Życie z kobietami bywa ciężkie, ale bez nich w ogóle nie da się żyć...
Najczęściej dopiero pod wpływem jakiegoś nagłego zdarzenia, wstrząsu lub po prostu nieszczęścia zaczynamy się zastanawiać nad tym, czy jesteśmy szczęśliwi z naszą rodziną, pracą i znajomymi, a także jak wiele mamy do stracenia. Tytułowy bohater powieści Kingsleya Amisa czuł się całkiem szczęśliwy, kiedy po rozwodzie z Nowell ułożył sobie całkiem dostatnio życie z mającą arystokratyczne pochodzenie Susan. Bo w sumie czemu nie miałby czerpać przyjemności choćby z wypicia nawet całkiem sporej ilości dobrego alkoholu w towarzystwie znajomych Susan z literackiego światka i obserwowania, jak jego piękna i inteligentna żona króluje na przyjęciu. Stanley Duke osiągnął obecny poziom życia tylko dzięki swojej pracy, dlatego też pewnie pochlebiało mu, że zaliczał się do dobrze sytuowanej klasy średniej. I mogło się wydawać, że teraz powinien się po prostu spokojnie się zestarzeć.
Życie Stanleya znalazło się jednak „na zakręcie”, gdy jego syn Steve pojawił się w domu z objawami choroby psychicznej. W takiej sytuacji wsparcie potrzebne było z każdej strony – więc nie tylko od Susan, ale także od byłej żony - a zarazem matki Steve’a, która dotychczas wykazywała umiarkowane zainteresowanie poczynaniami syna, gdyż starała się przede wszystkim zrobić karierę aktorską. Oczywiście niezbędna była też pomoc lekarzy, a na nieszczęście Stanleya lekarka Steve’a wydawała się być zwolenniczką koncepcji, iż przyczyn choroby należy doszukiwać się w nadmiernych oczekiwaniach ojca wobec syna...
Jednak tak naprawdę nie jest to książka o problemach z leczeniem choroby psychicznej syna, lecz raczej dość wnikliwy obraz rozterek człowieka, któremu zakłócono „jego małą stabilizację”. W sumie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, więc dzięki problemom ze Stevem Stanley dowiaduje się wiele o sobie samym, a także o kobietach, z którymi był bardziej lub mniej związany. I jak zwykle możemy się przekonać, że prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie...
Kingsleyowi Amisowi udało się stworzyć tak przekonujące postaci, że niemal równocześnie przytaknąłbym Stanleyowi, iż prawie wszystkie kobiety są wariatkami, a zaraz potem za trafiającą w sedno uznałbym padającą w książce wypowiedź psychiatry: „One nie są wariatkami. One są wszystkie nazbyt potwornie, obrzydliwie, przerażająco zdrowe na umyśle. I to jest najgorsze.” Pocieszające jest, że taka wizja kobiet opuściła mnie zaraz po zamknięciu książki – ale dlatego zachęcam do przeczytania tej znakomitej realistycznej powieści wszystkich - z wyjątkiem feministek...