"Daredevil - Wizjonerzy" tom 1: lekcja historii według Franka Millera [RECENZJA]
Od debiutu Millera przy upadającej serii "Daredevil" minie wkrótce 40 lat. Z tej okazji warto sprawdzić, w jaki sposób ojciec "Mrocznego Rycerza" i "Sin City" tchnął w Śmiałka nowe życie.
Po kilku tomach "Daredevil: Nieustraszony" Briana Michaela Bendisa wydawnictwo Egmont zaserwowało nam prawdziwą podróż w czasie do zamierzchłych lat 80. To właśnie wtedy, a dokładnie w maju 1979 r. obiecujący artysta komiksowy Frank Miller stawiał pierwsze kroki w serii "Daredevil".
W posłowiu do pierwszego tomu "Daredevil – Wizjonerzy" Miller wspomina, jak ciekawe i twórcze to były czasy. Dziś patrzy się na ten okres przez pryzmat wielkiego uznania dla młodego autora, który zajął się samodzielnym rysowaniem i pisaniem scenariuszy przygód Matta Murdocka. I choć słusznie się uznaje, że bez Millera "Daredevil" mógłby przestać istnieć, to początki nowej serii wcale nie były różowe. Sprzedaż zeszytów nie wzrosła z dnia na dzień i Marvel nadal rozpatrywał odłożenie "Daredevila" na półkę.
Dopiero z czasem Miller mógł rozwinąć skrzydła i zaprezentować autorską wizję Daredevila, Hell's Kitchen i całej plejady pobocznych bohaterów i adwersarzy. Jego "Daredevil" odchodził od standardowego komiksu akcji na rzecz mrocznego kryminału. Stopniowo, bo mimo wszystko zeszyty z lat 80. charakteryzuje kiczowatość tamtego okresu, kuriozalni przeciwnicy zapełniają strony, a "słuchając" dialogów można zgrzytać zębami. Wątki również nie są szczególnie wyszukane i zaskakujące, jednak widać, że Miller się rozkręca. Bada teren i przemyca pomysły, których jeszcze kilka lat wcześniej nikt nie odważyłby się zamieścić w komiksie superbohaterskim.
Frank Miller miał nie tylko odwagę, ale i determinację. To on wykreował nowe oblicze Matta Murdocka/Daredevila i jego miasta, gdzie dominuje mrok, śmierć i zepsucie. Czyli wszystko to, za co wielu pokochało niewidomego obrońcę Hell's Kitchen.