Trwa ładowanie...
recenzja
21-11-2016 10:40

Cierpienia Profesora T. i jego czytelników

Cierpienia Profesora T. i jego czytelnikówŹródło: Inne
dx0eekj
dx0eekj

"Bruliony Profesora T." ukazały się po raz pierwszy dziesięć lat temu i na tym powinno się skończyć. Dziwne, że tak wytrawny pisarz jak Józef Hen zgodził się na wznowienie powieści, na którą powinna opaść zasłona miłosiernego milczenia. Narrator, tytułowy profesor T. - pełne nazwisko Jefferson Thompson – przeżywa męki nieodwzajemnionego uczucia, a my męczymy się razem z nim, o ile oczywiście zdecydujemy się rzetelnie przeczytać jego dzieło do końca zamiast rzucić je w kąt.

Dwa aspekty są tu najbardziej bolesne i trudno ocenić, któremu należy się wstydliwa palma pierwszeństwa. Jeden to zaskakująco nieudolna konstrukcja powieści; aż trudno uwierzyć, że nie są to wprawki początkującego powieścioklety. Hen wrzucił w "Bruliony" pokaźny zbiór raczej luźnych notatek o Gorkim na tle rozwijającej się rewolucji rosyjskiej i dokleił do niego kilka szkicowo jedynie zarysowanych wątków, które do owych notatek pasują jak pięść do nosa. Z tych wątków jedynym logicznie związanym z nimi i jedynym jakkolwiek rozwiniętym (trzeba dodać: niestety) jest szczeniackie, nieodwzajemnione uczucie profesora do redaktorki Matyldy. Profesor jest oczywiście w sile wieku, a nawet trochę już poza ze swymi pięcioma krzyżykami na karku, natomiast redaktorka jest oczywiście, jak o tym marzyło już wielu podstarzałych bohaterów najróżniejszych powieści w niezliczonych odmianach ciągle tak samo żenującego i nudnego mitu, młoda, piękna, kształtna, radosna, łapczywa na życie i jedzenie, seksowna, roześmiana i ubrana
w suknię w kwiaty uszytą na zamówienie z kupionego w Hiszpanii materiału. Żeby jeszcze tego było mało, nasza fascynująca sybarytka zdaje się mieć nieustannie urlop, który spędza a to w Rzymie, a to w Londynie, a to na nartach, słowem – korzysta z życia pełnymi garściami, jest wolna jak ptak i nic jej nie ogranicza. Prawdziwa femme fatale. Naprawdę jest to bardzo dziwne, że autorowi chciało się powielać ten już tak zużyty stereotyp namiętności między dojrzałym mężczyzną a młodą modliszkowatą kobietą (choć trzeba przyznać, że fascynacja Matyldy Mistrzem literatury nie prowadzi jej do skonsumowania związku). I to właśnie jest ten drugi "bolesny" akcent, obok fatalnej struktury "Brulionów". Czytanie wynurzeń profesora - cierpiącego bezwstydnie kiczowate katusze z powodu odrzucanego uczucia - można by polecić tylko masochistom. Inni będą najwyżej zgrzytać zębami. Istnie straszliwe są te opisy, te sprawozdania ze spotkań, na których ona tak bachicznie wcina szpinak, z wysyłanych i odbieranych sms-ów: "teraz
napiszę smsa chłodnego", "ona nie odpowiada od kilku dni", "teraz zerwaliśmy ze sobą". Na deser wyobrażanie sobie gorącej strużki moczu wybranki serca, gdy ta idzie do toalety. Brr! Okropieństwo. Pewnie miało to być odważne przekraczanie granic, ale wyszło zwyczajnie niesmacznie.

Notatki o Gorkim, jego konflikcie z Leninem, jego otoczeniu pełnym wielkich rosyjskich poetów i pisarzy – są to między innymi Bunin, Jesienin, Achmatowa, Mandelsztam, Erenburg, Błok, Majakowski – są azylem wobec tych cierpień starego Wertera, w którym czytający chroni się za każdym razem z wielką ulgą. Fascynujący jest ten przedrewolucyjny i rewolucyjny świat rosyjski, obfitujący w niezwykłych ludzi, ich myśli i dzieła, buzujący od polemik, sporów i wierszy. Ale też w dramaty, złamane życia i życiorysy, niechciane emigracje. Kiedy płomienne idee fruwają w powietrzu jak sztylety, nikt nie może czuć się bezpiecznie, nawet ten powszechnie uwielbiany w Rosji i za granicą Gorki. Nawet jego może dosięgnąć gniew włodarzy, gdy Gorki opowie się za kulturą, duchem, edukacją, a przeciw niszczeniu i mordowaniu wszystkiego, co zda się nie zgadzać z przekonaniami Lenina i jego świty. W zasadzie "Bruliony Profesora T." mogłyby się składać wyłącznie z tych notatek i mieć tytuł "Bruliony o Gorkim" – a wręcz idealnie byłoby,
gdyby nadać im trochę bardziej uporządkowaną formę. Jedynie one, stanowiące ogromną część powieści, stanowią jej wartość – i to mocną.

Poza tym mamy tu tylko kilka karłowatych wątków, między innymi mało intensywne rozwiązywanie przez Profesora tajemnicy morderstwa na przyjacielu. Czytelnik, który nie ma zbytnio szansy na zapamiętanie tego wątku, bo stanowi on zaledwie promil całej powieści, z obojętnością przyjmuje rozwiązanie tajemnicy, zwłaszcza że ten fakt jest mało wiarygodny – to, czego nie rozwiązała policja, miałby ot tak na marginesie swojej działalności rozwiązać profesor literatury, który okazuje się agentem służb wywiadowczych.... Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać, czy może zostawić łzy na później, może autor ma jeszcze w zanadrzu jakąś żenującą niespodziankę, która będzie gwoździem do trumny naszej sympatii do "Brulionów". To, a nie owo morderstwo, jest faktyczną zagadką, która ma szansę autentycznie zaintrygować czytelnika: jak można napisać tak złą książkę i jeszcze dopuścić do jej wznowienia? Jak?

dx0eekj
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dx0eekj