Dan Brown wdarł się na listy bestsellerów niczym tytułowy rekin ze „Szczęk”, w spokojną toń kąpieliska. Przywołał odwieczne mity i religijne wątpliwości. Namotał, poruszył kler i... ucichł. Jeżeli chodzi o mnie, to ani Kod Leonarda da Vinci ani Anioły i demony nie przypadły mi do gustu. Pomimo wszelakich starań obydwie książki pochłonęła studnia zapomnienia. Miejsce gdzie wyrzuca się informacje zbędne i irytujące. W ogóle ostatnie strony obydwu tomów, przerzuciłem już nad podziw szybko, co raczej rzadko się zdarza. Jednak przedstawiony na okładce zarys fabuły Zwodniczego punktu sprawił, że postanowiłem potraktować tę właśnie powieść, jako pierwszą tego autora, którą przeczytam. Pominąć rozgłos związany z poprzednimi tomami. W końcu jest ku temu powód, Zwodniczy punkt jest debiutem autorskim Dana Browna. Widać jednak wydawcy postanowili najpierw zarzucić polskich czytelników bestsellerami, dorzucić okrywającego je, religijnego skandalu, no i dopiero potem ofiarować nam początek literackiej drogi
pana Browna.
Ów początek, to nic innego, jak powieść sensacyjna z serii kolejnych bliskich spotkań, nie do końca kosmicznych. Oto prezydent USA ma cudowną sposobność na ponowny wybór tylko dzięki pewnemu, spektakularnemu odkryciu. Otóż w jednym z lodowców Arktyki odkryto meteoryt. Ale meteoryt nie byle jaki, otóż w owej bryle znajdują się ślady... życia. Czegoś tak zwyczajnego, co w połączeniu z kosmosem urasta do rangi fenomenu. Początkowo wszystko toczy się nawet miło, prezydent zostaje wybrany na kolejną kadencję, lud wiwatuje, naukowcy się cieszą. Całą idyllę przerywa jednak malutki fakt. To, że ten cały meteoryt i życie, jest fałszerstwem. A udowodnią to nasi bohaterowie: oceanograf Michael Tolland oraz spec wywiadu, piękna, ostra trzydziestoczterolatka, czyli Rachel Sexton. Udowodnią to, i przez to wpadną w wielkie kłopoty. Zaś dla czytelnika rozpoczyna się sensacyjny show – mieszanka strzelanin i pościgów, bo w końcu trzeba się dowiedzieć komu chciało się włożyć tyle roboty w taką intrygę?
Jedno jest pewne, ci co widzą za dużo, muszą zginąć. I tak rozpoczyna się pościg za naszą parą, która oczywiście ma się ku sobie. Jakżeby inaczej, zresztą, obydwoje są naprawdę nieźli. Tutaj Brown się popisał. Nasza para jest nie tylko malownicza, ale i dopracowana. Każdy ma swój problem, ale najwięcej do stracenia ma córka senatora – Rachel. Z jednej strony, to taka sobie historyjka w stylu Bonda, ale dla wielbicieli gatunku to naprawdę nieźle spędzony czas, a co istotniejsze, na pewno także niezły materiał na scenariusz filmowy. Przemykają tutaj i mikroroboty, ale jest też czas na rozgrywki polityczne, wzajemne emocje, śmierć i seks. Brown też świetnie kreśli sylwetki bohaterów, ale rzuca coś jeszcze – pytanie – Co jest ważniejsze? Polityka czy nauka? Co ma większe prawa? Co powinno ustąpić?
Miejmy tylko nadzieję, że nikt nie zapragnie udowadniać prawdziwości tej powieści, jak to się ma z Kodem. Bo książka naprawdę nie jest zła, warto jej dać szansę, w końcu zwodzi nas, przytrzymuje wartką akcją oraz bohaterami, nurtuje nauką, polityką, plecie w rzeczywistości trzy wątki, z których każdy intryguje. Chociaż mam jedno poważniejsze zastrzeżenie: w oryginale „Deception Point”, to raczej „sedno” oszustwa, i taki tytuł wydawałby się właściwszy. Bo o to w tym wszystkim chodzi, o wielkie oszustwo i jego rozwiązanie, sedno wielkiej tajemnicy... a to zawsze jest fascynujące.