Czytanymi przed kilku laty opowiadaniami z tomu Po drugiej stronie La Manche nie byłam szczególnie zachwycona, jednak trudno wyrabiać sobie zdanie na temat jednego z bardziej znanych pisarzy angielskich na podstawie pojedynczego spotkania z jego utworami. Po Cytrynowy stolik sięgnęłam więc bez oporów, tym bardziej, że wydawca zaanonsował jego zawartość w sposób nader zachęcający: „Subtelne, mądre i pięknie napisane opowiadania o wieku dojrzałym”.
Opowiadań jest jedenaście (ach, czemuż nie tuzin? Byłoby to tak bardzo angielskie…!) i w rzeczy samej cechą łączącą bohaterów jest wiek – przy czym określenie „dojrzały” wydaje się lekkim eufemizmem, bo najmłodszy z nich, Gregory Cartwright, którego koleje losu poznajemy przez pryzmat trzech wizyt w zakładzie fryzjerskim („Krótka historia fryzjerstwa”), liczy sobie pięćdziesiąt parę lat, a już na przykład Sylvia Winstanley zarzucająca korespondencją nieznanego osobiście pisarza („Znajomość francuskiego”) i Stanley George Bishop, którego szokująca decyzja wprawia w konsternację całą rodzinę („Siatka ochronna”), są po osiemdziesiątce.
Czy jest jeszcze jakiś wspólny mianownik? W każdym z tekstów można się dopatrzeć jakiejś refleksji na temat intymnych relacji między dwojgiem ludzi. Relacji różnych, najróżniejszych – od snutego w wyobraźni „co-by-było-gdyby…” do codziennych doli i niedoli wspólnego pożycia (nie tylko par heteroseksualnych), od czysto platonicznego uczucia, zduszonego w zarodku przez narzuconą konwenansem wierność (i nigdy nie wygasłego do końca…) po oczywistą zdradę. Motyw ten czasem pozostaje na marginesie – w „Rzeczach, o których wiemy” czai się niedopowiedziany, rzucając przykry cień na pozornie nostalgiczny dialog zaprzyjaźnionych wdów, w „Ciszy” kryje się w krótkiej wzmiance odsłaniającej cienie małżeństwa narratora, w „Znajomości francuskiego” ledwie daje się dostrzec w powodzi wynurzeń Sylwii – a czasem, jak w „Historii Matsa Izraelsona”, „Higienie”, Apetycie”, stanowi główną lub jedyną oś fabuły.
Tym razem Barnes pozwolił swoim bohaterom poruszać się w szerszych ramach czasoprzestrzennych.We współczesności, tj. w 2 połowie XX wieku i/lub na początku obecnego, rozgrywa się akcja „Krótkiej historii fryzjerstwa”, „Higieny”, „Apetytu”, „Czujności”, „Znajomości francuskiego” i „Siatki ochronnej” ( Wielka Brytania), „Rzeczy, o których wiemy” (USA), przed II wojną światową – „Ciszy” (Szwecja), gdzieś na przełomie XIX i XX w. - „Historii Matsa Izraelsona” (Szwecja), a jeszcze wcześniej – „Kory” (Francja) i „Odrodzenia” (Rosja). Różne są gusta i jeśli o mnie chodzi, zdecydowanie bardziej odpowiadają mi opowiadania współczesne, zaś te dwa ostatnie jakoś słabo do mnie przemawiają. Ale zdaję sobie sprawę, że inny czytelnik może mieć zdanie całkiem odwrotne, więc nie poczytam tego autorowi za mankament.
Osobiście nie jestem też zwolennikiem zbyt szczegółowych opisów czynności seksualnych, zwłaszcza z wykorzystaniem terminologii wchodzącej w zakres słownika wulgaryzmów. Nic nie poradzę, razi mnie to i koniec. Ale czasem nie sposób przedstawić mentalności postaci czy też całego środowiska, w którym się obracają, bez pomocy podobnych scen i wyrażeń. Klasycznym tego dowodem jest „Apetyt”, przygnębiające studium miłości, która nie umiera nawet wtedy, gdy jedno z małżonków pogrąża się w mrokach demencji; w tym przypadku choroba zaatakowała umysł emerytowanego dentysty w sposób szczególnie odrażający, narażając opiekującą się nim żonę na wulgarne epitety i obsceniczne propozycje... Podobnie niełatwo byłoby uniknąć wulgarności i w „Higienie”, zważywszy na postać głównego bohatera i miejsce, które z takim upodobaniem odwiedzał, i w „Krótkiej historii fryzjerstwa”, której pierwsza odsłona ukazuje myśli dojrzewającego chłopca. Toteż, choć trudno nazwać te opowiadania subtelnymi, trzeba przyznać, że są niezmiernie
wyraziste i pozostawiają mocne wrażenie.
Gdybym miała wybrać z całego tomu trzy najlepsze teksty, postawiłabym jednak na podium „Historię Matsa Izraelsona” za przejmujące oddanie całego smutku i liryzmu sytuacji bez popadania w czułostkowość, „Rzeczy, o których wiemy” za doskonałe sportretowanie wątpliwej jakości przyjaźni oraz „Znajomość francuskiego” za udane zaprawienie humorem brutalnej prozy życia. A cały zbiór przypadł mi do gustu znacznie bardziej niż Po drugiej stronie La Manche , tak więc na pewno nie będzie to moje ostatnie spotkanie z Barnesem.