Zygmunt Miłoszewski: naszą narodową ambicją stało się nie wpuścić tu nikogo
- Doświadczenie pokazuje mi, że wybory wygrywa się nie narzekaniem, ale projektami pozytywnymi. PiS miał swój projekt: socjalny i tożsamościowy. I go zrealizował. W sposób ekonomicznie bezmyślny i przerażająco wulgarny, ale zrealizował. Każdy kto chce z nimi wygrać, musi mieć swój projekt – mówi Zygmunt Miłoszewski w rozmowie z Wirtualną Polską podczas festiwalu Literacki Sopot.
Kamila Gulbicka, Wirtualna Polska: Czy trudno było porzucić Szackiego?
Zygmunt Miłoszewski: Nie, kompletnie nie. Nie porzucałem go po trzech rozdziałach, ale po trzech pełnych książkach. Miałem wrażenie, że po prostu naturalnie zamykam spójną całość. Formuła się wyczerpała.
I po Szackim przyszła pora na literaturę piękną, która wydaje się być bardzo daleka od kryminału...
O ile łatwo było porzucić Szackiego, o tyle trudno było napisać coś w nowym gatunku. Cała rama kryminału jest mocno ograniczająca, ale jednocześnie pomocna – po prostu daje jasny tor, którym pisarz się porusza. Wiem, że ma być "trup” oraz ciąg przyczynowo-skutkowy, który do tego "trupa” prowadzi. Także o ile nietrudno było porzucić trylogię o Teodorze Szackim, o tyle niełatwo było spróbować sił w nowym gatunku.
Trudno tu nie zapytać o pańską miłość do Francji. W książce "Jak zawsze” Warszawa jest przecież kolonią francuską...
Nie wiem czy nazwałbym to miłością, czy jest to raczej duża sympatia. Ciekawość najbardziej. Też sporo irytacji. Nie jestem bezrefleksyjnym frankofilem, ale im bardziej poznaję ten kraj, tym bardziej go lubię i mam do niego wielki szacunek- do jej tradycji, przede wszystkim literackiej, kultury i kuchni. Ale żeby było jasne - obecność Francji w książce nie wynika jedynie z miłości, ale jest naturalną konsekwencją historyczną.
Rozumiem już sympatię do Francji, ale skąd miłość Francuzów do pańskiej literatury? Książki o Szackim były wielokrotnie nominowane do prestiżowych francuskich nagród.
Nie mam pojęcia. Moje kryminały zostały przetłumaczone na 17 języków. Może to wynika ze znużenia skandynawskim kryminałem? Może mieli ochotę na nowy głos? I polskie nazwisko trafiło w ich oczekiwania i obudziło też jakieś emocje. Pamiętajmy, że polska kultura zawsze była obecna we Francji, a Polacy byli pierwszą dużą falą emigracji. Jesteśmy dla nich dobrym przykładem "imigranta”- z jednej strony zachowujemy własną odrębność, a jednocześnie szybko asymilujemy się z nową kulturą. Kiedyś na moje spotkania autorskie we Francji przychodziła tylko Polonia. Teraz, uczestnicząc we francuskich festiwalach, przychodzą sami Francuzi, i co ciekawe, zadają pytania, jakie nie padają w Polsce.
Proszę podać przykład...
Bardzo ich interesuje taka zwykła codzienność. Pytają czy faktycznie jemy obiad o 15.00. Nie mieści im się w głowie, że o tej godzinie można jeść duży posiłek. Oni mają swoje święte godziny posiłków. Rano jedzą małe śniadanie, o 12.30 obiad, o 16 kawałek ciasta, a o 19.30 kolację. To, że ktoś może żyć według innego programu, jest dla nich zaskakujące i intrygujące jednocześnie. Co potwierdza moją starą tezę, że o kulturze najwięcej mówią kuchnie i sklepy spożywcze.
A nie ciekawi ich to, ile zarabiamy? Kilka lat temu powstał wielokrotnie cytowany francuski artykuł o polskich zarobkach. Francuzi byli zadziwieni, że nasza wypłata starcza zaledwie na dwie pary butów...
Tak, faktycznie. W jednym z kryminałów jest taki fragment, w którym główny bohater zastanawia się, czy może pozwolić sobie na obiad na mieście. Dla nich to jest oczywistość- skoro zarabiasz, to przecież stać cię, żeby jadać na mieście. W naszym kraju nie jest to oczywistość.
Skąd taka tendencja wzrostowa jeśli chodzi o kryminał? To, co się sprzedaje to krew, mord i dochodzenie. Dlaczego chcemy się bać? Żyje nam się zbyt dobrze?
Jeśli chodzi o kryminał, to faktycznie ilość książek w tym gatunku jest ogromna. Nie jestem pewien, czy ta ilość przechodzi w jakość, ale dobrze, że jest w czym wybierać. Istnieje teza, że im spokojniejszy kraj, tym większe zapotrzebowanie na literaturę kryminalną. Jeśli jest prawdziwa, to pozostaje tylko się cieszyć, że jest tak dobrze. Co by też potwierdzało, że Polska jest obecnie w najlepszym momencie swojej historii, że nigdy nie byliśmy tak zamożni, tak rozwinięci, tak związani z Europą. Mam nadzieję, że tej sytuacji nie spieprzymy.
Słyszę, że jest pan bardzo zaangażowany politycznie, ale sporo młodych ludzi bagatelizuje podstawowy obowiązek obywatelski. A przecież niedługo będą wybory samorządowe.
Obecna władza ma 40-proc. poparcie To znaczy, że ludzie chcą tej władzy, popierają ją i głosują. Doświadczenie pokazuje mi, że wybory wygrywa się nie narzekaniem, ale projektami pozytywnymi. PiS miał swój projekt: socjalny i tożsamościowy. I go zrealizował. W sposób ekonomicznie bezmyślny i przerażająco wulgarny, ale zrealizował. Każdy kto chce z nimi wygrać, musi mieć swój projekt.
Mamy jakąś dobrą alternatywę polityczną?
Nowa, wspaniała Unia Europejska? Transparentne państwo? Większy udział obywateli w zarządzaniu państwem niż raz na cztery lata? Oferta PiS jest bardzo wyrazista i trudno ją przebić. Zamiast jakiegoś gadania o reformach rynku pracy, które zmienią Polskę za kilka lat - gotówka. Zamiast mozolnego budowania dumy z własnych, czasami skromnych, sukcesów: "To są nasi bohaterowie, oni oddali życie za kraj”. Ciężko, bardzo ciężko będzie ludzi przekonać do czegoś innego. Zwłaszcza że nikt nawet o takim czymś innym nie wspomina. Co zapewne oznacza, że będziemy zmierzać w kierunku autorytarnym, rozluźnimy więzy z UE i zwrócimy się ku Rosji, tam szukając sprzymierzeńców. W końcu dojdzie do kryzysu ekonomicznego, ludzie wyjdą na ulice i tam się dowiedzą, że nie ma komu już stanąć po ich stronie. Dojdzie do większych protestów, a w końcu rozlewu krwi. Reżim odejdzie, a kolejna władza zacznie sprzątać, aż ktoś krzyknie, że trzeba naprawdę rozliczyć pisowski reżim… I znów rozpoczniemy wszystko od początku.
Mroczna wizja, która jest podobna do tego, co przedstawił pan w najnowszej książce...
Dokładnie, bo uważam, że nie wyciągamy wniosków, a historia lubi się powtarzać. Robimy to wszystko na własne życzenie, zapominając, że nic nie jest dane raz na zawsze.
Obecna władza sprzeciwia się przyjmowaniu uchodźców. Co pan o tym sądzi?
Sądzę, że jako Europa musimy mówić prawdę. Uchodźcy i emigranci to ani nie są w stu procentach miłe lekarki ze swoimi dziećmi, ani krwawi terroryści. To w większości ludzie szukający lepszego życia dla siebie i swoich rodzin. Potrzebna jest mądra polityka pomagania ofiarom wojny i zarządzania ludźmi, którzy chcą tu mieszkać i których zresztą potrzebujemy. A nasza polska postawa? Wstyd mówić. Jako naród wyrośliśmy na wieloletnim uchodźstwie w czasie zaborów, wojny czy PRL. Dzięki emigracji zachowaliśmy język, tożsamość, wpływy, które pomogły na przykład odzyskać niepodległość sto lat temu. Akceptowano nas i udzielano pomocy, choć nie jesteśmy święci. Przecież druga po Brytyjczykach najliczniejsza grupa narodowa w angielskich więzieniach to Polacy. A dziś naszą narodową ambicją stało się nie wpuścić tu nikogo. Wstyd. Straszny wstyd. I do tego otwarty, sankcjonowany przez władzę rasizm, ksenofobia, antysemityzm. Z europejskiego narodu zamieniamy się w naród zamknięty i pełen uprzedzeń. To smutne i przerażające, odwrócenie tego zajmie nam nie kadencje, ale pokolenia.
Wróćmy jednak do literatury. Jest pan jednym z kilku najbardziej uznanych twórców literatury kryminalnej. Obok Pana mogłabym postawić: Kasię Bondę, Marka Krajewskiego czy Wojtka Chmielarza. Lubicie się, czy rywalizujecie?
Lubimy się. Choć oczywiście, jeśli czytelnik zastanawia się którą książkę wybrać: moją czy Wojtka, to wolę, by wybrał moją (śmiech). To jest super gang, który reprezentuje wysoki poziom uprawiania literatury. Bardzo się wspieramy, a nasza praca wzajemnie się napędza. Jeśli komuś uda się książka, to zadowoleni czytelnicy będą częściej sięgać po polską literaturę.
Czyli z literatury można dziś wyżyć?
Ja mogę. Ale zajęło mi to dziesięć lat pracy i nauki. Artysta w Polsce żyje trochę w próżni, nie ma osobnych rozwiązań prawnych, nie ma silnych stowarzyszeń twórczych, mam wrażenie, że każdy po omacku i od nowa wydeptuje swoje ścieżki, popełniając po drodze tysiąc błędów. Dlatego wraz z innymi doświadczonymi pisarzami założyliśmy Unię Literacką, a za cel obraliśmy sobie zwiększenie świadomości prawnej i biznesowej wśród twórców. Zawód pisarza wymaga przecież znajomości prawa, rachunkowości, negocjowania i prowadzenia dobrze prosperującej działalności gospodarczej.
W 2005 roku miał pan swój debiut literacki. Czy trudno było wtedy wywalczyć dobre pieniądze?
Wtedy i zawsze i na wieki wieków amen. Kłóciłem się do upadłego przy debiucie, drukowałem z internetu stawki honorariów w innych krajach, coś tam się wykłóciłem, ale niewiele. Też dziś zachęcam wszystkich w branżach artystycznych, żeby walczyli o swoje. Może nie dostaną, ale jak nie będą się bić – na pewno nie dostaną.
"Czytamy jedną książkę rocznie”. Tak sugeruje Biblioteka Narodowa. Przekłamane statystyki
Znam ten hiobowy ton - nie czytamy, a więc na pewno umrzemy. I znam statystyki. Ale uczestniczę w wielu festiwalach literackich i na targach książki i widzę tam tłumy ludzi zakochanych w literaturze. Widzę polską literaturę, która jest bogata i różnorodna, naprawdę powód do dumy. Chcemy żeby ludzie czytali więcej, nauczmy ich czytać w szkołach, nie da się tego przecież zadekretować.
A jednak dzisiejsze lektury szkolne są przestarzałe i nie przystają do rzeczywistości. Trudno mówić, by zachęcały do żywej dyskusji. Powinniśmy zastąpić je innymi tytułami? Ma pan jakieś propozycje?
Jedną: żeby uczyć nie tylko naftalinowego dziedzictwa, ale też uczestnictwa w kulturze współczesnej. Kłótnie o to, czy raczej Gombrowicz czy Sienkiewicz są pozbawione sensu. Uczmy kanonu, ale też uczmy, że kultura to jest wspaniały, żywy, buzujący żywioł. Że można czytać, oglądać, przeżywać, wątpić, kłócić się do upadłego. O Tokarczuk, Żulczyka, Twardocha, Sapkowskiego. Kto się na Boga będzie kłócił o Zapolską? Nikt. A tylko z kłótni rodzą się fajni, myślący, zadający pytania obywatele. Chcielibyśmy takich jak najwięcej, co nie?