Tuż przed zabraniem się do lektury tej książki natrafiłam w „Polityce” na recenzję pióra Zdzisława Pietrasika, wedle której Nic jest „inteligentnym żartem z realistycznej powieści o bohaterach naszych czasów”. Inteligentnym – bez wątpienia, ale czy na pewno tylko żartem? W moim odczuciu nie żart to wcale, lecz gorzka, zjadliwa, ostra aż do brutalności satyra na polską rzeczywistość przełomu tysiącleci. Osiowym jej motywem jest zniewolenie człowieka – nie narzucone przez władzę, system, obyczaj, ale zachodzące na własne jego życzenie, w pogoni za mitem „brania losu we własne ręce” i „budowania swojej przyszłości w oparciu i przyszłość firmy” – przeistaczające go w bezwolny i bezduszny instrument, którego zadaniem jest „spełnianie standardów” składających się na poszczególne „elementy misji”.
W szpony fikcyjnej, ale jakże czytelnie spokrewnionej z realnymi okazami tego gatunku, korporacji fast-foodowej wpadają w poszukiwaniu lepszego życia dwaj mężczyźni, których różni niemal wszystko: Krzysztof, dobiegający czterdziestki naiwny idealista, rozczarowany katastrofalnymi warunkami egzystencji w „budżetówce” i Euzebek, dwudziestoletni bezczelny cwaniaczek, pozbawiony ogłady i wykształcenia, ale wyposażony przez los w bezcenne atuty, jakimi są przebojowość i brak skrupułów. Wsłuchujemy się w ich monologi ukazujące kulisy działalności Firmy; przypatrujemy się, jak wątleje i niszczeje osobowość Krzysztofa, jak rozkwitają coraz bujniej najpaskudniejsze cechy charakteru Euzebiusza; towarzyszymy wzlotom i upadkom „partnera” Marka, kasjerki Ani i wielu pozostających na marginesie pracowników i kooperantów Positive’a. W tle przewija się równoległy wątek środowiska współczesnych kontestatorów i antyglobalistów.
Awangardowi artyści, sportretowani równie barwnie i kąśliwie, jak zaprzedani konsumpcyjnej ideologii główni bohaterowie, wiodą żywot w gruncie rzeczy tak samo beznadziejny i zakłamany... Bieńkowski z doskonałym wyczuciem wyłapuje i wyszydza wszystkie drobne i większe przywary, głupotki, snobizmy, składające się na swoisty znak naszych czasów: menedżerski żargon i uliczny slang, imiona dzieci rodem z latynoskich seriali i absurdalne nazwy formacji artystycznych, czasopisma „tylko dla mężczyzn” i babskie blogi, „projekty” czy „instalacje” nawiedzonych plastyków i zbiorowe integracyjne grillowanie... Listę tę można by ciągnąć w nieskończoność, ale wcześniej czy później pojawi się pytanie: co zostanie pokoleniu 20-i 30-latków, gdy odrzucimy blagę, pozę, mentalne zniewolenie? Odpowiedź kryje się w tytule powieści, i – choć to może nie do końca prawda, bo na szczęście od każdej reguły są wyjątki – każe nam zastanowić się nad sensem takiego życia, którego zasadniczą częścią jest NIC...