Smoczy jeździec Cornelii Funke był książką, którą wielu od razu skazało na pokutujące miano plagiatu, oczywiście nawet do niej nie zaglądając. Wielu zgodnie stwierdziło, że to zwykła parodia Eragona Christophera Paoliniego. A jaka jest prawda? Jak zwykle inna, niż myśleli wszyscy... no, może poza samymi smokami. Tym razem autorka przebojowego Atramentowego serca oraz Króla złodziei zabiera nas w fascynującą podróż. Tym bardziej intrygującą, iż środkiem lokomocji jest srebrnołuski smok, Lung. Do towarzystwa mamy chłopca Bena oraz Siarczynkę, która tak naprawdę nie jest kotem, tylko koboldem. Dość wymagającym oraz uszczypliwym w swych docinkach koboldem. Ta trójka, dobrana bardzo przypadkowo, ma za zadanie odnaleźć Skraj Nieba. Miejsce, gdzie mogłyby się ukryć smoki, które to znowu muszą umykać przed wszędobylskimi ludźmi. Ludźmi, którzy i teraz wkraczają na ich terytorium. Bo, jeżeli jeszcze się nie domyśliliście, smoki istnieją, tylko zwyczajnie niekoniecznie się nam pokazują. Zresztą, nie tylko one.
Także krasnoludy skalne, elfy, strzygi i wróżki, a nawet dżiny. Właściwie to wszystko, co dotąd uznawaliście za legendy czy bajki, niesie w sobie o wiele więcej prawdy, niż myśleliście. Tylko my, ludzie, zbyt często jesteśmy dla tych cudów zbyt okrutni, zbyt niedoskonali, by mogły się one nam ukazać, zbyt zabiegani by w ogóle chcieć je dojrzeć.
Pisarstwo Funke ma to do siebie, że tak naprawdę nie wiadomo czego się spodziewać po jej kolejnej powieści. Tak jak Król złodziei miał w sobie niewiele magii, za to bardzo dużo młodzieńczych uczuć i cechował się ogromną wrażliwością, tak Atramentowe serce zaskakiwało i magią i porażało realnością historii. Smoczy jeździec kumuluje w sobie wszystko. Talent autorki do tworzenia intrygujących postaci, z których każda jest tak naprawdę niepowtarzalna. Dar opowiadania, zwyczajny, nie wymagający upiększania, choć okraszony świetnymi rysunkami samej autorki. Lecz przede wszystkim świetnie skreśloną fabułę. To, co na pierwszy rzut oka wydaje się być opowieścią o podróży, o zawiązywaniu skomplikowanych nici przyjaźni, zaufaniu i oddaniu, przekształca się w ogromną baśń, kumulującą w sobie wiele znanych nam opowieści. Bo smok Lung, który zdecydował się odnaleźć miejsce dla swych pobratymców to jedno – odbicie dobra, Parzymort, starający się pomieszać mu szyki, to drugie – odbicie ciemnej strony opowieści, a
jego uciskany pomocnik, to coś, co wciska się w wąską szparę między nimi. Nad wszystkim zaś będzie czuwał Ben, chłopiec, który podobnie jak smoki potrzebuje domu oraz Siarczynka, cudowne odbicie skumulowanego humoru.
Książka skrzy się dowcipami, ale też przez cały czas nie pozwala zapomnieć o tym, iż ta wielka wyprawa, która prowadzi nas od Europu, poprzez Afrykę, aż po Himalaje, ma bardzo poważny cel. Jeżeli nie uda się naszej drużynie odnaleźć Skraju Nieba, smoki wyginą. Ale jak tutaj spokojnie lecieć, jeżeli po drodze nie tylko przeszkadzają fałszywi sprzymierzeńcy, wypełnianie dobrych uczynków oraz inne, zwykle czarodziejskie przeszkody? Jak skupić się na wykonaniu zadania, gdy może ono pociągnąć za sobą czyjeś życie? Bo przecież każdy cud zwykle okupiony być musi czyimś cierpieniem.