Aaaaby zdjęcia
Można zatem czytać real foto jako krytykę społeczną, pokazującą jak dalece świat wyobrażeń rozmija się ze światem rzeczywistym.
Wiadomości o mojej śmierci są mocno przesadzone – telegram takiej treści posłał Mark Twain do redakcji gazety, która omyłkowo wydrukowała jego nekrolog. Przypomina mi się to ilekroć słyszę, że internet posłał książkę do lamusa i że „za dziesięć lat, panie, to już nikt, panie, tych papierów czytać nie będzie”. To samo mówiono o telewizji, wcześniej o kinie, a jeszcze wcześniej o gazetach. Tymczasem okazuje się, że internet nie tylko stał się znakomitym polem do popisu dla literatury i wytworzył netowy obieg literacki, częściowo tylko pokrywający się z papierowym, ale i że inspiruje wielu poetów, prozaików i eseistów do produkowania najzupełniej papierowych książek.
Należy do nich real foto Mikołaja Długosza, choć tym razem nie mamy do czynienia z tomikiem wierszy czy powieścią, ale z (dość swoistym, należy zauważyć) wydawnictwem albumowym. W poprzedniej książce (Pogoda ładna) Długosz zebrał pocztówki z późnego PRL-u, pokazujące banalne blokowiska, ośrodki wypoczynkowe i handlowe pawilony (pomysł nienowy – angielski fotograf Martin Parr wydał w latach 1999-2001 trzy tomy pod tytułem Boring Postcards, Boring Postcards USA i Langweilige Postkarten, klasykę pocztówkowej nudy z Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i Niemiec). Tym razem Mikołaj Długosz zajął się kolekcjonowaniem fotografii (czy raczej fotek) z serwisu aukcyjnego Allegro.
To też nie jest specjalna nowość – od jakiegoś czasu działają blogerzy, którzy wyszukują w sieci rozmaite kurioza fotograficzne (opatrywane niekiedy kąśliwymi komentarzami). I tak Billy the Fish na www.fotkapeel.pinger.pl od prawie roku kolekcjonuje „krysie”, czyli kobiety próbujące za wszelką (naprawdę) cenę wypromować się w serwisie randkowym, silna grupa pod wezwaniem publikuje zdjęcia „pobożnych chłopców”, dzielnych junaków fotografujących się na tle krzyży, różańców i obrazów z papieżem (www.pobozni-chlopcy.blogspot.com), a niejaka Porfiria działa dwutorowo: od marca 2005 wynajduje na Allegro kuriozalne opisy aukcji (www.orly-sokoly.blogspot.com), a od stycznia 2006 również zdjęcia (www.aaaby-sprzedac.blogspot.com). A to z pewnością tylko wierzchołek góry blogowej, o której nie mam zielonego pojęcia. Nie jest zatem Długosz prekursorem jeśli chodzi o ten typ zbieractwa (swoją drogą, kolekcjonerstwo obrazów cyfrowych w sieci jest tak różne od tradycyjnego zbierania zdjęć, że zasługiwałoby na osobne,
obszerne opracowanie), ale jako pierwszy chyba wydał swoją kolekcję w formie książkowej (uzyskując, jak mniemam, prawa autorskie od autorów, co wymagało z pewnością wiele zachodu).
W posłowiu Adam Mazur kładzie nacisk na to, że Długosz jest artystą, a dopiero artysta wprowadza porządek w niezliczone superhiperpanmegabajty zdjęć wrzuconych do sieci; prawdę mówiąc, jest mi wszystko jedno, czy real foto zebrał artysta, pianista, maszynista czy hokeista, bo interesuje mnie tu raczej efekt niż profesja zbieracza. A efekt jest godny polecenia Szanownym Czytelnikom / Szanownym Oglądaczom. O ile bowiem w kolekcjonerskich blogach z reguły chodzi o jajczenie, jajcarstwo i jajectwo, o wyśmianie zadęcia, niechlujstwa, prostactwa, ciemnoty i bezmyślności, o tyle real foto wydaje się projektem nastawionym bardziej melancholijnie: tak – zdaje się mówić Długosz – wygląda nasze społeczeństwo, nasze marzenia, nasza wizja świata „jakim być powinien”. Tęsknota do tego, by było luksusowo (wypchany paw królujący obok szafy na wysoki połysk; spasione dziecię na kanapach krytych czerwoną skórą, pod obrazem w złoconej ramie i bukietami sztucznych kwiatów), pięknie (przerośnięta biżuteria na wydatnym
biuście opiętym lamparcią skórą; fototapeta z górą Fudżi) i możliwie opłacalnie przy najniższych kosztach i wysiłku (rozmazane, pstryknięte byle jak zdjęcia byle jak rzuconych dóbr). Można zatem czytać real foto jako krytykę społeczną, pokazującą jak dalece świat wyobrażeń rozmija się ze światem rzeczywistym, z pospolitością, która skrzeczy z każdego kąta zagraconych, banalnych wnętrz, zapyziałych podwórek, ze ścian z pustaków, smętnych boazerii, obwisłych brzuchów i piersi.
Ale można też czytać (czy raczej oglądać) książkę Mikołaja Długosza jako próbę odnajdowania zdumiewającego w oczywistym, surrealnego w realnym: wypchany jelonek na tle świerku, łóżko stojące w środku lasu, bezgłowa panna młoda w sukni ślubnej, dama w futrze z głową zakrytą foliową torbą;, półnaga kobieta czołgająca się po podłodze gdzieś w drugim planie; tatuaż z napisem Ku Klux Klan w towarzystwie patelni z kotletem czy pani (moja ulubiona), eksponująca zakolczykowany pępek i kostium kąpielowy obok ekranu telewizora, gdzie ktoś właśnie mówi do policjanta (jest napis): Nie ma żadnego podjazdu dla osób na wózkach?; jako minitraktacik o tym, że oniryczne pojawia się w samym centrum pragmatycznego i wyrachowanego, że obywatel wyposażony w cyfrówkę może nieświadomie popełnić dzieło w stylu najlepszych kolaży Ernsta czy obrazów Magritta.