#dziejesienazywo: Stewardesy w PRL
- Stewardesy były cały czas na celowniku służby bezpieczeństwa. Od momentu, kiedy były przyjmowane do pracy. W teczkach znalazły się bardzo szczegółowe notatki, mówiące o tym, czym zajmowali się rodzice, jakie języki znała dziewczyna, jak wyglądała, a nawet czy miała pełne uzębienie - mówiła w programie #dziejesienazywo Anna Sulińska, reporterka, autorka książki "Wniebowzięte. O stewardesach PRL".
- Stewardesy były cały czas na celowniku służby bezpieczeństwa. Od momentu, kiedy były przyjmowane do pracy. W teczkach znalazły się bardzo szczegółowe notatki, mówiące o tym, czym zajmowali się rodzice, jakie języki znała dziewczyna, jak wyglądała, a nawet czy miała pełne uzębienie - mówiła w programie #dziejesienazywo Anna Sulińska, reporterka, autorka książki "Wniebowzięte. O stewardesach PRL" .
Gościem Anny Gacek była także Małgorzata Nowotnik, ówczesna stewardesa, która zeszła z pokładu, gdy usłyszała od władz ultimatum: albo mąż przestanie latać, albo ona.
Tematem rozmowy było również szmuglowanie, które w oczach polskiego społeczeństwa zapewniało stewardesom bogactwo. Co ciekawe, stewardesy nie przewoziły zazwyczaj kosztowności, ani pieniędzy. Na przykład z Warszawy do Kairu przewożono jabłka, ponieważ w stolicy Egiptu były one na wagę złota.
- Dziewczyny tłumaczyły celnikom, że są na specjalnej diecie owocowej - wyjaśniała Sulińska. W drugą stronę przemycano owoce cytrusowe. Z Nowego Jorku przewożono zaś belki tiulu, który był w Polsce tak pożądany, że jednemu z przedsiębiorczych pilotów duże ilości tiulu sfinansowały budowę domu.
Co ciekawe, część przemytu odbywała się niejako "w czynie społecznym". Jak opowiadała Nowotnik, przed lotem do Frankfurtu, pod pokojem stewardes ustawiały się kolejki z receptami, bo na tamtejszym lotnisku znajdowała się olbrzymia apteka. Były w niej lekarstwa niedostępne w Polsce:
- Chcieliśmy pomagać rodakom, ulżyć im w cierpieniu - mówiła była stewardesa.
W programie poruszono również temat wyglądu stewardes.
- Od nas wymagano perfekcyjności i punktualności. Mundur musiał być schludny, fryzura i makijaż staranne - Nowotnik narzekała jednak na mundury, które uszyte były z kiepskich materiałów nie przepuszczających powietrza.
O książce:
W 1903 roku Orville Wright wzbija się w powietrze maszyną napędzaną silnikiem spalinowym i na nowo definiuje wolność. W 1945 jej smak poznaje w Polsce sześć dziewcząt, dwie dekady później – około dwudziestu. Z każdym rokiem jest ich więcej. Znają języki obce, są młode, piękne i bardzo dobrze wykształcone. Wyjeżdżają na Zachód, kupują modne ubrania, kawior popijają szampanem, podróżują z aktorami, pisarzami, sportowcami. Nocują w najlepszych hotelach, zarabiają w dolarach, chodzą na rauty w ambasadach. I to wszystko w godzinach pracy. Totalna wolność – to daje w PRL-u zawód stewardesy. Zawód, a właściwie zajęcie, jak twierdzą setki zazdrosnych, polegający na tym, by ładnie wyglądać, przejść się po pokładzie i podać kanapki pasażerom.
To wszystko prawda. Częściowa.
Bo bycie stewardesą w PRL-u to także praca po dwanaście godzin na dobę przez niemal trzydzieści dni w miesiącu, konieczność radzenia sobie ze zmęczeniem, z trudnymi pasażerami, z służbami bezpieczeństwa i celnikami, którzy patrzą na ręce, z chorobami, ze strachem o życie swoje i koleżanek. To także codzienne wybory – czy zapisać się do partii, czy dorobić, czyli przemycać, uciec z Polski, czy jednak zostać z rodziną?
Stewardesy pracujące w Polskich Liniach Lotniczych LOT w czasach PRL-u przez lata milczały. Niedoceniane, często pomijane w historii polskiego lotnictwa opowiadają, jak naprawdę wyglądało ich życie. Mówią o marzeniach, wolności, samodzielności i o cenie, jaką musiały za nie zapłacić.