Bruno Schulz ubóstwiał znaną feministkę. Był dla niej kaprysem
Zofia Nałkowska była dwukrotną rozwódką po "pięćdziesiątce", gdy w jej życiu pojawił się autor "Sklepów cynamonowych". Uważała go za geniusza, pozwalała się adorować, ale nie mówiła Schulzowi całej prawdy o sobie.
- Napisałam biografię z pozycji kobiety i z pozycji malarki, przywracając do głosu kobiety z kręgu Schulza. Pełniej niż do tej pory ukazuję postać matki i starszej siostry, z którą Bruno do końca złączył swój los – mówiła w rozmowie z WP Anna Kaszuba-Dębska. W jej książce "Bruno. Epoka genialna" nie mogło zabraknąć wątku romansu Schulza z autorką słynnych "Granic", Zofią Nałkowską.
Dzięki uprzejmości wyd. Znak publikujemy fragment nowo wydanej książki Anny Kaszuby-Dębskiej pt. "Bruno. Epoka genialna".
ROMANS
Po pełnej wrażeń Niedzieli Wielkanocnej Schulz wsiada do luksusowego pociągu turystycznego Narty-Dancing-Brydż. Ta uruchomiona niedawno atrakcja zyskuje w Rzeczypospolitej sporą popularność. Oferta obejmuje 10 nocnych przejazdów od kurortu do kurortu i choć cena biletu przekracza średnią pensję, chętnych nie brakuje. Wnętrza pociągu urządzono elegancko, sypialnie wyposażono w kabiny prysznicowe, jest luksusowa restauracja z kontuarem barowym, stolikami nakrytymi obrusami i krzesłami obitymi skórą, są sala dancingowa, sala kinowa oraz wagony do gry w brydża. W ciągu dnia pasażerowie jeżdżą na nartach, a podczas nocnej podróży do kolejnego kurortu imprezują, tańczą, grają w karty niczym w ekskluzywnym hotelu. Schulz wraca do drohobyckiej codzienności. Podbudowany pisze piękne listy z podziękowaniami do Zofii Nałkowskiej. I właśnie ta wiosna i to nowe życiowe otwarcie uruchamia w nim chęć poznania ładnej nauczycielki, której od miesięcy kłania się na ulicy. To oczywiście Józefina Szelińska.
W czerwcu 1933 roku Schulz udaje się do Warszawy, by dopełnić formalności związanych z premierą, i przyjmuje zaproszenie na herbatę od Nałkowskiej, która prowadzi salon literacki. W obszernym, owalnym pokoju "naczelną ozdobę stanowi palma w doniczce ogromnych rozmiarów, hodowana z matczyną pieczołowitością przez panią Zofię, wielbiącą dziwne kształty natury". Gospodyni, wielka dama, zasiada na kanapie i kieruje rozmową z "różnorodnymi elementami, które w tych pogadankach brały udział, umiała wykrzesać iskrę nawet z notorycznych dzikusów, odludków, jąkałów i milczków". Ustępuje jedynie Witkacemu, tylko on potrafi ukraść jej scenę i przejąć panowanie nad konwersacją, stając się gwiazdą wieczoru. Schulz ogląda stosik książek przygotowany przez Nałkowską, przysłuchuje się rozmowom. Nałkowska w dzienniku zanotuje: "Z tej udręki odrywa się nagłe dobro, parę dni pobytu Brunona Schulza, jego listy. Jest zbyt delikatny i słaby, aby mógł mi być ratunkiem – ale świat jego myśli dał mi przeciwwagę i wytchnienie".
Nałkowska dobiega pięćdziesiątki, ma za sobą dwa małżeństwa i różne związki, ale raczej mniej udane, rzeszę wiernych admiratorów i towarzyszące im złośliwe plotki. To zdeklarowana feministka, walczy o prawa kobiet, jest inteligentna, aktywna, przedsiębiorcza, jak mówi Gombrowicz, lubuje się w "wywąchiwaniu talentu, w wyszukiwaniu wartości, choćby takich, co to nie dojrzysz bez lupy. (…) mnie też nie odmówiła pomocy i rady – nic dziwnego, że młodzież garnęła się do niej. Ona też garnęła się do młodzieży, będąc przy swoich latach zdumiewająco żywotna, wzbudzając zazdrość innych kobiet, które mówiły z przekąsem: literatura konserwuje".
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Kiedy odwiedza ją Schulz, Nałkowska przeżywa trudny okres, kończy właśnie związek z chorwackim pisarzem Miroslavem Krležą. Notuje w dzienniku: "Czy nie jest dziwne, że autor tak świetny pisze tak ubogie listy, których pustki nie tłumaczy ich zła francuszczyzna. Za to Bruno Schulz – pisarz gorszy – obdarza mię listownie nieprzebranym bogactwem nie tylko dziwacznej 'adoracji', ale twórczych, głębokich i cienkich myśli. Oto jeszcze jedno dobro, które przyjęłam oburącz, wartość realizującą się na drodze od człowieka do człowieka. Takie słowa: 'Gdy Bóg powiedział Ciebie, powiedział już i mnie w Tobie. Dlaczego powiedziałem się jeszcze raz, dlaczego popełniłem ten pleonazm?' Albo: 'Jak w ogóle mam rozumieć fakt, że jesteś kobietą? Co chciałaś przez to powiedzieć?'".
Nałkowska ceni w mężczyźnie talent i intelekt, ale w związkach trafiają jej się tyrani. Skromny, czarujący słowem, oryginalną twórczością i skrytą osobowością przybysz z Drohobycza staje się nową podnietą. Nałkowska zaprasza Schulza do rodzinnego gniazda, "Domu nad łąkami" na wołomińskich Górkach. Dom jest pełen literatów i artystów zaprzyjaźnionych z Zofią i Hanną. Zofia ulega fascynacji osobliwym odkryciem talentu Schulza, trwa wzajemne zauroczenie. Wyznaje: "moja wierność nie dotyczy już Mirosława Krležy, tylko Brunona Schulza. Widziałam go w sierpniu przez dwa dni w Warszawie i tu na Górkach. Jestem otoczona jego listami, z których czerpię wiele zgody na siebie. A jego grafiki! To nie jest wielka radość, ale cichutkie, smutne szczęście".
(…)
Na fali sukcesu "Sklepów cynamonowych" Schulz w okresie ferii świątecznych wyjeżdża w Tatry towarzyszyć protektorce we wspólnym zażywaniu "zakopianiny". "Spływała w Zakopane Zofia Nałkowska, mająca zawsze jakiegoś podopiecznego artystę, jak Bruno Schulz, i jak tam innym było, niebieskooka i o wielkiej sztucznej prostocie, jak i jej proza". Spotykają się 4 stycznia. "A jest już Bruno, którego książka pierwsza, Sklepy cynamonowe, wyszła przed świętami – pełna dziwności, głęboko własna. I on jest na pewno najważniejszy. Sama przez się prawie nie istnieję, myślę o sobie niedobrze (…). Bruno delikatny i cichy, ledwie ważący coś na życiu. Ale ta zwiewność jest z najlepszego materiału". Nałkowska mieszka w pensjonacie Ermitage Jadwigi Szubertowej przy ulicy Chałubińskiego. Można tu liczyć na dobrą kuchnię, która "wydaje na miasto obiady smaczne i obfite, przyrządzane tylko na świeżem maśle. Ceny przystępne". Z Schulzem bywają u Witkacego i na Harendzie, u Marii Kasprowiczowej, o której mówi się, że jest "istotnie zajmująca i niezwykle miła".
Prowadzą ciekawe rozmowy, tak istotne, że po powrocie do Drohobycza Schulz nie może się oprzeć kontynuacji podjętego wątku i pisze Kasprowiczowej list: "Zmuszony do przyspieszonego wyjazdu, opuszczałem Zakopane z żalem, że nie było mi dane wejść w porozumienie zadzierzgające się dla mnie ciekawie. (…) wyrosło w rozmowie jakieś torso problemu, które nie miało czasu się rozwinąć i dojrzeć. (…) ten, który wymyślił 'Człowieka', statuę grecką, Hermesa – był geniuszem kłamstwa. Samo słowo 'człowiek' jest genialną fikcją, przesłaniającą pięknym i pocieszającym kłamstwem te przepaści i światy, te kosmosy bez odpływu, jakimi są indywidua. Nie ma człowieka – są tylko nieskończone odległe od siebie i suwerenne sposoby bycia, nie mieszczące się w żadnej jednolitej formule, nie sprowadzalne do żadnego mianownika. Od człowieka do człowieka jest skok większy niż od robaka do najwyższego kręgowca. Przechodząc od jednej twarzy do drugiej musimy przestawić się i przebudować do gruntu, musimy zmienić wszystkie miary i założenia. Nic z tych kategorii, które przydatne były, gdy chodziło o jednego człowieka – nie pozostanie nam, gdy staniemy przed innym. Pani powiedziała o indywidualnościach – żywioły… Ja powiedziałbym: filozofowie, systemy, plany świata, recepty na świat… Tym są ludzie".
Małgorzata Rejmer: W Albanii nie ma głośnych feministek. To się dopiero zacznie
Nałkowska notuje: "Wczoraj odjechał Bruno Schulz i zostawił po sobie dużo pustego miejsca, choć jest tak mały. Odpowiadam sobą jego najżywszej potrzebie, wydaję się na jego adorację – wdzięczna i miła, nie zabraniam mu się przebóstwiać. Ale jego prawda o mnie jest jedna, a moja druga. (…) Gdy myślę, dlaczego spośród ostatnich moich możliwości wybrałam właśnie Brunona Schulza, to ten kaprys jest usprawiedliwiony i konsekwentny. W mej erotyce daję się pociągać zawsze nie człowiekowi, tylko naturze jego uczucia. I to zostało. Nie tylko talent, władanie słowami i myślą, ale wysoki gatunek reakcji na świat, operowanie w jedynej i własnej strefie rzeczywistości. Jeżeli nie wszystko dopowiedziane zostało erotycznie, to psychiczne więzy są mocno zaciągnięte. Długie drogi i rozmowy w śniegu i słońcu, rozległy luksus wymienianych myśli, pośród żałosnego ubóstwa życia, zewsząd otamowanego i zwężonego".
(…)
W kwietniu Schulz jedzie do Warszawy, Nałkowska na jego cześć wydaje przyjęcie. Przybywa śmietanka towarzyska, by poznać nowe osobiste odkrycie i dumę wielkiej protektorki. Schulz spotyka tu entuzjastów "Sklepów cynamonowych", do których należą Kazimierz Błeszyński, Stanisław Brucz, Aleksander Wat, Józef Czapski, Adolf Rudnicki, Helena Boguszewska, Jerzy Kornacki, Karol Szymanowski, Karol Irzykowski i Pola Gojawiczyńska. Intryguje skromnością i nieśmiałością, w towarzystwie nieco go ośmiela Witkacy, który nie szczędzi głośnych publicznych pochwał. Na łamach prasy z entuzjazmem wypowiadają się najbardziej wpływowe nazwiska, choć pojawią się też głosy niechętne. Nałkowska notuje: "W łoskocie mknących naokoło zagadnień i robót, tygodniowa obecność Brunona Schulza przesunęła się smugą ciszy, delikatności, bliskości. Jego sukces, któremu się nieśmiało dziwi, uczuwam jako osobistą chlubę. Jego książka od trzech lat była gotowa, zanim przyszedł do mnie. Dziś ma doskonałe krytyki i co więcej, mnóstwo listów z uznaniem od osób miarodajnych (Witkiewicz, Tuwim, Wittlin, pochwały Berenta, Przesmyckiego, Leśmiana, Staffa)".
Schulz korzysta z uroków stolicy, towarzyszy Nałkowskiej w teatrze, oglądają "Zbrodnię i karę" Dostojewskiego w reżyserii Leona Schillera, odwiedzają żydowski Jung Teater – Teatr Młodych Michała Weicherta – gdzie wystawia się w jidysz sztukę "Krasin". Czują pokrewieństwo dusz, intelektualne porozumienie, Nałkowska notuje: "Nie myślałam, że to się stanie". "Miałam spacery w słońcu i deszczu – jeszcze zwyczajnie, po prostu jak kobieta. A ta wiosna jest moją wiosną pięćdziesiątą". Wierność Nałkowskiej nie trwa długo, na horyzoncie pojawia się młodszy adorator.
Ostatecznie miejsce u jej boku zarezerwuje początkujący literat Bogusław Kuczyński, nielubiany w środowisku, o którym mawia się złośliwie: "jakby go zatkało". Młodszy o 20 lat, zaborczo adoruje narzeczoną. Nałkowska przyjmuje wysłany z Drohobycza bukiet imieninowych czerwonych róż, ale jej myśli podążają "brzegiem Pragi, jakby cudzoziemskim miastem, obok tego surowego, heroicznego i nieprzebranego Bogusława Kuczyńskiego. (…) Po powrocie tutaj dostałam drugi już list od Brunona, opływający mię czarem i najczulszą delikatnością, adoracją kontemplatywną i szczęśliwą od spokoju".
"Pokój ciemny, zasłony jeszcze nie rozsunięte, powietrze duszne od żyjących jeszcze imieninowych kwiatów. Między nimi czarno-czerwone róże, którymi Bruno Schulz umiał mię obdarzyć aż stamtąd. O miły, który jeszcze nie wie. Nie jestem oczywiście treścią jego istnienia w tym stopniu, jak by się to wydawało z jego listów, z jego ślicznych słów. Nie nazywało się to nawet miłością. Było raczej sprawowaniem kultu, głoszeniem mojej chwały. I wynikało nie z mojej jakości lub nie tylko z niej – ale z jego natury, łaknącej pokory i zaguby w uwielbieniu i tutaj znajdującej wreszcie jakby obiektywne uzasadnienie (w mojej 'doskonałości') tych grzesznych pragnień, okazję do wyżycia się ich w wyższej sferze erotycznej. Mówię w czasie przeszłym, ale to jeszcze jest. Tylko mnie już nie ma na tym miejscu. (…) Przy całym smutku, którym przejmuje mię ta nagła krzywda, właśnie teraz, po roku trwania tej sprawy i po jednej wspólnej nocy – tak nieoczekiwana, nie wspominam o mej obawie, wciąż groźniejszej w miarę mijających dni. Ten cały splot nie jest łatwy. I jeżeli wyczuwam to jako swoją winę, to nie mam racji. Tak się składa, że wbrew 'delikatności sumienia' i jego wyrzutom, jednak to ja jestem nie tylko w porządku, ale jestem tą, która ponosi ofiary i koszty moralne".
Powyższy fragment pochodzi z książki Anny Kaszuby-Dębskiej "Bruno. Epoka genialna", która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.