Trwa ładowanie...
felieton
23-04-2010 13:39

Egzemplarze specjalne

Jeśli zatem słyszę po raz kolejny, że „czas książki dobiega końca”, że nowoczesne nośniki, że na jednym pendrivie zmieści się cała biblioteka, macham na to ręką.

Egzemplarze specjalneŹródło: Inne
d491j26
d491j26

Minęło już ponad dziesięć lat od czasu, kiedy siostra mojego dziadka, wówczas ponaddziewięćdziesięcioletnia, opowiadała mi, jak to weszła w 1945 roku do swojego mieszkania w Siedlcach i zobaczyła jakiegoś obcego mężczyznę, chodzącego w wielkich buciorach po książkach wybebeszonych z domowej biblioteki.„Panie, co pan robi, to są książki!” – krzyknęła. „Paniusiu, wojna jest, to wszystko przepadnie, lepiej niech się pani sobą zajmie” – mruknął, ale jednak zszedł z książek i gdzieś się zabrał. A była to przeurocza Historya malarstwa Haldane Macfalla w tłumaczeniu Kasprowicza, piękne wielkie tomy w czerwonych oprawach ze złoconymi secesyjnymi ornamentami. „I co – mówiła ciocia Jasia – tyle lat minęło, on już dawno ziemię gryzie, a książki dalej są”.

Że książki mają swoje losy, to wiemy nie od dziś – tu i ówdzie w szkolnej bibliotece wisi jeszcze zakurzony napis (najchętniej wykaligrafowany patykiem na bristolu, opalanym dekoracyjnie zapalniczką) „Habent sua fata libelli”, koniecznie z polskim tłumaczeniem „I książki mają swoje losy”. Mało kto wie, że napisał to w swoim dziele De litteris, de syllabis, de metris Terentianus Maurus, Terencjan Maur (o którym dowiadujemy się tyle, co nic – żył w II albo w III wieku, pochodził z Mauretanii, był łacińskim teoretykiem literatury, pisał heksametrem o prozodii; skromne wiadomości jak na dorobek całego życia) i że jest to klasyczny przykład cytatu wyrwanego z kontekstu, zresztą też funkcjonującego na prawach aforyzmu: „Pro captu lectoris habent sua fata libelli”, „los książek zależy od pojętności czytelnika”. Co ma już zupełnie inny sens, ale o tym kiedy indziej.

„Książka” znaczy tu tyleż „dzieło”, czyli jakiś byt idealny, ponadjęzykowy (bo audiobook Pani Bovary wydany w Malezji w 2001 roku będzie w tym rozumieniu tą samą książką, co francuski pierwodruk, a nawet odręczne szkice Flauberta), jak i konkretny egzemplarz: strony, grzbiet, okładki (no, przynajmniej dla nas – bo dla Terencjana Maura podstawową formą książki był jednak wciąż zwój, nie kodeks). Każdy posiadacz pokaźnej domowej biblioteki ma swoje ulubione egzemplarze „z historią”. Otrzymane w prezencie, odziedziczone, kupione w antykwariacie, znalezione na śmietniku. Widać po nich z jakiego domu pochodzą, jak się z nimi obchodzono, gdzie trzymano – jedne mają pozaginane rogi i zaplamione strony, inne czuć papierosowym dymem, jeszcze inne należały do pedantów, którzy rozginali książkę tylko na 45 stopni, na tyle, żeby było widać druk, ale żeby nie zdefasonować grzbietu; zachowywali obwoluty w nienagannym stanie i wklejali bardzo eleganckie ekslibrisy. W ogóle pieczątki własne i biblioteczne, podpisy,
kulfony „Arek Barcikowski, klasa II a”, to cała galeria ludzkich charakterów – począwszy od służbowego (na niebiesko: „Biblioteka Szkoły Podstawowej nr 18 w Poznaniu” i obok, na czerwono: „egzemplarz usunięty ze zbioru”), przez snobistyczny (ekslibris z herbem „Wczele” i napisem „De bibliotheca mgr. Andrzeja Pyćko), po maniakalny (podpis odręczny „Alina Krochmalska” na co dziesiątej stronie). Nie mówię już o notatkach na marginesach, bo to temat na kilka takich felietonów, jak ten.

Najbardziej jednak ujmują mnie ślady ukryte. Pieśni Maldorora Lautreamonta, które kupiłem na pierwszym roku studiów w nieistniejącym już antykwariacie na Świętokrzyskiej (mam też stamtąd bardzo ładne wydanie Maupassanta), zawsze otwierają się w kilku newralgicznych miejscach, które musiały być czytane wyjątkowo uważnie i wyjątkowo często – są to najbardziej obsceniczne i okrutne fragmenty całego poematu; niestety, poprzedni właściciel nie zostawił ani podpisu, ani ekslibrisu, ani pieczątki, więc nie wiem, kto taki zaczytywał się z – jestem przekonany – niezdrowym rumieńcem akurat tymi passusami. W maleńkim wydaniu O łajdactwach męskich Aretina znalazłem z kolei długi, siwy włos – a była to jedna z tych miniaturek, drukowanych kiedyś przez Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, wielkości pięć na pięć centymetrów, więc prawie półmetrowy włos musiał być tam starannie zwinięty – jako pamiątka? A może to tylko świadectwo nerwowego tiku właściciela, czy właścicielki? Znaleźć włos, zwinąć, włożyć między kartki.
Może wróżba?
Albo miłosna magia, która miała złamać serce jakiegoś jurnego emeryta, obdarowanego tym akurat egzemplarzem?

d491j26

I oczywiście większe inserty – wszelkiego rodzaju zakładki, liściki, zapomniane rachunki. W dawno nieczytanych książkach z naszej domowej biblioteki znaleźć można perforowane karty do komputerów z czasów, kiedy mój ojciec pracował na wydziale informatyki Politechniki Gdańskiej – a było to w zamierzchłej epoce, która nie słyszała o dyskietce. Z kolei w tych książkach, które jako kilkulatek czytałem w szpitalu, znaleźć można chusteczki higieniczne. Zaznaczałem nimi błędy ortograficzne, których szczególnie dużo było w wielkim wydaniu W pustyni i w puszczy. Do dziś czuć je nieco lizolem. W osiemnastowiecznym weneckim mszale, który wygrzebałem z dna kartonu na warszawskim targu staroci i kupiłem za zawrotną sumę złotych polskich dwudziestu, a potem pół dnia, strona po stronie, rozprasowywałem, znalazłem kilka martwych much – Bóg jeden wie, z którego wieku. A o zasuszonych listkach, kwiatkach i płatkach to już nawet nie wspominam, tyle tego leży w zapomnieniu między jednym wierszem a drugim. Lubię je
znajdować i staranie układać w taki sposób, żeby nic się im nie stało i żeby mnie ucieszyły przy kolejnej lekturze.

Jeśli zatem słyszę po raz kolejny, że „czas książki dobiega końca”, że nowoczesne nośniki, że na jednym pendrivie zmieści się cała biblioteka, macham na to ręką. Bez względu na wszystkie wygody technologii nic nie zastąpi radości z przewracania kolejnych stron,szukania zakładki, znajdowaniu w tomiku, przyniesionym właśnie z antykwariatu karteczki z napisem „zadzwonić do Lucyny”, albo czyjegoś włosa, starannie zwiniętego i włożonego między kartki, jakby miał powiedzieć nam, właśnie nam coś znacznie ważniejszego niż sama książka.

d491j26
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d491j26