„Nie wierzę w przypadkowe znajomości, uważam, że każde spotkanie z drugim człowiekiem jest przygotowane przez Pana Boga. Zawsze jest jakiś dalszy ciąg, który okazuje się ważny” – mówił ks. Jan Twardowski. W setną rocznicę jego urodzin, ci, których spotkał, opowiadają o nim w książce „Blisko ziemi, blisko nieba”. Ich wspomnienia zebrali: Iwona, Beata i Krzysztof Demscy.
Bardzo wyraźnie widać w nich, że ludzie mają skłonność, by wspominając kogoś, kto był dla nich ważny, mówić przede wszystkim o sobie. Akcentować te momenty, kiedy drugi człowiek pomógł im coś w sobie odkryć albo przezwyciężyć.
Padają jednak zdania, które pozwalają dotknąć tajemnicy ks. Twardowskiego. Andrzej Obłuski zauważa: „Ani nas Bogiem nie straszył, ani nam Boga nie zasłaniał”. Alina Idzikowska mówi: „Słuchał. Dawał wolność. Pozwalał dojrzeć”.
Przychodzili się go radzić, spowiadać u niego, zapraszali do siebie na wakacje. Kiedy wyznał, że nigdy nie widział tańca brzucha, znalazła się okazja, by mógł go podziwiać. Gdy nie potrafił ukryć zachwytu nad dżinsową koszulą Levisa, w którą był ubrany znajomy, ten wkrótce mu ją podarował.
Duchowny tłumaczył: „Samotność nie jest wtedy, gdy ode mnie odchodzą ludzie, ale kiedy ja od nich odchodzę”. Otaczał się licznymi podarowanymi mu porcelanowymi figurkami. W każdej z nich widział jakiś kawałek życia, jakąś historię, jakiegoś człowieka.
Zwierzył się kiedyś, że gdy przychodzi do niego ktoś, kto trzydzieści lat się nie spowiadał, ma ochotę wyskoczyć z konfesjonału i go ucałować. To nie były puste słowa. Jakby na ich potwierdzenie Zofia Prusakowska przywołuje przykład: „Mój drugi mąż pogniewał się kiedyś i na księży, i na Kościół. To było w 1943 roku. A w 2001 roku w Wielki Piątek wyspowiadał się u księdza Jana Twardowskiego, w zakrystii kościoła Wizytek w Warszawie, i się nawrócił”. Małżonek opowiedział jej potem: „Wtedy, w zakrystii, on chciał mnie pocałować w rękę... no to ja jego też chciałem. I tak się szarpaliśmy”.
Ponoć ks. Twardowski często mówił: „Nie ma ludzi niewierzących. Bo nawet jak oni nie wierzą, to Bóg zawsze w nich wierzy”.
Bliscy zdradzają, że duchowny do końca się uczył. „Przychodzili do niego i lektor niemieckiego, i pani od francuskiego, a jak jeszcze mógł – sam chodził na lekcje angielskiego. Cały czas pilnie przygotowywał się do lekcji, nawet jak miał już osiemdziesiątkę” – wspomina siostra Anna Teresa.
Książka Demskich przypomina, że był bardzo wrażliwy na to, co się mówi o jego poezji. Gdy znajomy poradził mu, by zaczął pisać nieco inaczej, odpowiedział: „Ja już nie mogę tego zmienić, to jest mój styl pisania i mój styl życia”.
Choć opublikował setki wierszy, to „Śpieszmy się”, dedykowany Annie Kamieńskiej, powtarzany jest od lat do znudzenia. Tomasz Sławiński zapamiętał moment, gdy ten utwór nabrał nieco humorystycznego zabarwienia: „Kiedy odwiedziłem księdza Twardowskiego po jego powrocie ze szpitala, gdzie przeszedł operację wszczepienia rozrusznika serca, opowiedział mi, że pielęgniarz, który wiózł go na salę operacyjną, odezwał się z życzliwym uśmiechem, chcąc wesprzeć go na duchu: »A ja znam jeden wiersz księdza: Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą...«”.
Mam wrażenie, że w książce „Blisko ziemi, blisko nieba” pewne rysy jej bohatera zostały słabo, a czasem nieporadnie, odmalowane. Ale jeżeli jest tak, jak mówią znajomi ks. Twardowskiego, że był taki jak jego poezja, między wersami wierszy mogą go szukać ci, którzy uwierzyli mu, gdy pisał: „jeśli nie wiesz dokąd iść / sama cię droga poprowadzi”.