
lecz... zostali straceni za komunistyczne przekonania. Wierzyć, nie wierzyć, przeczytać można; jakaż przyjemność postudiować na przykład zacytowane przez aktora co smakowitsze akapity kodeksu Haysa, regulującego przez dłuższy czas zasady przyzwoitości zeszłowiecznego amerykańskiego kina!

Przyjemność tę cokolwiek psuje zauważalna liczba błędów i nieścisłości. Można się spierać, czy nazwisko byłej żony Zygmunta Kałużyńskiego i Aleksandra Forda brzmiało Grinswolt (jak u Kochańczyka), czy Griswold (z którą to wersją zetknęłam się jakiś czas temu w dość wiarygodnym czasopiśmie), czy może jeszcze inaczej, ale już pisownia nazwiska o wiele sławniejszego Jeana Cocteau nie powinna chyba nastręczać wątpliwości – tymczasem w tekście znajdujemy je dwakroć napisane błędnie (Caucteau), a tylko raz poprawnie. Błędy wkradły się również do nazwisk Mary Pickford (nie Pikford!), Krzysztofa Szmagiera (nie Szmajgiera!), Billy’ego (nie Billiego) Wildera, jak też postaci nieautentycznej wprawdzie, lecz bodaj bardziej popularnej – Harry’ego Callahana (nie Callaghana). Trudno przypuszczać, by omyłki te były skutkiem nieświadomości autora, który specjalizując się w pisaniu o filmie, musiał przecież wiele razy natknąć się na te nazwiska; muszą więc być typowymi literówkami – zatem co robiła korekta i zespół
redakcyjny?! Oczywistym już horrendum, do jakiego nie powinno dopuścić żadne szanujące się wydawnictwo, jest przepuszczenie w tekście jednej z historyjek (str.112) szokującego słówka „ekstrementy” (sic!), które nawet automatyczna korekta z mety odrzuca jako niepoprawne. Ktoś powie, że czepiam się drobiazgów? Ano czepiam, bo po pierwsze, takie drobiazgi potrafią zepsuć mi odbiór ciekawej skądinąd całości, a po drugie – przyczyniają się do szerzenia językowego niechlujstwa; jeśli prasa i książki nie dostarczają wzorców poprawnego wypowiadania się na piśmie, łatwo zapomnieć, czego nas nauczono w szkole...

djni3bz
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
djni3bz

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj