*O życiu Borgiów pisano wiele - z tym tematem zmierzył się zarówno Dumas, jak i Wiktor Hugo, wystawiano opery, sztuki, kręcono filmy i seriale. W tych dziełach Borgiowie zazwyczaj jawili się jako zbieranina erotomanów, socjopatów i morderców; nie od dziś twórców (i odbiorców) kusi bezwstydny brak moralnej czystości i pozbawienie wszelkich zahamowań w każdej praktycznie dziedzinie. Czyste wyuzdanie, perwersja, cynizm i brak norm etycznych – czy może być coś wspanialszego, by zaskarbić sobie uwagę widzów i czytelników? *
Wydaje się, że na przestrzeni wieków najgorszą sławą okryła się córka kardynała Rodrigo Borgii (później papieża Aleksandra VI), Lukrecja. Już nawet jej szacownego brata, Cezara – również kardynała – annały potraktowały łagodniej, choć nie bez powodu był pierwowzorem „Księcia” Machiavelliego. O występkach ojca również powszechnie się nie mówi, a wszystkie gromy spadają właśnie na Lukrecję, uosobienie całego zła niesławnego rodu. To nic, że historiografia już dawno ją zrehabilitowała, księżnej Ferrary i dziś towarzyszy nimb kobiety okrutnej, rozwiązłej i utrzymującej kazirodcze stosunki z wyżej wymienionymi. Miano największej kurtyzany Rzymu, jakim ją obdarzył Priulli, należy tutaj do tych najłagodniejszych.
Lukrecja Borgia (1518) - portret autorstwa Dosso Dossi
(img|606624|center)
Wydaje się, że oburzając się przymiotami i uczynkami Borgiów, tracimy kontekst, jakimi były czasy, w których żyli. Tymczasem wystarczy przenieść wzrok z ówczesnego Rzymu na nieodległy Mediolan, by ujrzeć miasto, gdzie Visconti i Sforzowie wyczyniają takie rzeczy, przy których bledną nawet te najwymyślniejsze bezeceństwa Borgiów. Dario Fo, noblista i wybitny włoski dramaturg, postanowił stanąć w obronie Lukrecji, rzeczony kontekst dokładnie ukazując. Jego książka, „Córka papieża”, już na samym początku zawiera uroczy opis eleganckiego przyjęcia z miłymi damami, festynu, jaki odbył się w siedzibie papieża. Dwórki, rangi nie najniższej, występowały w konkursie tanecznym wyginając się tak, że pośladkami schodziły do poziomu podłogi, na której ustawione były świece. Świecę należało zgasić, po czym zręcznie chwycić ogarek… Dodać trzeba, że akurat przysłówek „zręcznie” nie do końca tu przystaje, bowiem cała rzecz polegała na tym, by rąk nie używać. Wieść niesie, że kardynałowie byli bardzo ukontentowani tą niewinną
igraszką. Prawdopodobnie działo się to na dworze papieża Innocentego VIII, tego samego, o którym Savonarola napisał, że w jego życiu niewinne było tylko imię.
W takim to właśnie świecie wzrastała ta, której ojciec, nim jeszcze wdział szaty kardynalskie, był stałym bywalcem karczm i domów publicznych, w międzyczasie studiując prawo. Purpurę wdział zresztą w nagrodę za dobrnięcie do egzaminu dyplomowego, co przy takim trybie życia faktycznie było nie lada osiągnięciem. Matką Lukrecji była Vannozza Cattanei, jak się wydaje, pierwsza kobieta, z którą nieokiełznany libertyn pragnął założyć rodzinę. Ponieważ czwórka dzieci nie do końca przystaje do godności purpurowego mucetu, pociechami opiekował się ojciec zastępczy, sam zaś kardynał przywdział kostium wuja własnych dzieci – hojnego, troskliwego i bardzo czułego. Zwłaszcza dla ich matki. Kiedy został papieżem, nie bez racji stwierdził, że teraz już mu wszystko wolno, przeto skończył z farsą i przestał się kryć, zarówno ze swą konkubiną, jak i potomstwem. A przynajmniej, jeśli chodzi o to potomstwo oficjalne, bowiem nastoletnia Lukrecja miała koleżanki, którymi nobliwy ojciec coraz bardziej się interesował. Efektem
tego zainteresowania była – niekoniecznie planowana – ciąża czternastoletniej przyjaciółki. Jako że tatko był jeszcze wówczas kardynałem, nie mógł sobie pozwolić na narzucanie prywatnych szaleństw całemu państwu (na to przyjdzie czas wraz z nałożeniem pierścienia Rybaka), przeto na męża kochanki, i zarazem ojca swego dziecka, desygnował własnego syna ze związku z Vannozzą. Najważniejsze, by wszystko zostało w rodzinie.
Rodrigo Borgia, czyli papież Aleksander VI
(img|606630|center)
Było to powszechnie akceptowane i uznane za całkiem normalne i naturalne – jak napisał Fo, kto żyje w najbrudniejszym grzechu, jest człowiekiem, który unika fałszywego wstydu, ergo wzbudza zaufanie. Ot, swój chłop… Lukrecja coraz bliżej przyglądała się jednak skandalom we własnej rodzinie i raczej daleka była od akceptacji. Ona jednak, w przeciwieństwie do papieskich poddanych, na jej brak mogła sobie pozwolić. Wydaje się, że coś w niej pękło wówczas, gdy papież, wraz z synem-kardynałem, postanowili dość definitywnie usunąć jej męża, Giovanniego Sforzę. Miało to miejsce niedługo po tym, jak Karol VIII przekonał się o prawdziwości powiedzenia „zobaczyć Neapol i umrzeć”. Dla Lukrecji Giovanni był pierwszym człowiekiem, który pokazał jej, co to znaczy być kobietą i żoną, kochaną i podziwianą. Być osobą, którą darzy się uczuciem, i która nie jest tylko jedną z wielu figur na szachownicy ojca. Może i nie był to ten, o którym zawsze marzyła, ale to właśnie on obdarzył ją miłością.
W „Córce papieża”, wraz z ucieczką Lukrecji do klasztoru po ocaleniu męża, kończy się fenomenalnie wprost napisany rys historyczny, a zaczyna pełnokrwista fabuła przypominająca jedną ze sztuk comedia dell’arte. Sztuk pełnych zwrotów akcji, ironicznego humoru i zakulisowych gierek. Sam Fo napisał, że jest już oczywiste, iż w takiej chwili planowana już od dawna fabuła, w której mąż zostaje wyeliminowany, nie może zostać wystawiona na scenie. Należy wymyślić inną komedię, mniej drastyczną, a przede wszystkim bardziej akceptowalną, nawet ryzykując, że wszystko przemieni się w farsę. Dalsza opowieść jest dlań więc niczym innym niż sztuką teatralną i to właśnie w tę formę „Córkę papieża” Dario Fo przyobleka. Nie powiem, żeby zmiana ta przypadła mi do gustu. Owszem, jak wspomniałem, historia wciąż jest wyborna, ale zdecydowanie bardziej wolałem poprzednią formę stanowiącą pełen pasji esej o władzy tak demoralizującej, jak tylko demoralizować mogą wysokie stanowiska wraz z brakiem obaw przed konsekwencjami. Fo,
prócz tego, że jest autorem sztuk teatralnych i reżyserem, jest również satyrykiem i tę satyrę – ostrą, ironiczną, niebywale celną – znakomicie wplótł w dramatyczne dzieje rzymskich sybarytów. W swych dziełach krytykując Kościół, morderstwa polityczne, mafię (tak skutecznie, że bossowie wydali nań wyrok śmierci) i korupcję, pisząc o Borgiach był w swoim żywiole. Pasja ta wyzierała z każdego zdania, stanowiąc literaturę najwyższej próby. Gdy opowieść zaroiła się od dialogów i didaskaliów, moim zdaniem straciła impet, siłę. Owszem, to wciąż było świetne pióro noblisty, ale jakby bardziej stępione, skupione na czymś zgoła innym niż w rozdziałach poprzedzających tę formalną woltę.
Portret autorstwa Bartolomeo Veneziano z 1510 r., prawdopodobnie przedstawiający Lukrecję Borgię
(img|606627|center)
Dario Fo napisał, że Lukrecja była ofiarą za każdym razem, już od samego dzieciństwa, wrzucana bez krztyny litości w wir finansowych i politycznych interesów zarówno przez ojca, jak i brata. Czyny tych mężczyzn były, jak wspomniałem, powszechnie akceptowane, stanowiąc logiczną konsekwencję interesów tych, którzy dzierżyli władzę. Wszelkie eksperymenty włodarzy na arenie tworzonej przez włoskie państwa podszyte były zarówno przez przebiegłość, nielojalność, okrucieństwo i brak norm, jak i przez przenikliwość, elastyczność i znakomitą zdolność osądu. Ojciec wciąż pisał Lukrecji kolejne role, w które, chcąc nie chcąc, musiała się wcielać, nie będąc jednak bezwolną marionetką. W pracy Fo jest ona pasjonatką poezji, malarstwa, kobietą robiącą wrażenie determinacją i przytomnością umysłu. Tą, która, gdy trzeba, potrafi zebrać armię i zorganizować obronę miasta.
Lukrecja Borgia jest zatem u Fo zarówno ofiarą, jak i córką swych czasów, gdy okrutne męstwo przynosiło raczej sławę niż pogardę, zaś spryt i determinacja w pozbywaniu się rywali wzbudzały podziw. Najwyraźniej, jak napisał autor, niektóre okropieństwa, gdy powstają w imię osobistych lub politycznych interesów, rozpoznawane być mogą także jako cnoty. Dodać trzeba, że nie tylko w XVI wieku.