"Bloodshot Odrodzenie: Staroświecki": piekło przyszłości [RECENZJA]
Co powiecie na Bloodshota w postapokaliptycznej estetyce "Mad Maksa" i "Staruszka Logana"? Ja jestem na tak. Szczególnie, że scenarzysta "Staroświeckiego" wykorzystał znane tropy w całkiem zaskakujący sposób.
"Staroświecki" kontynuuje wątek odrodzonego Bloodshota i jego towarzyszki Magic, ale nie jest to sequel, którego ktokolwiek by się spodziewał. Jeff Lemire ("Czarny Młot", "Podwodny spawacz", "Staruszek Logan") przenosi bowiem akcję daleko w przyszłość, gdy para bohaterów dożyła sędziwego wieku w postapokaliptycznej rzeczywistości. I choć ciągle muszą walczyć o przetrwanie, to teraz na zupełnie innych zasadach. Teraz w cenie jest woda, a głównym zagrożeniem bandy zmotoryzowanych renegatów żywcem wyciągnięte z filmów George'a Millera.
Lemire doskonale wykorzystał motyw emerytowanego bohatera, który próbuje zostawić krwawą przeszłość za sobą. Bloodshot unika atencji, nie ma żadnych aspiracji poza tą, by pomóc garstce bliskich sobie ludzi przeżyć kolejny dzień w niegościnnym świecie. Oczywiście nie będziemy obserwować codzienności emeryta rozpisanej na cztery zeszyty zebrane w "Staroświeckim". Przeszłość w końcu się upomni o Bloodshota, który będzie musiał odpowiedzieć na wezwanie.
Skojarzenie ze świetnym "Staruszkiem Loganem" (szczególnie wg. Marka Millara) jest nieprzypadkowe, jednak Jeff Lemire zaplanował dla podstarzałego Bloodshota na postapokaliptycznej pustyni coś innego niż twórcy wspomnianych przygód Wolverine'a. Scenarzysta "Staroświeckiego" świetnie bawi się konwencją, opowiada swoją historię na różnych płaszczyznach czasowych, wrzuca na scenę rozmaitych bohaterów Valianta.
Efekt tej mieszanki jest nie tylko zaskakujący, ale przede wszystkim spójny i przekonujący. Retrospekcje, dramat, rewolucyjne zwroty akcji, genialne sceny walki (Lewis Larosa rządzi w tej materii) – "Staroświecki" to kolejna znakomita odsłona serii, która jest czymś znacznie więcej niż opowieścią o bezlitosnym mordercy zrodzonym z zaawansowanej technologii.