Zawsze ciekawią mnie książki zbierające diametralnie odmienne recenzje. Jeden człowiek pisze, że dana rzecz jest wspaniała, rewelacyjna etc., inny, że gniot nie z tej ziemi. W przypadku poezji, satyry czy niektórych typów prozy fabularnej taką rozbieżność stosunkowo łatwo zrozumieć: ten kocha klasyczną formę i nieskazitelnie doskonałe rymy, tamten przepada za eksperymentami z wersyfikacją i słowotwórstwem; tego śmieszą subtelne aluzje i groteskowe skojarzenia, innego czarny humor, a jeszcze innego rubaszne facecje doprawione mocnym słowem; temu odpowiadają zabawy słowem i igraszki konwencjami, ów preferuje epicką narrację, rozbudowane dialogi i wyraziste charaktery. Ale na ile mogą się różnić gusta czytelnicze w odniesieniu do powieści kryminalnych? Najwyraźniej dość mocno, bo wśród kilkunastu krążących po sieci recenzji Domku z piernika Carin Gerhardsen znaleźć można zarówno kompletnie miażdżące („wyjątkowo nieudane połączenie
quasi-kryminału i mało ambitnej obyczajówki”, jak i w pełni entuzjastyczne („jest to jeden z lepszych kryminałów, jakie w życiu czytałam!”. Domku z piernika akurat pod ręką nie miałam, ale nadarzyła mi się okazja przeczytania kolejnej powieści Gerhardsen z inspektorem Sjöbergiem i jego kolegami z posterunku w Hammarby (jednym ze sztokholmskich osiedli).
Najmroczniejsza ciemność opowiada o dwóch pozornie niezwiązanych ze sobą sprawach. Szesnastolatka o dość swobodnych obyczajach wybiera się z chłopakiem i znajomymi na rejs promem ze Sztokholmu do Turku. Wypiwszy co nieco, opuszcza swoje towarzystwo, by zabawić się wśród starszych i zamożniejszych pasażerów. Rankiem jej zwłoki zostają znalezione w toalecie. Podejrzenie pada na Joakima, który nie ma wiarygodnego alibi, lecz młody człowiek zapewnia, że jest niewinny…
Policjantka Petra Westman nawet podczas porannego joggingu nie potrafi zapomnieć o traumatycznych przeżyciach opisanych w poprzednim tomie serii. Jej uwagę rozprasza jednak niecodzienne znalezisko: w krzakach leży kosz dziecięcego wózka, w nim zaś niemowlę tak wychłodzone, że Petra nie potrafi nawet ocenić, czy jeszcze tli się w nim życie. Podczas oględzin miejsca zdarzenia intuicja każe jej zajrzeć do stojącego przy płocie pojemnika z piaskiem, a tam spoczywają zwłoki kobiety. Okazuje się jednak, że nikt nie zgłosił zaginięcia matki z kilkumiesięcznym dzieckiem...
Nota wydawcy wspomina jeszcze o trzecim wątku – małej dziewczynce, która budzi się w pustym mieszkaniu i usiłuje na swój sposób poradzić sobie z lękiem, głodem, samotnością. Jeśli od początku czytamy dość uważnie, bardzo szybko zorientujemy się, że w rzeczywistości nie jest to wątek osobny, lecz uzupełnienie jednego z dwóch wspomnianych. Wiarygodnie przekazane myśli i odczucia trzylatki, która nie potrafi zrozumieć, dlaczego nagle może liczyć tylko na siebie, to jeden z bardziej udanych elementów tej powieści.
Udane (bo przecież już u tylu autorów sprawdzone!) mogłoby być też rozbudowanie psychologiczne niektórych postaci i wzbogacenie tła motywami socjologicznymi. Problem w tym, że przez jakieś 80% czasu poświęconego na lekturę odnosi się wrażenie, że autorka sama do końca nie wie, czy pisze powieść kryminalną, czy obyczajową. Narrator, zamiast zogniskować swoją uwagę na kilku wybranych osobach, relacjonuje wydarzenia z punktu widzenia wszystkich charakterów pierwszo- i drugoplanowych (Sjöberga, Sandéna, Westman, Elise, Jennifer, Jockego, Hanny, Barbro) i jeszcze paru postaci epizodycznych w bardzo różnych proporcjach, przy czym – ni przypiął, ni wypiął – dwie pierwsze sceny w czasie teraźniejszym, cały dalszy ciąg w przeszłym. Niektóre motywy spoza głównej osi fabularnej pozostają niedokończone lub niedopowiedziane (Sjöberg nie dowiaduje się niczego o działce, której akt własności znalazł w papierach matki; Petra nadal nie wie, kim był wspólnik Fryhka, nie zostaje też ustalone, kto usiłował ją zdyskredytować
przed przełożonymi), gorzej jednak, że sprawy prowadzone przez zespół z Hamarby zostają rozwiązane jakoś „na oko”, prawie bez użycia metod współczesnej kryminologii. Zdarza się też autorce wepchnąć w tekst szczegóły absolutnie nieprzydatne z perspektywy dalszego rozwoju wydarzeń (jak na przykład nazwisko kobiety, która wzywa pogotowie do znalezionego przez Petrę niemowlęcia), a także pomylić personalia postaci (matka Lukasa myśli o przebywającym w Japonii mężu imieniem Mats, zaś według ustaleń policji w jednej z końcowych scen ma on na imię Carl).
Być może szwedzkim czytelnikom – tak, jak i niektórym polskim - nie podobał się Sjöberg przedstawiony w pierwszym tomie serii jako policjant bez skazy, wzorowy mąż i ojciec pięciorga dzieci (w tym dwojga adoptowanych), a może sama autorka doszła do wniosku, że warto przydać mu niejakich ułomności charakteru; skutkiem tego w Najmroczniejszej ciemności wykazuje się brutalnością w stosunku do złapanego przestępcy, umiejętnością manipulowania poznanymi faktami w taki sposób, by utrzeć nosa koledze wchodzącemu w konflikt z prawem (ale bez żadnych trwałych konsekwencji dla delikwenta) oraz brakiem wierności swojej mało wyrazistej małżonce. A wówczas znów czytelnika nawiedza uczucie, że co za dużo, to niezdrowo.
W dodatku od czasu do czasu styl robi się banalny i nieporadny, jakby do pióra dorwała się uczennica młodszych klas podstawówki („Petra podziękowała za pomoc kobiecie, która nazywała się Ester Jensen, i przeprosiła za wszystkie kłopoty i zamieszanie, jakiego narobiła. Powiedziała, że sama jest policjantką i że pojawią się jeszcze dzisiaj i będą chcieli z nią porozmawiać. Potem wyszła na ulicę do policjantów”. Może ten mankament należy przypisać tłumaczom (porzekadło „co dwie głowy, to nie jedna” nie zawsze musi się sprawdzić!), ale tak czy inaczej nie wpływa on korzystnie na odbiór powieści.
I choć nie można odmówić Gerhardsen pewnego potencjału, chyba jeszcze trochę czasu upłynie, nim uda jej się napisać kryminał lepszy niż przeciętny.