Amerykanie nie chcieli bombardować Berlina. "Pilotowi odbiło i próbował rozbić się w morzu"
Polscy piloci myśliwców w oczach Amerykanów mieli w sobie żądzę krwi i chcieli "zabić każdego nazistę na świecie". Diametralnie różnili się od chłopaków z kraju, na który nigdy nie spadały bomby. Niektórzy nie radzili sobie z nalotami na Berlin, bo widzieli w tym "pracę mordercy".
Dzięki uprzejmości wyd. Replika publikujemy fragment książki "Władcy przestworzy" Donalda L. Millera (tłum. Łukasz Golowanow). Na jej podstawie powstał kolejny po "Kompanii braci" i "Pacyfiku" serial przygotowywany przez Stevena Spielberga i Toma Hanksa, który można obejrzeć na AppleTV+.
"Władcy przestworzy. Amerykańscy lotnicy w walce z nazistowskimi Niemcami"
29 kwietnia w czasie lotu bojowego nad Berlin grupa, w której skład wchodził dwudziestoletni drugi pilot Truman Smith, przypadkowo odłączyła się od wyprawy i zapłaciła za to utratą dziesięciu z łącznie sześćdziesięciu sześciu maszyn straconych tego dnia przez Ósmą. Nazajutrz rano Smith próbował złapać okazję na drodze przy bazie, żeby odwiedzić kolegę stacjonującego w pobliskiej bazie bombowców. Zatrzymał się ambulans. Smith podbiegł doń od tyłu i sięgnął, by otworzyć tylne drzwi. "Nie, poruczniku!", krzyknął kierowca. "Od przodu!". Za późno. Smithowi opadła szczęka – ujrzał dziewięć białych jak płótno trupów na noszach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Seriale w 2024. Szykują się genialne premiery!
Oto byli ludzie, którym powiedziano, że Luftwaffe jest skończona. Po pierwszych nalotach na Berlin morale w bazach bombowców spadło na łeb na szyję. Po raz kolejny przyczynami były zmęczenie i rosnące straty, ale lotnicy zaczęli też podawać w wątpliwość znaczenie militarne celów, które ostatnio atakowali – skryte pod chmurami miasta, głównie Berlin, gdzie bombardowania zdawały się nie mieć jasnego planu ani celu. W anonimowej ankiecie przeprowadzonej przez Ósmą wśród załóg bojowych wiosną 1944 roku Berlin zajął bezdyskusyjne pierwsze miejsce wśród celów uznanych przez lotników za nieważne. Typowe były następujące komentarze:
"Berlin nie jest celem wojskowym".
"Berlin ma wyłącznie wartość propagandową".
"Nie wierzę w mściwe bombardowania".
"Berlin. Zniszczenie jednego miasta nie złamie morale".
Niektórym lotnikom trudno było się parać "pracą mordercy". Zaliczał się do nich porucznik Bert Stiles z Denver w stanie Kolorado. Ponury, mrocznie przystojny Stiles, drugi pilot z 91. Grupy Bombowej stacjonującej w Bassingbourn – dawnej bazie załogi Memphis Belle – był już publikowanym pisarzem. Rzucił studia na Koledżu Colorado, aby zostać pisarzem; zanim jego grupa przybyła do Anglii w marcu 1944 roku, parę jego opowiadań wydrukowano w "Saturday Evening Post".
Wbrew przepisom przywiózł ze sobą maszynę do pisania Corona, a na loty bojowe zabierał notes, żeby zapisywać swoje wrażenia. Pomiędzy lotami pisał opowiadania i przenikliwą autobiografię, "Serenade to the Big Bird". Mimo że Bert Stiles czuł, iż jest "stworzony dla błękitnego nieba, powinien był zostać korespondentem wojennym", mówił Sam Newton, niegdysiejszy członek tego samego bractwa studenckiego i pilot dowódca. "Byłby z niego drugi Ernie Pyle".
Siedząc przy małym biurku w swoim pokoju po pierwszym locie bojowym, Stiles zastanawiał się, czy ma dość hartu, aby zabijać. Na Islandii, w czasie przelotu do Anglii, spotkał paru Polaków latających na Spitfire’ach; mieli w sobie żądzę krwi, chcieli "zabić każdego nazistę na świecie". W jego przypadku wyglądało to inaczej. Był chłopakiem z "kraju, na który nigdy nie spadały bomby". Aby zadawać śmierć nad Berlinem, musiał sobie przypominać, że tam w dole są "sukinsyny", których trzeba zwyciężyć, a ośmiu ludzi, którzy spali w jego łóżku w trakcie czterech miesięcy przed jego przybyciem do Anglii, albo zginęło, albo zaginęło.
Wprawdzie sondaże prowadzone przez wojska lądowe wskazywały, że w ciągu całej wojny morale amerykańskich lotników bojowych pozostaje wyższe niż morale żołnierzy walczących na ziemi, ale wszystkie te misje zebrane do kupy jedna po drugiej, przy paskudnej albo dobrej pogodzie, gdy bombowce robiły za przynętę, odciskały się na ludzkich umysłach. I niektórzy się załamywali. "W sumie startowaliśmy na Berlin siedem razy", wspominał John A. Miller z Setnej. "Dwa razy naszemu drugiemu pilotowi odbiło i próbował rozbić się w morzu. W obu przypadkach załoga oderwała go od wolanta i przerywaliśmy lot. Za drugim razem nie wrócił do naszej załogi. Nie był tchórzem. Po prostu nie był w stanie wrócić nad Berlin".
Od marca liczba ofiar psychiatrycznych odnotowanych przez Centralną Placówkę Medyczną znacząco wzrosła. Tempo było równie dokuczliwe dla pilotów myśliwskich, wielu z nich w okresie od marca do maja odbywało dwadzieścia, albo i więcej, lotów bojowych miesięcznie. Tempo działań było ogromne, wielu pilotów myśliwskich i lotników z załóg bombowców zaliczało całe tury służby w niespełna dwa miesiące. Zbliżała się inwazja, toteż nie przyjmowano żadnych wymówek, żeby nie latać.
"Pewnego ranka chirurg lotniczy sprawdzał każdego pilota i starał się zebrać ich dość, aby powstał klucz", opowiadał pilot myśliwski Max J. Woolley. "Patrzył na wszystkich, większość była w kiepskiej formie. Zapytał mnie: 'Jak się czujesz?'. Przez jakąś minutę opowiadałem mu o swojej ciężkiej biegunce. Odpowiedział: 'Wsadź sobie korek w d...ę i ciesz się lotem'".
Picie na umór stało się częstsze, a dowódcy bojowi nadal mało z tym robili, tymczasem oficerowie sztabowi, którzy nie odbywali lotów bojowych, praktycznie nie mieli sposobu, aby kontrolować tych, którzy je odbywali. Pewien porucznik z Setnej, który wychylił o kilkanaście głębszych za dużo, urządził scenę w snobistycznym londyńskim barze hotelowym. Kiedy sztabowiec z Pinetree rozkazał mu się udać do pokoju, podpity lotnik odparł: "Pułkowniku, wczoraj w południe byłem nad Berlinem. A pan, do cholery, gdzie był?".
Niektórzy latali po pijanemu, wstawieni jeszcze po minionej nocy. "Pewnej nocy wróciłem do domu po eskapadzie w Northamptonie i dowiedziałem się, że wyznaczono mnie do lotu nazajutrz rano", wspominał Ben Smith, dwudziestoletni chłopak z Georgii, który służył jako radiooperator-strzelec w Hell’s Angels.
"Byłem w kiepskiej formie. Na odprawie poprosiłem pozostałych, żeby zabrali moje rzeczy, poszedłem do samolotu i wsadziłem sobie w nos wąż instalacji tlenowej. Natychmiast poczułem się lepiej, ale nie na długo. Kiedy byliśmy nad terytorium nieprzyjaciela […], zacząłem wymiotować. Gogle i maska tlenowa zamarzły na amen, nic nie widziałem". Ściągając maskę, by wytrząsnąć wymiociny, Smith przysięgał, że na zawsze zostanie abstynentem. Po lądowaniu skierował się jednak wprost do pobliskiego pubu Brudna Kaczka, przekonany, iż jego przeznaczenie – w zgodzie z hymnem Korpusu Powietrznego – to żyć w sławie i spaść w płomieniach. "Tylko alkohol sprawiał, że nasza egzystencja była znośna", pisał później.
Przesadzał. Sondaże sił powietrznych badające morale lotników wskazywały, że "jedynym czynnikiem", który "pozwalał" większości członków załóg latać dalej i nie załamać się psychicznie, nie był alkohol, ale "nadzieja na zluzowanie" po trzydziestu lotach bojowych. Silne przywództwo również pomagało ludziom się nie rozpaść.
(...)
Powyższy fragment pochodzi z książki "Władcy przestworzy" Donalda L. Millera (tłum. Łukasz Golowanow), która ukazała się nakładem wyd. Replika.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o serialach, które "ubito" zdecydowanie za wcześnie oraz wymieniamy te, które powinny pożegnać się z widzami już kilka sezonów temu. Możecie nas słuchać na Spotify, Apple Podcasts, YouTube oraz w Audiotece i Open FM.
WP Książki na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski