Dom z papieru to nadzwyczaj niepozorna książka. Cienka, aż wydawałoby się, że przytłoczona piękną, twardą oprawą, przestraszona pyszniącym się na niej wizerunkiem „Księgarza” Giuseppe Arcimboldiego. Posiadająca wiele pustych stron, wybrzmiewająca „wielkimi literami”... Jednak przede wszystkim zawierająca w sobie więcej, niż niejeden wielotomowy cykl. A wszystko to tylko przez książki. Niewinne, albo raczej udające...
„Książki zmieniają los ludzi.”
Trudno się z tym zdaniem nie zgodzić. Jedna z bohaterka, Bluma, zmarła zaraz po zakupie Poezji Emily Dickinson. Byli tacy, którzy obrywali nimi w głowę, inni znowu grzeszyli jak najęci pod ich wpływem. Sięgając po tom, jeden z mężczyzn złamał nogę, i to przez samego Williama Faulknera.
„Zostaw to, książki są niebezpieczne.”
Mają rację ci, co tak twierdzą. Jak na przykład babcia naszego głównego bohatera, który zjawia się na scenie, by zastąpić zmarłą Blumę, Lennon. Zajmuje jej miejsce na wydziale hiszpanistyki Uniwersytetu w Cambridge. Wkrótce też otrzymuje zaadresowaną do niej przesyłkę, czyli... nie, na pewno nie zgadniecie, KSIĄŻKĘ! Tym razem sprawcą wszelkich zmian są Smugi cienia Josepha Conrada. Ten tom wszystko rozpoczyna. Najpierw powoduje natłok myśli, który ogarnia bohatera, a potem zmusza go do podróży i odkrycia, które zmieni jego postrzeganie świata. Ale jego pytania zawsze zwracające się w stronę książek. Niewinnych? No bo po co nam one? Po co trzymać baśnie, jeżeli do nich nie zaglądamy? A może raczej jak je wyrzucać, usunąć na zawsze ze swojego życia, razem z jego częścią? Kawałkiem własnej duszy?
Tak, jestem człowiekiem, który jest zbudowany z książek. Podrzuconych i tych specjalnie wybranych. Przeczytanych, nakazanych przez szkołę oraz tych, które same mnie znalazły i spokojnie czekają, by przerzucić w nich strony. Podpisanych, by tylko zaznaczyć w nich moją obecność, by nikt ich sobie nie przywłaszczył. Moje, takie małe, prywatne, zaklęte wspomnienia. O, tutaj na przykład jest zasuszony kwiatek, tu jakaś zapisana, zapomniana kartka, widokówka, papierek po czekoladzie, który służył za zakładkę. Tutaj wylałam herbatę, a tu swoje ślady zostawił mój brudny paluch, pewnie po tej czekoladzie... Wchodząc do czyjegoś domu, szukam książek. Dziwi mnie, gdy ich nie znajduję. Wtedy od razu podświadomie wiem, że nie mam tutaj czego szukać. Nie jestem tutaj potrzebna i nie mam... zasilania. Bez stron, okładek, zapachu farby, bez słów, opowieści. Chociaż miałyby ranić.
W tym świecie telefonów, książek na płytach CD, te papierowe twory zdają się być już zabytkami w momencie ich drukowania. A ja jestem złożona z książek. Tak jak tajemniczy bohater powieści Domingueza, którego odnajduje, a raczej wspomnienia o nim, ten, który zastąpił Blumę. Chce zwrócić książkę, która nie należy do niego, ale po pewnym czasie już nie może. Smuga cienia staje się jego częścią, jak on, staje się elementem życia Blumy. Chociaż chyba nie zdaje sobie z tego sprawy. Podróżując, poznaje koleje losu książkowego szaleńca, który nie potrafiąc się z nimi rozstać, zrobił wszystko, by pozostały z nim, ale by nie tknął ich nikt inny... a one jednak postanowiły uciec ze stworzonego im więzienia. On nie mógł.
Dzieło Carlosa Marii Domingueza to opowieść o książkach. Kryminalistyczne, detektywistyczne dociekania, by wyjaśnić, w jaki sposób udaje się im nad nami zapanować. I czemu wybierają tylko niektórych? Czym się charakteryzują ci, którzy ulegają literackiemu opętaniu? To pytania i brak odpowiedzi, bo tak jak różni są ludzie, tak rozmaite są książki i ich reguły.
„Ja pieprzę się z każdą książką, a jeżeli nie zostawiam na niej żadnego śladu, to znaczy, że nie mam orgazmu.”
Ja też, choć to dosłowne zdanie sprawia, że się czerwienię. Ale taka jest prawda. Książki opanowały moje życie. Nigdy nie pozwoliły, by na dłużej się od nich oderwać. I dobrze... tylko czy na pewno? A może już jestem szaleńcem? Może zacznę nim być, gdy strop zacznie jęczeć? Kiedy się zorientuję, że jak twórca domu z papieru, stałam się szaleńcem, nałogowcem? Nigdy... ale powiadają, że nie należy mówić NIGDY!!!