Trwa ładowanie...
recenzja
09-07-2013 17:04

Zrobiony na szaro

Zrobiony na szaroŹródło: Inne
dfcqmqf
dfcqmqf

Ostatnia część trylogii to gra w otwarte karty. Anastasia i Christian są razem, na dobre i na złe, związani przysięgą i obrączkami, trochę wbrew logice, trochę na przekór wszystkiemu, co ich łączy, trochę w rytmie disneyowskiej sielanki. Sielanka to oczywiście podróż poślubna jak ze snów, obrzydliwy majątek państwa Grey, spełnianie marzeń i wyznania miłości. Ach, i seks, w natężeniu takim samym, jak w poprzednich częściach, niby już małżeński, a jednak dalej taki sam, z niespodziankami, z ciągotami, z wahaniami, etc., etc. Słowem, porno-story ciąg dalszy, ale tym razem trzeba ją naciągnąć tak, by faktycznie można było już ją zakończyć.

Jak wygląda nowe oblicze Greya? Ciężko powiedzieć. Ewoluuje jego uczucie do Anastasi, jest dojrzalsze, głębsze, prawdziwe, nie nastawione jedynie na prostą przyjemność, choć nie do końca wolne od osobliwych ciągot (… które przechodzą na Anę). Nadal więc jest huśtawka, od Christiana pana i władcy do Christiana czułego i „normalnego”, co jednak nie stanowi szczególnego zaskoczenia, bo z tym miało się do czynienia już w dwóch pierwszych tomach. Nic nie zmienia się również w Anastasi, która nadal jest naiwna, głupiutka, prosta i ciągle wzdychająca. Po raz kolejny też drażnią te same schematy zachowań, ba, nawet te same teksty (wzbogacone o małżeńskie pieszczotliwe zwroty „Pani/Pani Grey”, które para do znudzenia do siebie powtarza). Mimo zdecydowanego progresu w związku, rozumianego jako jego formalizacja, nie zmieniło się w zasadzie nic w zachowaniu bohaterów, w ich sposobie myślenia i wzajemnych relacjach. Może jest nieco więcej czułości, słodkiej, ociekającej lukrem, ale jest też tyle samo wątpliwości, nadal
nad ich związkiem wiszą ciemne chmury, a Christian owiany jest aurą tajemnicy, ale już znacznie mniej pociągającą, niż w pierwszej czy nawet drugiej części. Zaczyna się tłumaczenie pewnych zjawisk, obnażanie sekretów, pojawia się kilka nowych, słaby wątek kryminalny ciągnie się równolegle z bajkowymi klimatami. Miejscami robi się też niesmacznie, erotycznego zmysłu, wyobraźni i taktu autorka nie ma za grosz. To kontynuacja, więc oczywistym jest, że będzie ciągnąć pewne wątki, jednak powielanie dokładnie tych samych schematów przez trzy kolejne części jest po prostu nudne, niewłaściwe, działające niekorzystnie tak na jakość książki, jak i na autorkę, której najwyraźniej nie było stać na żaden postęp, na naprawdę Nowe oblicze Greya.

I paradoksalnie, wbrew wszystkiemu, a już na pewno wbrew woli czytelnika, E.L. James poszła na łatwiznę, przytaczając na końcu powieści krótką opowieść o tym, jaki Christian był przed poznaniem Anastasii. I wszystko psuje, nie ma już nic do samodzielnej interpretacji, żadnej szansy, by czytelnik stworzył sobie jakiś portret psychologiczny głównego bohatera i tłumaczył go wedle własnego uznania. Żadnego pola dla wyobraźni, jak zresztą w całej powieści. Wszystko czarno na białym, już bez żadnych odcieni szarości. Według bardzo oklepanej receptury stworzyła czarny charakter, który zmienił się nie do poznania (aż dziwne, że pod wpływem takiej dziewczyny, jak Ana…). Może było to do przewidzenia, ale jednocześnie stanowiło najbardziej intrygujący wątek, bo nic, co związane z Christianem, nie było pewne. Był po prostu Szary, niech już będzie, z dedykacją dla panny Steel (swoją drogą, czy nazwisko Christiana nie jest aż nazbyt oczywiste…?). A tu proszę, proste wytłumaczenie, jakież to „zaskakujące” i bardzo nowe
jest nowe oblicze Greya. Ale czy nie lepsze byłoby domyślanie się, co odczuwał, wcielając się w rolę wiernego męża…? Czułego kochanka, starającego się skupić na „waniliowym seksie”? Czy naprawdę jest szczery…. ? Obserwowanie tego było nieco ciekawsze, a tymczasem Christian, jak i cały sens powieści, został zbanalizowany (jeszcze bardziej) na kilku stronicach. I cały czar przeminął, całe „zaskakujące” nowe oblicze Greya nie zaskoczyło, a ognista trylogia, tak znakomicie rozreklamowana, tak wciągająca, mająca być tak wielkim hitem, okazała się słabsza niż można było przypuszczać jeszcze w drugiej części. Disneyowskie porno story, wtórne, do bólu przecięte zarówno fabularnie, jak i literacko, pozostawia po sobie jedynie mgliste wspomnienie powieści, którą przerosła własna reklama. I po co było to wszystko…? Szary, jaki jest, każdy widzi. A na resztę nie było sensu patrzeć, bo de facto tylko dla niego czytało się powieść, on, jako jedyny niepoznany „element” był w stanie zatrzymać czytelnika przez trzy tomy. A
tu proszę, nie taki Grey Szary, jak czytelnik zrobiony na szaro.

dfcqmqf
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dfcqmqf