Trwa ładowanie...
felieton
26-04-2010 12:34

A naszym milusińskim chambułker pod choikę, czyli drugi felieton na czas przeprowadzki

Zdrowe kości, serce, żołądek i płuca przydają się w życiu, ale bogata wyobraźnia, dociekliwość, dobry gust i nawyk czytania wymagającej literatury przydają się nie mniej.

A naszym milusińskim chambułker pod choikę, czyli drugi felieton na czas przeprowadzkiŹródło: Inne
d32opwj
d32opwj

Miałem nadzieję, że pierwszy felieton na czas przeprowadzki będzie zarazem ostatnim; ale nie, nadal trzeba coś wkręcać, przystawiać, dokupywać, gwoździe wbijać, miejsce na znajdować. Widzę jednak jakieś postępy: większość mebli i książek stoi już tam gdzie stać powinna, obrazy powędrowały na swoje kawałki ścian, a między sofą a kredensem wynikła spora przerwa. W sam raz na choinkę.

Odkąd osiem lat temu wyjechałem z rodzinnego domu na studia do Warszawy, wszystkie Święta spędzałem i tak w Gdańsku; do wynajmowanych mieszkań choinka mi nie pasowała – owszem, zaprowadzałem jej ersatze, pomarańcze nabijane goździkami, jemiołę; rok temu nawet kupiłem bombki, przezroczyste, z siankiem w środku. A jednak dopiero teraz, na swoim, zdecydowaliśmy się z P. na big thing. No, nie taką znowu big, raptem metrową, ale zawsze. Upiekliśmy z przyjaciółmi pierniczki o kształtach osobliwych: Batmana, trumny Drakuli, wąsów posła Putry, ust posłanki Senyszyn, lokomotywy, jeża, Polski, pingwina. Na czubku zawiesiliśmy gwiazdę (bo moja rodzina z Kongresówki głównie) i aniołka (bo P. z Galicji), ale takiego ze złą bardzo miną, więc zastanawialiśmy się, czy zamiast Gloria in excelsis Deo nie powinien mieć banderolki z napisem Deus vult! i wystąpić jako Aniołek Wypraw Krzyżowych... Ale mniejsza o to. Większa o to, co się pod choinką znalazło. Czyli głównie książki.

W dzieciństwie na wszystkie urodziny, imieniny, Dni Dziecka i Święta dostawaliśmy dwa rodzaje prezentów: klocki Lego i książki. Klocki Lego, bo nie było wtedy bardziej rozwijającej zabawki (mówię o dawnych klockach, które naprawdę stwarzały najróżniejsze możliwości, a nie o dzisiejszym Legu, podobnym raczej do Playmobil, składającym się prawie wyłącznie z ready-mades, gotowych kawałków, które trudno przerobić na cokolwiek innego) i rodzice wychodzili z założenia, że lepiej nam kupić raz na jakiś czas zabawkę droższą, a lepszą, niż stosy psujących się samochodzików i innych produktów schyłkowego PRL-u. A książki dostawaliśmy z powodów, których czytelnikom portalu „Książki” nie muszę chyba wyjaśniać.

Kolejne okazje były zatem kolejnymi literackimi olśnieniami: Baśnie włoskie Calvino, Baśnie z wyspy Lanka, przepiękne wydanie Alicji w Krainie Czarów z onirycznymi ilustracjami Dusana Kallaya, wzruszające Baśnie Wilde’a należące jeszcze do mojej mamy (które gdzieś mi potem przepadły i po latach poszukiwań kupiłem je w antykwariacie – niestety, ozdobione na pierwszej stronie wielkim gryzmołem A. Kurpyszek czy czymś w tym guście), dwa tomy Grimmów, powieści Stevensona, kolejne części Muminków i opowieści z Narni...

d32opwj

Wszyscy rodzice popełniają jakieś błędy wychowawcze, nasi też je czasem popełniali. Ale jednego wystrzegali się jak ognia: traktowania nas jak odmóżdżonych kretynków. Tymczasem przeglądając niekiedy książki dla dzieci mam wrażenie, że wielu autorów, wydawców i, co za tym idzie, rodziców (bo to oni przecież generują popyt), uważa, że dziecko to stworzenie, którego poziom umysłowy plasuje się gdzieś między fikusem a chomikiem, ergo należy je odżywiać jakąś drobno utartą papką literacką. Zamiast pięknych, nieoczywistych ilustracji, w których czai się magia i miejsce na wyobraźnię, dzieciom serwuje się kolejne ogrzewane kotlety post-Disneyowskie, uładzone buzie i drzewka i domki w oczywistych kolorkach . Zamiast świetnych książek, które zmuszają do refleksji, posługują się purenonsensowym poczuciem humoru, uczą łamać standardowe myślenie, wzbogacają język o wyrazy rzadkie i powabne (jak Bracia Lwie Serce Lindgren, autentyczna wersja Kubusia Puchatka Milne’a czy Alicji Carrolla, Wyprawa na Żmirłacza tegoż,
limeryki Leara, wspomniane już baśnie Wilde’a) serwuje się dzieciom podróby: coś, co łatwo wchodzi, idzie utartym torem, nie stawia żadnych wyzwań, słowem: czerpie pełną garścią ze światowego banku namiastek estetycznych i intelektualnych. Owszem, są między tym chlubne wyjątki: książki pięknie ilustrowane, mądre, ciekawe, zagadkowe, posługujące się bogatym słownictwem (które zawsze stanowi dobry pretekst do wysłania dziecka po encyklopedię lub słownik – a choćby i do wikipedii – co z czasem wchodzi w dobry nawyk) ; należą jednak do rzadkości w ogólnym zalewie literackich chambułkerów.

Zdrowe kości, serce, żołądek i płuca przydają się w życiu, ale bogata wyobraźnia, dociekliwość, dobry gust i nawyk czytania wymagającej literatury przydają się nie mniej. Jeśli zatem nie karmicie Państwo dzieci wyłącznie frytkami, chińskimi zupkami, zapiekankami z budki, hamburgerami i innym paskudztwem, składającym się z E-ileś tam, ulepszacza, glutaminianu sodu i aromatów identycznych z naturalnymi, tylko dbacie, żeby dostawały właściwą ilość białka, wapnia, witamin i czego tam jeszcze trzeba, zadbajcie też o ich dietę literacką, żeby po latach mogły wspominać nie tylko przedświąteczny wystrój w centrach handlowych i swoją pierwszą grę na konsolę, ale i wspaniałe książki, które przyniósł im pod choinkę święty Mikołaj. W Kongresówce, bo w Galicji – Aniołek.

d32opwj
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d32opwj