Przez rok ukrywał przed parafianami prawdę. W końcu musiał wszystko zdradzić. Stracił wiarę, znalazł miłość
- Nieprzypadkowo w książce opisuję historię księdza, który popełnił samobójstwo. Trudno mi słuchać o księżach, którzy odebrali sobie życie, bo to mogłem być też ja - mówi w rozmowie z WP Marcin Adamiec. Zachorował, stracił wiarę, zdjął koloratkę. Swoją historię opisał w książce "Zniknięty ksiądz".
Magda Drozdek: Obchodzisz w tym roku Walentynki?
Marcin Adamiec: Tak, na pewno zrobimy coś fajnego z narzeczoną. Może jakaś kolacja… Walentynki mają dla mnie podwójne znaczenie. Święty Walenty jest patronem osób z problemami psychicznymi.
14 lutego 2019 r. usłyszałeś diagnozę ciężkiej depresji.
Przełożeni skierowali mnie do lekarza psychiatry. Ten stwierdził u mnie kliniczną depresję, która wymagała natychmiastowego podjęcia leczenia na oddziale psychiatrycznym. W trakcie terapii okazało się, że od zawsze miałem epizody depresyjne. Dopiero w wieku trzydziestu kilku lat zrozumiałem, że jestem chory.
Zobacz: Polacy stają się coraz mniej religijni. Ks. prof. Kobyliński: głęboka sekularyzacja młodego pokolenia
Skierowano cię wprost na oddział psychiatryczny. To znaczy, że twoje życie było zagrożone?
Tak. Nieprzypadkowo w książce opisuję historię księdza, który popełnił samobójstwo. Ja też przeżywałem mroczne chwile. Trudno mi słuchać o księżach, którzy odebrali sobie życie, bo to mogłem być też ja.
Mówiło się o depresji w seminarium?
W czasach, gdy wstępowałem do seminarium, psychologia była czymś, z czym duchowni nie chcieli mieć za bardzo kontaktu. Nie mówiło się o terapiach, o psychoterapeutach. Ale po latach, gdy potrzebowałem interwencji, to mój przełożony zaproponował mi wizytę u lekarza. Nie skierowano mnie na urlop, nie polecono wzięcia udziału w rekolekcjach. Miałem od razu rozpocząć terapię. Polecono nawet, do którego szpitala się zgłosić.
Czyli pomoc przyszła ze strony duchownych.
Zastanawiam się, czy gdybym nie dostał nakazu, tego bodźca, to w prywatnym życiu, w którym nie miałbym nad sobą przełożonego, sam zdecydowałbym się na wizytę u psychiatry i odważył rozpocząć terapię…
Kiedy zrozumiałeś, że straciłeś wiarę?
W trakcie terapii. Miesiąc po tamtych Walentynkach. Odkryłem, że nie potrafię się już modlić. Zrozumiałem, że nie wierzę w Boga. Myślę, że to wtedy była taka próba ratowania siebie. Wiara wróciła po opuszczeniu struktur Kościoła. Dla mnie sposób życia księdza był szkodliwy.
Ale nie od razu zdecydowałeś się zrezygnować ze stanu kapłańskiego?
Przez rok żyłem jako ksiądz, będąc zupełnie niewierzącą osobą. Starałem się być dobrym człowiekiem, ale żyłem w totalnym rozerwaniu. Wygłaszałem kazania, miałem spowiadać ludzi i mówić im o tym, że Bóg ich wszystkich kocha, a sam w niego nie wierzyłem i się w religii już nie odnajdowałem.
To musiało być niesamowicie trudne.
Mogłem rozmawiać o tym tylko ze swoją rodziną. W Kościele nie było takiej osoby, której mogłem się zwierzyć z problemów. Czułem, że muszę ukrywać to, że jestem niewierzący. Przez pierwsze pół roku od terapii naprawdę ze sobą walczyłem. Przyszło lato i wiedziałem, że tej walki nie jestem w stanie wygrać. Wtedy też zacząłem spotykać się ze swoją obecną narzeczoną. Kilka miesięcy później znalazłem pracę, wyprowadziłem się do innego miasta. Następnie zrezygnowałem z kapłaństwa.
Jak zareagowali na to twój przełożony, rodzina?
Rodzina wiedziała cały czas, że mam problemy. Przed nimi nigdy niczego nie ukrywałem. Bardzo pomagali mi w trakcie terapii. Zdawali sobie sprawę z mojej sytuacji i nie byli zdziwieni moją decyzją, by odejść z kapłaństwa. Chyba nawet cieszyli się, że w końcu podjąłem konkretną decyzję dla siebie. A przełożeni? Nic już nie mogli zrobić z tym, że jestem zupełnie niewierzący. W piątek byłem u biskupa, który wpisał mi dekret na roczny urlop, a w poniedziałek już wyprowadziłem się z plebanii. We wtorek byłem w innym mieście. Zacząłem pracę i nowe życie.
Twoja partnerka od początku widziała, że jesteś księdzem?
Tak, wiedziała. Przeżyliśmy bardzo stresujące miesiące. Z jednej strony musiałem ukrywać w strukturach Kościoła to, że straciłem wiarę, a z drugiej – przeżywałem przy niej najszczęśliwsze chwile.
W książce kilka razy podkreślasz, że najgorsza w twoim życiu księdza była samotność.
Tak, masz rację. Kończyłem swoje obowiązki, wracałem do domu i tyle. Byłem zupełnie sam.
I jak to było nagle być w związku?
Odkryłem, że przez to, że ona mnie pokochała, ja zdrowieję. Podczas terapii walczyłem o to, by nie zrobić sobie krzywdy. Było mi naprawdę ciężko wyjść z tego mroku. Byłem pogubiony, miałem gorsze dni. Po każdym naszym kolejnym spotkaniu było coraz lepiej. Ten smutek, napady chandry zaczęły znikać.
Mówisz, że to taka prawdziwa siła miłości jak z bajki?
Oglądałem bajki Disneya i nie sądziłem, że naprawdę można coś takiego poczuć na własnej skórze. Doświadczyłem miłości, która postawiła mnie na nogi.
Ile miałeś lat, gdy zdecydowałeś, że będziesz księdzem?
Miałem 23 lata, gdy wstąpiłem do seminarium.
Dlaczego?
Jako ten 23-letni człowiek sądziłem, że spotkał mnie cud nawrócenia. Przeżyłem potężne doświadczenie emocjonalne i wierzyłem, że Bóg pchnął mnie w kierunku kapłaństwa. Podczas terapii wyszło, że te potężne emocje były efektem jednego z epizodów depresyjnych, których zacząłem doświadczać w wieku 18 lat. Nie rozumiałem swoich emocji. Po totalnym spadku, przeżywałem nagle wielkie uniesienie. Wtedy uznałem, że to Bóg. Byłem przekonany, że Bóg wybrał mnie jak świętego Pawła pod Damaszkiem.
Jak wyobrażałeś sobie życie księdza?
Zupełnie inaczej od tego, które przyszło mi prowadzić. Myślałem wtedy, że moje życie będzie bliskie temu, co robił Jezus. Że będę blisko ludzi, że będę mógł im pomagać. A tymczasem okazało się, że jestem od ludzi oddzielony przez struktury Kościoła. Byłem tylko symbolem, a nie kimś bliskim. Starałem się, ale było mi coraz trudniej i trudniej. Zrozumiałem, że niedługo moje życie będzie sprowadzało się do pilnowania plebanii i kościoła.
Widziałeś "Kler" Smarzowskiego?
Tak, ale dla mnie jako księdza, to była bardzo sensacyjna historia. Tak jakby z 30 księży zrobili trzy skrajne postacie. Uderzało mnie to, ale fakt jest taki, że to, co im się przydarza w filmie, ma miejsce w rzeczywistości.
Smarzowski pokazał życie księży bliższe grzeszników niż świętych. Czytając twoją książkę, miałam cały czas przed oczami sceny z filmu Smarzowskiego. Piszesz o samobójstwach, hazardzie, związkach z gospodyniami, o celibacie i o ukrywaniu swojej orientacji seksualnej.
To, co pokazał Smarzowski, to trzy główne problemy Kościoła. Po pierwsze pedofilia – to, jak Kościół potraktował ten temat, złamało autorytet kleru. Sprawy dotyczące pedofili są poruszające, skandaliczne i nic dziwnego, że to sprawiło, że ludzie zaczęli odwracać się od Kościoła. A z pewnością w najbliższych latach jeszcze sporo dowiemy się o ukrywanych historiach i o mechanizmie przenoszenia księży z parafii na parafię. Po drugie – problem z alkoholem i samotnością, z którymi człowiek sobie nie radzi. Po trzecie – cynizm. Jak u jednego tych pokazanych w filmie księży, który dla kariery w strukturach zrobi wszystko.
Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że jeśli ksiądz nie pokocha drugiego człowieka, to najpewniej pieniądze albo alkohol.
Tak jest – jeśli nie pokochasz drugiego człowieka, to co? Brak miłości do drugiego człowieka to moim zdaniem duża niedojrzałość. A gdy pragnie się sławy, pieniędzy czy czegokolwiek innego, to łatwo odwrócić się od ludzi. A wtedy człowiek może stać się potworem.
Co teraz, z dystansu, myślisz o polskim Kościele? Czy ta książka jest oskarżeniem Kościoła czy jedynie twoim świadectwem, spisem historii, które przeżyłeś i które usłyszałeś?
Nie chciałem napisać oskarżenia, ale każdy kto przeczyta, sam stwierdzi, czy jest to akt oskarżenia wobec Kościoła czy nie. Myślę, że Kościół stoi przed głębokimi zmianami, przez które każdy ksiądz, każdy biskup będzie musiał przejść. Ja przeszedłem przez sztorm i sądzę, że to może czekać wielu duchownych. Zobacz, dziś Jezus kojarzy się wielu osobom jako nudna postać z książeczki od katechizmu, a tak nie powinno być!
Struktury Kościoła gaszą ludzi. Młodzi wchodzą w ten system pełni nadziei i przekonania, że teraz coś zmienią, pomogą innym, a te kościelne struktury prowadzą do skrajności, do rzeczy, które nie mają często nic wspólnego z Ewangelią.
Czym się teraz zajmujesz?
Pracuję w korporacji, zajmuję się bazami danych. Znam języki obce. Wystarczyło, że mnie przeszkolili. Całkiem niezła praca. Osiem godzin przy komputerze w domu.
Czyli w poniedziałek rano dopada cię szara rzeczywistość i budzisz się na 8 do pracy?
Na 7. Uczę się takiego "szarego, zwykłego" życia. Cieszę się nim. Bardzo mi się podoba.
Piszesz w książce: "Uciekłem od śmierci, do życia".
I to tak dosłownie, bo byłem bardzo chory. Najpierw wypadek samochodowy, potem diagnoza depresji. Moje życie mogło skończyć się w połowie 30-stki, ale na szczęście tak się nie stało. Warto szukać pomocy i prosić o nią, choć wiem, że to trudne.
Z czym kojarzy ci się koloratka i sutanna, które widać na okładce twojej książki?
Powiem ci szczerze… nie wiem. Nosiłem kiedyś takie ubranie, teraz go już nie noszę. Kiedyś chętnie go nosiłem, dziś bardzo często ten strój w ludziach budzi strach czy złość. Rzadziej przyciąga.
Książka "Zniknięty ksiądz. Moja historia" ukazała się 9 lutego 2022 r. nakładem wydawnictwa Agora.