Najlepszy piłkarz świata przeżył wojnę. Po raz pierwszy mówi o rodzinnej tragedii
Luka Modrić to zawodnik Realu Madryt, kapitan chorwackiej reprezentacji i zdobywca Złotej Piłki dla najlepszego piłkarza na świecie. Zanim to jednak osiągnął, był małym uchodźcom, który stracił najbliższą osobę w bestialskiej napaści.
W książce "Moja gra. Autobiografia" Luka Modrić po raz pierwszy szczerze opowiada o całym swoim życiu i karierze, o trudnej drodze na szczyt, niełatwym dzieciństwie i o tym, jak udało mu się nie zwariować w świecie wielkiego futbolu. Dzięki uprzejmości wyd. Znak publikujemy fragment, w którym gwiazda piłki nożnej po raz pierwszy opowiada o tragicznych wspomnieniach z dzieciństwa.
Rozdział drugi - DZIADZIA LUKA
Jeszcze zanim się urodziłem, już było wiadomo, jak będę się nazywał. Podobnie jak mój tata Stipe dostał imię po swoim dziadku, tak starym zwyczajem także i mnie nadał imię swojego ojca Luki. Podobno fakt ten nie wpłynął jednak na ogromny sentyment dziadka do mnie. Gdy byłem mały, ciągle się ze mną bawił. Gdy zaś tylko dorosłem do tego, by samemu się poruszać, brał mnie ze sobą, abym razem z nim załatwiał jego sprawy czy wykonywał inne zajęcia – tak więc to nigdy nie było takie zwykłe pilnowanie wnuka do czasu, aż rodzice wrócą z pracy. Odśnieżanie, układanie siana, prowadzenie bydła na wypas, rożne naprawy, wyjazd po zakup materiałów i cały szereg innych prac przy domu – to wszystko zajęcia, przy których byłem pomocnikiem dziadka.
Lubiłem jeździć tym jego małym minibusem albo odwiedzać naszych krewnych. Byłem straszliwie przejęty, gdy zabrał mnie na polowanie na króliki i kuropatwy, po czym pozwolił mi potrzymać do zdjęcia jego myśliwską strzelbę. Zawsze dużo ze mną rozmawiał, wyjaśniał, żartował, uczył, więc z każdym spędzonym z nim dniem więcej wiedziałem i rozumiałem. Nie mogłem doczekać się nowych przygód.
Dziadzia Luka przyciągał uwagę, był wysokim mężczyzną o zawsze starannie zaczesanych włosach. Robił wrażenie silnego i pewnego siebie. Jak to się dziś mówi – to był gość. Oczywiście ja jako dziecko nie odbierałem go w ten sposób, po prostu go uwielbiałem.
Kojarzą mi się z nim poczucie bezpieczeństwa, które dawał innym wokół siebie, oraz satysfakcja, która płynęła ze spędzania z nim czasu, a także moja nieustanna chęć obserwowania go i zaciekawienie tym, co robił. To chyba najlepiej pokazuje, jak wyjątkowym był człowiekiem. Któregoś razu postanowił dowieść swojego autorytetu w rodzinie i zdecydował, że obetnie mi włosy. Mama lubiła, gdy miałem dłuższe, więc ja też do tego przywykłem. Dziadek ocenił jednak, że są już za długie, więc nie pytając nikogo o zdanie, po prostu sam wziął nożyczki i skrócił mi czuprynę. Był przy tym płacz, nie tylko mój – mamy też, ale jak dziadek coś postanowił, to umarł w butach.
Prolog: Rekiny biznesu? To często psychopaci. Nikt nie mówi o tym głośno
(…)
Moje dzieciństwo u stop Welebitu było piękne i beztroskie, ale równocześnie rozwijające. Szybko nauczyłem się, jak być niezależnym i samemu dawać sobie radę poza domem. Wtedy nie było telefonów komórkowych, komputerów, tabletów czy internetu, a ja cały dzień spędzałem otoczony przyrodą i czerpałem garściami z odkrywania jej tajemnic – uczyłem się też jednak szacunku do jej praw. Było tak pięknie, a mnie się zdawało, że będzie jeszcze piękniej. Los jednak miał wobec nas inne plany…
Tak naprawdę nie potrafiłem wtedy zrozumieć, co się dzieje, ale czułem, że w moim otoczeniu zaszły poważne zmiany – tak jakby nasza normalność przestała nagle działać. Rodzice przestali wychodzić do pracy w Obrovacu, a w ich rozmowach było coraz mniej żartow i beztroski. U dziadków u góry też można było poczuć, że atmosfera się zmieniła – choć zarówno oni, jak i rodzice bardzo się starali, aby było tak jak kiedyś. Ale nie mogło być.
Z tego strasznego dnia, w którym doszło do tragedii, zapamiętałem głównie wzburzenie ojca. Dziadek nie wrócił z wypasu do domu, więc poszli go szukać. Nie wiedziałem, co dokładnie zaszło, gdy go przywieźli do naszego domu w Zatonie Obrovačkim. Czułem jednak, że to było coś niesłychanie przykrego. Tata mnie objął, podprowadził do trumny i powiedział: "Synku, ucałuj dziadzia". Nie potrafiłem zrozumieć, że to było nasze ostatnie spotkanie.
Pogrzeb zorganizowano w Obrovacu. Przyszło sporo ludzi, bo wszyscy bardzo cenili dziadka Lukę, który był czarusiem i łobuzem w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Mój tata go uwielbiał i mogę sobie tylko próbować wyobrazić, jak potwornie ciężko było mu po jego stracie. Po latach opowiedział mi o koszmarze, który przeżył, gdy znalazł zalane krwią ciało dziadka. Leżało jakieś pięćset metrów od domu, na łące poniżej drogi, gdzie dziadek poszedł wypasać kozy. Był grudzień 1991 roku i konflikt eskalował. Dziadek nie był typem człowieka, który by się czegokolwiek obawiał – ale chyba nie do końca miał świadomość powagi nowej sytuacji.
Babcia Jela mówiła później, że widziała tego dnia na drodze jakieś pojazdy wojskowe. Ukryła się w domu i zamknęła drzwi na klucz. Mój ojciec jakby czuł coś przez skórę, bo rankiem pognał do nich, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Gdy tylko się dowiedział, że kozy wróciły do domu same, a dziadka nadal nie było, od razu zrozumiał, że stało się coś strasznego.
Zabili go… Zabili mojego dziadka Lukę oddaną z bliska serią z karabinu. Miał sześćdziesiąt sześć lat. Serce mi krwawi za każdym razem, gdy pomyślę o tym, jak umarł, praktycznie na progu własnego domu. Co to za ludzie, którzy potrafią tak barbarzyńsko odebrać życie Bogu ducha winnemu starszemu człowiekowi… Zadawałem sobie to pytanie, mając niecałe dziesięć lat, gdy chodziłem do trzeciej klasy szkoły podstawowej. Nauczycielka Maja Grbić kazała nam napisać wypracowanie o wydarzeniu, które wywarło na nas wielki wpływ, które nas zasmuciło lub przeraziło. Wtedy po raz pierwszy wyrzuciłem to z siebie:
Choć jestem jeszcze mały, to spotkało mnie już wiele przykrych chwil. Powoli uczę się, jak zostawić za sobą strach przed wojną czy bombardowaniem.
Jest jednak jedno wydarzenie, którego nigdy nie zapomnę – podobnie jak nie zapomnę towarzyszącego mu przerażenia. Cztery lata temu czetnicy zabili mojego ukochanego dziadka. Wszyscy płakali, a ja nie byłem w stanie pojąć, że mojego cudownego, najdroższego dziadka już nie ma. Zadawałem sobie pytanie, czy ci, którzy to zrobili, byli w ogóle ludźmi?
Od tego czasu rzadko mówiłem o dziadku, zwłaszcza publicznie. Nasze życie zostało wywrócone do góry nogami, nastały dla nas czasy pełne przykrych chwil, a codzienność zdominował strach.
Ojciec poszedł na wojnę. Gdy wracał, starał się zapewniać mi i siostrze poczucie bezpieczeństwa, przekonywał, że wszystko się ułoży. Pomimo tragedii i cierpienia, jakie mu towarzyszyło po śmierci ojca, za którym niesłychanie tęsknił, nigdy nie zauważyłem, by czuł do kogokolwiek nienawiść. Nigdy też nie odniosłem wrażenia, by w jego umyśle kiełkowała chęć zemsty. Gdy jako dorosły człowiek byłem już w stanie pojąć te wojenne wydarzenia, dotarło do mnie, jak wiele godności miał w sobie mój ojciec. To kolejny dowód na jego dobroć, ale też poczucie odpowiedzialności wobec swoich dzieci. Powtarzał nam zawsze, że nie jest istotne, skąd pochodzisz, kto jest twoim rodzicem, co masz lub czego nie masz – ważne jest tylko to, czy jesteś albo czy nie jesteś człowiekiem.
Te wydarzenia były wstrząsające i traumatyczne, ale ojciec i matka wychowywali nas tak, abyśmy potrafili kochać i szanować innych – abyśmy wyrośli na normalnych ludzi, którzy wiedzą, jak odrożnić dobro od zła. Jestem im za to ogromnie wdzięczny, bo to podejście wywarło ogromny wpływ na mój ogląd świata. Dorastałem w trudnym czasie i mierzyłem się z następstwami wojny oraz przymusowej adaptacji do nowej rzeczywistości. Życie na uchodźstwie nie było łatwe, towarzyszył mu lęk przez bombardowaniem i strach o najbliższych.
Okres dojrzewania to czas, w którym młody człowiek jest bardzo podatny na bodźce ze strony otoczenia – zdarza się niekiedy, że błędne założenia i skrzywione poglądy na życie mogą sprowadzić go na złą drogę. Rodzice jednak potrafili zatrzymać mnie na właściwej ścieżce i konsekwentnie utrzymywać raz wytyczony kierunek – także na późniejszych etapach mojej piłkarskiej kariery.
Postawa życiowa mojego ojca bez wątpienia ukształtowała się dzięki wychowaniu przez dziadka Lukę. Chociaż w chwili jego śmierci byłem dzieckiem i spędziliśmy razem niewiele czasu, to miał na mnie ogromny wpływ. Często go wspominam w myślach, a w tej książce bodajże pierwszy raz mówię o nim coś więcej. Bardzo mi go brakuje i byłbym niesłychanie szczęśliwy, gdybym mógł z nim dzielić radość z moich piłkarskich sukcesów. Z pewnością byłby dumny ze mnie i z moich bliskich. Zawsze powtarzał, że rodzina jest najważniejsza, i zaszczepił to w nas wszystkich.
Gdy odwiedzam rodzinne strony, to robię obchód po miejscach, w których razem bywaliśmy. Za każdym razem wracają wspomnienia, a do głosu dochodzą emocje. Zabieram też często ze sobą dzieci, bo one żyją zupełnie inaczej niż ja kiedyś, a chcę, by choć trochę poczuły atmosferę tego miejsca i wyobraziły sobie realia, w którym dorastałem. Górny dom to dziś zapuszczona ruina, która dawno zarosła chwastami. Powieszona w pobliżu tabliczka z napisem "Uwaga na miny!" złowieszczo przypomina o tragicznych wydarzeniach z przeszłości. Dom należy do państwa. Gdybym tylko mógł, coś bym z nim zrobił – dla dziadka, dla babci i dla nas wszystkich, dla których jest on ogniwem łączącym nas z ważną częścią wspomnień.
Tata ufundował dziadkowi Luce pamiątkową tablicę w miejscu, gdzie 18 grudnia 1991 roku znalazł go martwego. Zawsze, gdy przed nią staję, przywołuję w pamięci typową dla dziadka żywiołowość i nasze wspólne przygody. No i dam sobie rękę uciąć, że gdyby tylko mógł być tu z nami, to najpierw pogratulowałby mi sukcesów, a potem pierwszą rzeczą, którą by uczynił, byłoby wzięcie do rąk nożyczek: "Luka, jestem z ciebie bardzo dumy, ale trzeba cię obciąć, abyś wyglądał jak człowiek".
Powyższy fragment pochodzi z książki "Moja gra. Autobiografia" napisanej przez Lukę Modrića i Roberta Matteoniego, która ukazała się nakładem wyd. Znak.