"100 naboi, tom 1": rozrywka na wysokim poziomie
Egmont przejął kolejną niedokończoną serię. Grubo ponad dekadę temu serię "100 naboi" wydawała u nas Mandragora, niestety poległa i na długie lata zabrała ze sobą do grobu licencję na ten komiks. Teraz "100 naboi" wraca w ekskluzywnych, solidnie oprawionych, opasłych tomach, którymi można zrobić krzywdę nie gorszą niż pociskami.
"100 naboi" uznawane jest dziś za jedną ze sztandarowych serii w katalogu Vertigo, oficyny prezentującej komiksy dla dojrzałego czytelnika, szukającego nietuzinkowych, pogłębionych opowieści. To historia kryminalna mocno osadzona w realiach miejskiej dżungli. Opasły tom pierwszy to zbiór pomniejszych fabuł połączonych jednym kluczowym elementem. Motorem napędowym opowieści jest motyw, w którym tajemniczy jegomość zgłasza się do bohaterów z bronią i walizką pełną nierejestrowanych pocisków. W walizce znajdują się również dowody, przeciwko ludziom, którzy w jakiś sposób wpłynęli na życie protagonistów - tym samym nieznajomy namawia ich do dokonania bezkarnej zemsty. Nie ma tu tylko jednego bohatera, acz niektóre z postaci przewijają się przez kolejne historie, tym samym splatając zgrabnie fabułę.
Opowieść dotyczy głównie ludzi znajdujących się na najniższym szczeblu drabiny. Mimo iż komiks nie aspiruje do bycia czymś więcej niż gatunkowym czytadłem, to jest tu całkiem sprawnie poruszony wątek społeczny, wszak bohaterami jest głównie amerykańska biedota. Będziemy więc śledzić losy szaraków, nierzadko drobnych przestępców i postaci z marginesu. Łatwo się z nimi utożsamić, nie tylko dlatego że są everymanami, a dlatego, że są bardzo wiarygodnie napisanymi postaciami, którym przychodzi się zmierzyć z nie lada wyzwaniem moralnym – czy wykorzystać sytuację, zemścić się i zabić? Użycie nierejestrowanej broni i brak jakichkolwiek konsekwencji kusi, ale co potem? Czy potrafiłbyś żyć z piętnem mordercy? Nie jestem wielkim fanem Azzarello jako scenarzysty, ale seria ta staje się dla niego wyzwaniem i niejako testem z kreatywnego pisarstwa, z którego – przynajmniej w pierwszym tomie – wychodzi zwycięsko.
Mimo tego, że komiks jest solidnie napisany, to w gruncie rzeczy jego prawdziwą wizytówką są rysunki Eduardo Risso. Argentyńczyk nie tylko ma niepowtarzalny styl, ale jest prawdziwym mistrzem komiksu, a przynajmniej na mnie robi ogromne wrażenie. W jego pracach widać pewną fascynację graffiti i street artem, dzięki czemu jego kreska idealnie pasuje do opowieści osadzonej w realiach asfaltowej dżungli. Mimo że komiks jest kolorowy, to widać, że twórca dużą wagę przywiązuje do operowania czernią, i myślę, że jego prace genialnie sprawdziłby się w noirowym stylu. Genialnie wychodzą mu też kobiece bohaterki, które pod jego ołówkiem stają się rozkosznie zaokrąglone i zyskują nie lada seksapil.
Seria Azzarello i Risso być może nie jest arcydziełem, ale pierwszy tom obiecuje rozrywkę na wysokim poziomie. Z niecierpliwością czekam na następne części i mam nadzieję, że opowiadana historia utrzyma wysoki poziom. Natomiast o jakość warstwy plastycznej wcale się nie martwię.