Corto Maltese. Ekwatoria. Tom 14 – recenzja komiksu wydawnictwa Egmont
Ironia, lekkość i melancholia. W 14. tomie "Corto Maltese" Canalesowi i Pelletierowi udało się uchwycić kwintesencję kultowej serii Hugo Pratta. Tym razem o niedosycie nie ma mowy.
"Ekwatoria" to drugi album z przygodami romantycznego marynarza stworzony 20 lat po śmierci Hugo Pratta. Arcytrudnego zadania podjęło się dwóch Hiszpanów: scenarzysta Juan Diaz Canales ("Blacksad") i rysownik Rubén Pellejero. Czemu arcytrudnego? "Corto Maltese" uchodzi bowiem za jedno z najwybitniejszych osiągnięć europejskiego komiksu. Rzecz, nad którą rozpływał się sam Umberto Eco, a to jednak coś znaczy. Trudno się więc dziwić, że oczekiwania były gigantyczne.
Pierwszy wspólny album Canalesa i Pellejero "Pod słońcem północy" (Egmont 2020) nie wzbudził we mnie specjalnej ekscytacji. Odniosłem wrażenie, że obcuję z czymś na kształt niemal perfekcyjnego falsyfikatu. Niby wszystko się zgadzało, ale autorom nie udało się uchwycić specyficznego ducha oryginału.
Komiks - renesans gatunku
Na szczęście w "Ekwatorii" stanęli już na wysokości zadania, bo 14. przygoda Corto Maltese równie dobrze mogłaby wyjść spod pióra Pratta. Jedyna subtelna różnica to rysunki Pellejero, nieimitujące jeden do jednego kreski włoskiego mistrza, choć idealnie oddające jej charakter.
Scenariusz to nie tylko staromodna historia przygodowa spod znaku Conrada czy Borchardta, wykorzystująca historyczne tło z początku XX w. oraz autentyczne postaci - pojawia się m.in. Henry De Monfreid, wspomniany zostaje też urodzony w Opolu Mehmed Emin Pasza.
Tym razem dialogi Canasela przesiąknięte są z jednej strony charakterystycznymi dla serii ironią i ujmującym humorem (powracające przytyki pod adresem Churchilla), z drugiej humanizmem stale obecnym w pisarstwie Pratta. Dzięki temu "Ekwatoria" jest błyskotliwa, porywająca, ale równocześnie zmuszająca do refleksji. Taki właśnie powinien być "Corto Maltese".