Wbrew swemu tytułowi „Krótka historia siedmiu zabójstw” może doprawdy przytłoczyć objętością – liczy wszak ponad 700 stron. Tak naprawdę istotne nie są jednak jej rozmiary ani nawet zdobycie przez nią w 2015 roku Nagrody Bookera. Liczy się przede wszystkim to, że napisana z rozmachem powieść Marlona Jamesa potrafi bez końca wciągnąć czytelników i zabrać ich w sam środek brutalnej jamajskiej rzeczywistości, której ciemne strony zazwyczaj pozostają ukryte przed oczami zagranicznych turystów.
Kluczowym wydarzeniem dla fabuły „Krótkiej historii siedmiu zabójstw” jest nieudany zamach na Boba Marleya (występującego w książce pod mianem Śpiewaka), do którego doszło 3 grudnia 1976 roku w jego domu przy Hope Road w Kingston. Dotychczas nie udało się ustalić tożsamości ani zamachowców, ani ich zleceniodawców, Marlon James miał więc sporą swobodę przy tworzeniu własnej wersji przebiegu wypadków. Trzeba jednak zaznaczyć, że wprawdzie autor podążył tutaj tropem podejrzeń padających na bojówki Jamajskiej Partii Pracy, ale zdecydowanie jego celem nie było jedynie ukazanie, kto stał za tym zamachem. Zdarzenie to było dla pisarza zaledwie punktem wyjścia do snucia poruszającej, wielowątkowej opowieści o Jamajce. Szybko dowiadujemy się bowiem, że koncerty Śpiewaka w ojczyźnie oraz jego działania na rzecz procesu pokojowego między tamtejszymi dwiema głównymi partiami zdecydowanie nie wszystkim były na rękę. W „Krótkiej historii siedmiu zabójstw” obserwujemy więc, jak bardzo ówczesny świat jamajskiej polityki
powiązany jest ze środowiskami zorganizowanej przestępczości, a jakby tego było mało, to okazuje się, że swoje trzy grosze do całego zamieszania dorzucają też amerykańskie służby specjalne, które w celu osiągnięcia swoich celów nierzadko sięgają po metody dalekie od legalności.
Podążając drogą wytyczoną przez Williama Faulknera, Marlon James oddaje głos wielu narratorom, przy czym każda z postaci relacjonuje wydarzenia ze swej, z natury rzeczy, ograniczonej perspektywy. Poznajemy więc wersje zdarzeń przedstawione przez bezpośrednich zamachowców, przypadkowych świadków, gangsterskich bossów, narkotykowych dilerów, a nawet przez ducha zabitego polityka. To czytelnik musi zaś zadać sobie trud, aby z tych wypowiedzi wyłuskać kolejne pasujące do siebie fragmenty rzeczywistości i ułożyć z nich jeden spójny obraz. W tym celu konieczne jest też zmierzenie się z warstwą językową powieści, która zdecydowanie nie ułatwia lektury. Trzeba od razu zaznaczyć, że tłumacz Robert Sudół niewątpliwie odwalił tutaj kawał dobrej roboty, abyśmy mogli obcować z żywym i bardzo zróżnicowanym sposobem mówienia bohaterów. W związku z tym musimy jednak nie tylko przebrnąć przez nagromadzenie rozmaitych wyrażeń potocznych i slangowych, ale również znieść ogromną liczbę wulgaryzmów, a także stawić czoła
neologizmom i eksperymentom ortograficznym. Nic więc dziwnego, że w zetknięciu z tak napisanym tekstem początkowo odczuwamy pewien dyskomfort, ale po jakimś czasie można się do tego przyzwyczaić, a w nagrodę możemy obcować z tętniącą prawdziwym życiem opowieścią. Taki brutalny język jest wszak zupełnie uzasadniony, kiedy jest mowa o koszmarnych warunkach życia w gettach Kingston, w których faktyczną władzę sprawują miejscowe gangi, a na porządku dziennym są uliczne strzelaniny, handel narkotykami i akty przemocy. Z drugiej strony warto zwrócić uwagę na wszechobecne w powieści różnorodne muzyczne nawiązania, które również budują niezwykły klimat całej tej historii.
Niewątpliwie obraz świata przedstawiony w „Krótkiej historii siedmiu zabójstw” jest dość odpychający, a autor nie szczędzi czytelnikom mocnych wrażeń, wielokrotnie epatując ich obrazami pełnymi krwi i okrucieństwa, ale wszystko to ma swoje głębokie uzasadnienie, gdyż dzięki temu cała opowieść tchnie autentyzmem i potrafi wywrzeć na nas wielkie wrażenie. Trudno wprawdzie powiedzieć, na ile powieść Marlona Jamesa może być uznana za klucz do duszy Jamajki, ale na pewno warto sięgnąć po ten tytuł, bo to po prostu doskonała literatura.