Trwa ładowanie...

Złoto w podeszwach sandałów. Prawdziwa historia polskich przemytniczek

- Wśród nas były wspaniałe dziewczyny. Niezwykle odważne, patrząc na to, że chodziły po ulicach np. Kalkuty z plecakami pełnymi sztabek złota. Za takie pieniądze, które nosiliśmy przy sobie, niejeden mógłby nam poderżnąć gardło na ulicy - opowiada Cezary Borowy, autor "Przemytniczek złotych kości".

Cezary Borowy w "Przemytniczkach złotych kości" opisuje historie Polek, które trudniły się "turystyką handlową" w latach 90.Cezary Borowy w "Przemytniczkach złotych kości" opisuje historie Polek, które trudniły się "turystyką handlową" w latach 90.Źródło: Archiwum prywatne
d2f8dxu
d2f8dxu

W latach 80. i 90. istniały liczne i dobrze zorganizowane polskie grupy przemytnicze w Azji Południowej. Przerzucali ogromne ilości elektroniki i złota m.in. z Singapuru do Indii. Wśród nich był Cezary Borowy, który opisał swoje historie w książce "Spowiedź Hana Solo. Byłem przemytnikiem w Indiach". Teraz Borowy w nowej książce opowiada o Polkach, które także zajmowały się "turystyką handlową".

Magda Drozdek: Czytając "Przemytniczki złotych kości", miałam przed oczami sceny z "Domu z papieru". Tam La Banda wyciągała złoto z Banku Hiszpanii, a tu mamy historię polskich przemytników, którzy planowali m.in. zmieniać złoto w błoto, by spokojnie przemycać je przez granicę Indii.

Cezary Borowy: Mogę powiedzieć, że pracuję już ze scenarzystką nad tekstem, bo barwnych historii wśród przemytników było naprawdę mnóstwo. Rzeczywiście, jednym z ciekawszych wątków było chemiczne przerabianie złota na taką formę, która byłaby niewykrywalna przez czujniki metalu.

To wydawało się niemożliwe. Przecież złoto jest pierwiastkiem i nie da się go podzielić, zawsze będzie metalem. Celnicy w Indiach wychodzących z samolotu pasażerów kierowali na bramki do wykrywania metalu, a bagaże na przeglądarki. A mimo wszystko Polscy przemytnicy potrafili tak ukryć, na przykład pięć kilogramów złota, że bez problemu przechodzili taką kontrolę. Zazwyczaj bez problemu, bo jednak czasem były wpadki.

Zobacz: Bursztynowa Komnata w Mamerkach. Ekspert o poszukiwaniach legendarnego skarbu

Chciałabym zobaczyć serial o złotym pociągu.

Od tej historii mógłby zaczynać się serial. Media w Indiach długo się o tym rozpisywały. Policja zatrzymała wtedy na dworcu kolejowym w New Delhi 15 Polaków, którzy trafili do więzienia. Wydawało się, że to zakończy działanie grup przemytniczych znad Wisły, a stało się odwrotnie.

d2f8dxu

Społeczność przemytników była bardzo solidarna. To była wręcz legendarna wspólnota wspierających się młodych ludzi, którzy marzyli o innym życiu. Było nas łącznie sto, może dwieście osób. Po aresztowaniu przyjaciół ci, którzy pozostali na wolności, nie wrócili do kraju, tylko opiekowali się zatrzymanymi kolegami. Musieli przecież jakoś zarobić na prawników i kaucję. Poprawili logistykę i szybko wrócili na trasy.

Ile złota mieli przy sobie wtedy polscy przemytnicy?

Niewiele. Łącznie to były jakieś 23 kg.

Niewiele? W przeliczeniu to dziś jakieś 1,3 mln dolarów.

Fakt, dla większości z nas kilogram złota to dużo, a co dopiero ponad 20.

"Przemytniczki złotych kości" Archiwum prywatne
"Przemytniczki złotych kości"Źródło: Archiwum prywatne

Jak ważne dla mieszkańców Indii jest złoto?

To jest część ich kultury. Od samego początku istnienia Indii krążyła baśń o tym, że złoto przynosi szczęście. Skoro tak, to trzeba go mieć jak najwięcej. Hindusi od tysięcy lat gromadzą oszczędności w złocie. Najczęściej w postaci ozdób dla kobiet, ale też sztabek złota chowanych w domach.

d2f8dxu

Kiedy w historii hinduskiego złota pojawiają się Polacy?

Polacy jako zorganizowane grupy, pojawili się w Indiach w latach 80. Na początku studenci znad Wisły i Odry zajmowali się przemytem elektroniki, uważając, że przemyt złota jest zbyt ryzykowny, bo za to idzie się do więzienia. W 1989 r. do elektroniki zaczęto jednak dodawać złoto, a po kilku miesiącach przemycać w zasadzie już tylko złoto. To były poważne ilości: od jednego do pięciu, a nawet siedmiu kilogramów złota podczas jednego lotu przemytnika.

Jak to wyglądało?

Patentów było wiele. Przypomnijmy, że złoto jest bardzo ciężkie. Sztabka wielkości smartfona ważyłaby półtora do dwóch kilogramów. Wydaje się więc, że łatwo je ukryć, ale celnicy w Indiach wiedzieli, jak i gdzie szukać tych "artefaktów". Korzystali z dobrodziejstw technologii. Pasażerów przylatujących z krajów "podwyższonego ryzyka", czyli np. z Singapuru, skąd latało wielu przemytników, kierowano w stronę bramek wykrywających metale, przez które przechodzą dziś wszyscy pasażerowie, gdy wchodzą do hali odlotów.

d2f8dxu

Potrafiliście celników przechytrzyć. Jak?

Na lotniskach bagaż główny ładuje się na wózeczki. W Bombaju były one żelazne. Sztabkę złota połączoną z magnesem można było przyczepić od spodu wózka. Podawało się bagaż do kontroli. Samemu było się sprawdzanym, ale na wózek nikt nie zwracał uwagi. Taka prosta metoda, która przychodzi do głowy, gdy poobserwuje się życie na lotnisku.

Na trasie przez Katmandu można było ukrywać sztabki złota w kamerach. 116 g to taka mała kosteczka – stąd tytuł książki, "Przemytniczki złotych kości". Jeszcze inny patent: było tak, że kalki techniczne, jakich kiedyś się używało do kopiowania, "tłumiły" owinięte w nie złoto i nie było ono tak widoczne na prześwietlarkach. Kamera, w środku której były owinięte w kalki sztabki złota, nie wzbudzała czujności celników.

"Przemytniczki złotych kości" Archiwum prywatne
"Przemytniczki złotych kości"Źródło: Archiwum prywatne

W "Przemytniczkach" często piszesz o przemycaniu "kości" w podeszwach butów. Sceny trochę jak z filmów. Jak to się udawało?

Dzisiaj wiele z bramek wykrywających metale ma na podłodze ustawiony pewien próg, który zmusza nas do podnoszenia nogi przy przechodzeniu. Gdyby go nie było, to kilka centymetrów od spodu mogłoby być poza łukiem elektromagnetycznym i metal pozostałby niewykryty. Inna sprawa, to że w latach 80-90. te bramki były niedoskonałe.

d2f8dxu

Gdy podczas przechodzenia zapiszczały, celnik używał specjalnej "pałki" i objeżdżał nią skrupulatnie całe ciało. Podobnie jak dziś, gdy wchodzimy na lotnisko. Dziewczyny latały np. w sandałach z metalowymi klamerkami i podczas dodatkowego badania pałką do wykrywania metalu celnik widział te metalowe części i przypuszczał, że to one są powodem, że detektor piszczy. Odpuszczał. Triki były skuteczne, ale nie w 100 proc. doskonałe. Wpadki się zdarzały.

Był strach?

Strach był, oczywiście, ale też przyjemnie uczucie satysfakcji, gdy akcja się powiodła. To było życie pełne adrenaliny i to miesiącami, latami, a to uzależnia. Tak jak uzależnia narkotyk. Po prostu tęskni się za życiem pełnym napięcia i przygody.

d2f8dxu

Jeden z kolegów, z którym niedawno rozmawiałem, siedział wtedy - trzydzieści lat temu - półtora roku w więzieniu na granicy Bangladeszu i Indii. Spytałem go, jak tam było. "No wiesz, dwa kocyki i beton", powiedział ze śmiechem. Następnie rozmawialiśmy jeszcze kilka minut, wspominamy znajomych i on na koniec mówi: "ale, wiesz dla mnie cały ten kilkuletni pobyt w Indiach to był najlepszy okres w życiu". Był tam łącznie pięć lat, z czego półtora roku w więzieniu, a wspomina to jako najlepszy okres w życiu.

Co było dla was motywacją? Przemycaliście złoto głównie dla pieniędzy?

W wielu przypadkach tak, dla kasy. Myśmy to nazywali handlem, nie przemytem. Turystyka handlowa. Pamiętam, jak pewnego razu jechałem taksówką nocą przez Kalkutę i myślałem sobie, że to jak scena z "Indiana Jones". Fantastyczne było to życie. Mnóstwo przygód, adrenaliny, pieniędzy, ludzi, którzy ci towarzyszą. Intensywne, kolorowe życie, które uzależnia. Cele? Na pewno finansowe, bo po kilku miesiącach w Indiach można było kupić w Polsce mieszkanie za gotówkę. Dzisiaj, gdy o tym opowiadam na spotkaniach autorskich, to widzę, że gdyby to było do powtórzenia, to szybko znalazłbym chętną ekipę.

d2f8dxu

A kto tworzył ekipę przemytników w latach 90.?

To była społeczność jedyna w swoim rodzaju, a tworzyli ją stomatolodzy, lekarze, orientaliści, prawnicy, dziennikarze, filolodzy najróżniejszych języków. Ja byłem po ogrodnictwie. Ktoś określił nas jako: młodą polską inteligencję. Wśród nas były wspaniałe dziewczyny, o których piszę w "Przemytniczkach złotych kości". Niezwykle odważne, patrząc na to, że chodziły po ulicach np. Kalkuty z plecakami pełnymi sztabek złota, które trzeba było dostarczyć do dilera, a następnie wrócić z plecakiem wypełnionym do połowy gotówką. Za takie pieniądze, które nosiliśmy przy sobie, niejeden mógłby nam poderżnąć gardło na ulicy. Gdyby tylko wiedział…

Pokazujesz w książce zdjęcie m.in. Ani Lotówki, która była w "złotym pociągu". Zaraz obok fotografii, jest skan jednego z listów, które napisała w więzieniu. Relacje z więzienia to najbardziej wstrząsająca część twojej książki. Wstrząsają, bo wiele z tych listów jest tak humorystycznie napisane.

Prawda? To świadczy o sile charakteru. Może się wydawać, że one tam nie miały źle, bo gotowały sobie, były odwiedzane przez kolegów przemytników… Ale trzeba uruchomić wyobraźnię. One spały w kilka osób na betonie. Gotowanie, owszem, na cegłach. Dziewczyny, które trafiły do więzienia, nie dramatyzowały. Dla nich najtrudniejsze było to, że nie wiedziały, ile czasu spędzą za kratami.

na zdjęciu: Ania Lotówka Archiwum prywatne
na zdjęciu: Ania LotówkaŹródło: Archiwum prywatne

Miesiącami nie miały wyroków. Przemytniczki jeździły z więzienia co dwa tygodnie do sądu, by dowiedzieć się, że wyroku nie ma, a sędzia odsyła je z powrotem za kraty. Dodajmy do tego koszmarne upały. Z maju w New Delhi temperatury sięgają 48 st. w cieniu. W środku lata przychodzą monsuny i chmary komarów, które roznoszą choroby. Dla mnie, te autentyczne przecież listy, to najprawdziwszy reporterski skarb.

Jeden z tych listów muszę zacytować, bo to ten, w którym już nie ma humoru. "Nie chce nam się śmiać, bawić, czytać, gotować. Ogarnęła nas martwota. Nie wiem, co z tego wynika. Może to, że nasze sprawy utknęły w martwym punkcie". A potem pisze, jak jedna z koleżanek z celi płacze, a ją to już nie rusza. "Jest to chyba straszne. Stać obok, patrzeć, jak ktoś cierpi i nic. Mam nadzieję, że ten stan mi przejdzie i będą normalną, wrażliwą osobą".

Uderzyło mnie, że te listy są takie… zwykłe. Ktoś by się spodziewał, że korespondencja z indyjskiego więzienia będzie przepełniona dramatem, rozpaczą. Przez tą zwykłość właśnie listy dziewczyn są tak dramatyczne.

Dlaczego w tych historiach nie przewijają się nigdzie polskie władze?

Nie chcieliśmy zawiadamiać polskich dyplomatów, bo nie spodziewaliśmy się z ich strony pomocy. Potrzebne były pieniądze na prowiant dla osadzonych, na prawników, na kaucje. Pracownicy ambasady nie mieli na to funduszy. Staraliśmy się wręcz, żeby się nie dowiedzieli, że ktoś z naszych trafił do więzienia, bo mógłby mieć jeszcze większe kłopoty po powrocie do Polski.

Polegaliście na swojej społeczności przemytników.

Tak, gdy wtedy na dworcu zaaresztowano 15 przewalaczy, to działalność grup nie zakończyła się, a wręcz rozwinęła. Trzeba było pracować na to, żeby wyciągnąć kolegów i koleżanki z więzienia. Nikt nie dopuszczał do siebie scenariusza, że wracamy do Polski, a oni zostają w Tihar Jail.

Co myślisz o takim określeniu "polska mafia"?

Jest niewłaściwe. Z różnych powodów. Jeżeli ktoś trafia do gangu, to zostaje w nim do końca życia. Zdarza się, że to życie jest wtedy dość krótkie. Większość z nas po powrocie do Polski zajęła się "normalnym życiem". Jesteśmy dziennikarzami, lekarzami, stomatologami… Mafia to przemoc. Tego w naszej społeczności w ogóle nie było. Mafia to struktura. Jeśli jestem w jednym gangu, to nie mogę być w drugim. My dobieraliśmy się w zespoły, bo takie działanie było bardziej opłacalne, ale stanowiliśmy paczkę przyjaciół, a nie gang. Ktoś powiedział, że byliśmy jak studenci albo doktoranci na obozie naukowym, którzy trochę sobie ubogacili wyjazd.

Zostawiłeś sobie jakąś sztabkę złota na pamiątkę?

Nie, nie mam. Szkoda. Dzisiaj taka mała kostka złota warta byłaby jakieś 6 tys. dolarów. Gdy współcześnie odwiedzam Indie, a zdarza się to nawet często, to przyjaciele z dawnych lat żartują, żebym pojechał do hotelu, w którym kiedyś nocowaliśmy i poszukał pod łóżkiem, pod szafą czy może znajdę jakąś zagubioną kosteczkę.

"Przemytniczki złotych kości" to druga po "Spowiedzi Hana Solo" książka Cezarego Borowego o społeczności polskich przemytników. Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa TBR.

"Przemytniczki złotych kości" Materiały prasowe
"Przemytniczki złotych kości"Źródło: Materiały prasowe
d2f8dxu
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2f8dxu

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj