Im starsza jestem, tym rzadziej zdarza mi się natrafić na książkę, która potrafiłaby mnie skłonić do rezygnacji z paru godzin upragnionego weekendowego snu, tudzież do zaniechania wszelkich zajęć poza tymi niezbędnymi do utrzymania domowego status quo – a jeśli nawet, jest to na ogół beletrystyka, biografia lub lżejsza publicystyka. Poważne publikacje natury dokumentalnej czytam zwykle „na raty”, po kilka czy kilkanaście stron dziennie; wyjątki od tej reguły przydarzają mi się raz na parę lat – a przyczynę jednego z nich próbuję w tym miejscu zanalizować. O wyjątkowości Sprawy honoru przesądzają co najmniej trzy czynniki. Po pierwsze, bezprecedensowy temat, obejmujący coś więcej niż tylko męstwo „zapomnianych bohaterów drugiej wojny światowej” – czyli lotników dywizjonu 303 – i ich późniejsze losy. Historia polskich pilotów jest bowiem tylko pretekstem do przedstawienia rozmaitych alianckich (tak, tak, nie tylko radzieckich!) matactw, wykrętów, zaniedbań i nieprawości, które tychże bohaterów skazały na
zapomnienie i tułaczkę po świecie, a setki tysięcy ich rodaków – na śmierć, cierpienie, wygnanie.
Słowo „honor”, pojmowane przez polskich żołnierzy przede wszystkim jako konieczność wypełnienia obowiązku wobec Ojczyzny i jej sprzymierzeńców w każdych warunkach i za każdą cenę, padało niejednokrotnie z ust sojuszniczych dyplomatów i przywódców – ale jakże inną wagę miało w tym przypadku! Dla tych, którzy mieli w garści ster samolotu, karabin, granat – „wyjść z honorem” znaczyło: „zginąć lub zwyciężyć”; dla tamtych, prowadzących wojnę piórem i mikrofonem – „zwyciężyć, ale jak najmniejszym nakładem środków własnych, bez narażania się silniejszym, a przyczyny ewentualnych porażek zwalić na innych”... Okazana przez autorów umiejętność obudowania głównego wątku rozlicznymi dygresjami i uzupełnieniami, składającymi się na wymowną panoramę wojennych losów Polski – wymowną, mimo że (a może właśnie dlatego, że) nie przeładowaną kompletnymi zestawieniami dat, miejsc i nazwisk, wspartą natomiast bogatym materiałem fotograficznym i cytatami z tekstów źródłowych, w większości u nas nie publikowanych – i
zredagowania całości w sposób tak zajmujący, iż ciężko się od lektury oderwać, to druga zaleta i drugi wyróżnik tej książki.
Trzecim zaś jest fakt, że autorami publikacji są przedstawiciele narodu, wykazującego z zasady ignorancję w historii innej niż własna, co więcej – narodu będącego jedną ze stron, których głos (albo brak głosu) zaważył w tak dojmujący sposób na losach Polski. To, że swego dzieła podjęli się z samego umiłowania prawdy, mimo iż prawda ta stawia otaczanego swoistym kultem prezydenta Roosevelta i wielu ich rodaków oraz sojuszników w zgoła niekorzystnym świetle, nakazuje żywić dla nich – podobnie jak dla Normana Daviesa, autora wydanego kilka miesięcy wcześniej Powstania ‘44 – szczególny szacunek. Ukazywanie błędów i wypaczeń historii jest bowiem wartościowe zwłaszcza wtedy – tylko wtedy – gdy dokonywane jest w sposób obiektywny, bez wyolbrzymiania udziału jednych, a pomniejszania roli innych ich sprawców.
Książka Olson i Clouda jest może mniej monumentalna niż wspomniane Powstanie ‘44, mniej dynamiczna i ekspresyjna niż Monte Cassino Wańkowicza, mniej poetycka niż Dywizjon 303 Fiedlera – ale fascynująca, przykuwająca uwagę czytelnika (nawet takiego, który nie pasjonuje się historią najnowszą czy militariami w sposób hobbistyczny) dosłownie od pierwszej do ostatniej strony. Mam wrażenie, że lepiej, niż niejeden szkolny podręcznik, pozwala zapamiętać i zrozumieć tło wydarzeń, które na zawsze zmieniły granice naszego kraju i życie tak wielu jego obywateli...