Thorgal to jeden z najpopularniejszych europejskich komiksów ostatnich dekad. Historia walecznego i szlachetnego bękarta wychowanego wśród wikingów, zawładnęła czytelnikami jeszcze w latach 70. i od tamtego czasu cieszy się niesłabnącą popularnością. Komiks pomysłu belgijskiego scenarzysty Jeana Van Hamme'a i polskiego rysownika Grzegorza Rosińskiego sprzedaje się na zachodzie w imponującym nakładzie 300 tysięcy egzemplarzy (tyle wydrukowano 29 tomu), a i w Polsce uznawany jest z najpopularniejszą serię na rynku - nakłady każdego albumu oscylują w okolicach 20-30 tysięcy egzemplarzy.
Haczykiem, na który Van Hamme złapał swoich czytelników, było umiejętne wymieszanie wątków fantastyczno-naukowych z klasycznym fantasy i w miarę realistyczną historią awanturniczą. Belgowi udało się w opowieść o wikingach wpleść nie tylko dosyć oczywiste wątki magiczne (pojawiają się tu i mityczne stworzenia i bogowie i czarnoksiężnicy), ale i zaskakujące motywy science fiction. Czytelnik od początku wie, że Thorgal nie jest zwykłym człowiekiem, jednak dopiero w 7 albumie (słynnym * Gwiezdnym dziecku*) dowiaduje się, że jest on potomkiem kosmicznych podróżników, którzy niegdyś opuścili Ziemię, a próbując na nią wrócić, pokłócili się o to, czy mają zapanować nad ludzkością udając bogów, czy pozwolić cywilizacji rozwijać się bez ich ingerencji.
Ale pomimo tych wtrętów fabuła Thorgala to w zasadzie bardzo rozciągnięta, miłosna telenowela. Główny wątek to mdława historia zakazanej miłości Thorgala i Aaricii, na których drodze stają ojciec dziewczyny, bogowie, przybysze z kosmosu, wredne konkurentki, a nawet wyśnione przez Thorgala fantastyczne światy. Jak to zwykle w takich historiach bywa, on jest wyrzutkiem w swojej społeczności, ona zaś córką pełnego pychy okrutnika, który pragnie śmierci Thorgala (tak zresztą zaczyna się cała seria - ojciec Aaricii zostawia ukochanego córki przykutego do przybrzeżnych skał, by czekał na pewną śmierć). Przez większość odcinków Thorgal robi wszystko by być z Aaricią, przemierzając, w imię miłości, kontynenty i fantastyczne krainy. Co ciekawe w przeciwieństwie do innych bohaterów opowieści awanturniczych Thorgal nie poszukuje przygód - chce tylko osiąść gdzieś ze swoją kobietą i wieść spokojny żywot. To przygody odnajdują jego.
Nie inaczej jest i w Dziecku z gwiazd (proszę mnie nie pytać, dlaczego wydawca przekręcił utrwalony w świadomości czytelników tytuł * Gwiezdne dziecko). *Thorgal, którego poznajemy jako niemowlę od początku pragnie tylko szczęścia, zwłaszcza gdy na horyzoncie pojawia się Aaricia. Na spokojne życie nie pozwala im jednak okrutny świat. Ale zdziwią się ci, którzy spodziewają się jakichkolwiek oryginalnych treści. Powieść Sarn nie wprowadza ani jednego nowego wątku do znanej z komiksów opowieści o wikingu z gwiazd. To po prostu ta sama historia opowiedziana w innym medium. Jakby autorka bała się cokolwiek zmienić czy dodać jakiś epizod (a przecież Van Hamme robił to cały czas!).
W Dziecku z gwiazd możemy więc przeczytać streszczenia fragmentów * Gwiezdnego dziecka, *Metalu, który nie istniał, * Zdradzonej czarodziejki, * Wyspy lodowych mórz i * Aaricii. Przy okazji autorka pomija lub zmienia kilka istotnych szczegółów. W powieści nie dochodzi na przykład do konfrontacji Thorgala z dziadkiem (znanej z * Gwiezdnego dziecka), a Gandalf Szalony przedstawiony został w o wiele bardziej negatywnym świetle.
Niestety, pozbawione warstwy graficznej, przygody Thorgala rażą prostactwem - to po prostu banalne wyzwania, które zawsze kończą się dobrze: główny bohater pokonuje przeciwników, a zło zostaje ukarane. Nie lepiej jest z warstwą językową - styl Amélie Sarn jest całkowicie wyzbyty jakiegokolwiek polotu, a górnolotne porównania, wprost z podręcznika typowych górnolotnych porównań heroic fantasy, budzą niezamierzony śmiech. Książkę czyta się szybko nie dlatego, że jest sprawnie napisana, ale dlatego, że czytelnik jest zawsze dwa kroki przed autorką i głównymi bohaterami.
Trudno mi sobie wyobrazić ewentualnego czytelnika powieści Sarn. Dla fanów serii będą to odgrzewane kotlety, dla dorosłego odbiorcy powieść jest zbyt prostacka i oczywista, a dzieci, nie dość, że mają o wiele ciekawsze lektury (porównywanie Dziecka z gwiazd do Harry'ego Pottera czy * Opowieści z Narnii* byłoby okrucieństwem), to zrobią o wiele lepiej sięgając po komiks. Jeżeli więc książka o Thorgalu jest w czymkolwiek dobra, to w przypominaniu nam jak udane było pierwszych kilkanaście tomów serii Rosińskiego i Van Hamme'a. Niestety na zasadzie opozycji.