Komisarz Héctor Salgado jest zawieszony.Po raz pierwszy w swojej blisko dwudziestoletniej, policyjnej karierze pobił podejrzanego podczas przesłuchania. Na dodatek ten podejrzany to wątły, czarnoskóry starszy pan, któremu, tak naprawdę, nic nie udowodniono… Owszem, chodzą słuchy, że to właśnie on, afrykański czarownik i kapłan voodoo, utrzymuje w posłuszeństwie nielegalne emigrantki z Afryki, sprzedawane do barcelońskich domów publicznych. Półżywe ze strachu dziewczyny wolą nawet śmierć z własnej ręki niż życie w mocy klątwy.
Hectorowi i bez szamańskich uroków nie wiedzie się ostatnio najlepiej. A do tego jeszcze szefostwo wysyła go na psychoterapię i, mimo zawieszenia, przydziela „misję dyplomatyczną”. Otóż, dziewiętnastoletni syn znajomej szefa wypadł z okna po zakrapianej imprezie. Wszystko wskazuje na wypadek, młody człowiek z dobrej rodziny nie sprawiał większych problemów, nie stwierdzono śladów narkotyków ani ewentualnego powodu myśli samobójczych. Należy zatem przekonać matkę, że policja zrobiła wszystko, co możliwe, by wyjaśnić przyczynę śmierci chłopaka.
Autor Lata martwych zabawek, Antonio Hill jest z wykształcenia psychologiem, z zawodu – tłumaczem literatury i wydawcą. Jako wydawca przeczytał pewnie sporo marnych kryminałów, jako barcelończyk – pewnie stos rękopisów, w których „genius loci” tego miasta wyciskano jak cytrynę. W czterdziestym piątym roku życia zadebiutował jako autor i napisał pasjonującą powieść, jedną z tych nielicznych, które nawet grymaśna recenzentka czyta do rana, do ostatniej strony, jednym tchem.
Antonio Hill jest znawcą ludzkiej natury, wyrozumiałym dla drobnych, ludzkich słabostek i grzeszków młodości. Ale też w misterny sposób pokazuje, jak i dlaczego zwyczajny człowiek może wejść na drogę zła i zbrodni. Dlatego też, konstruując zagadkę kryminalną w klasycznym stylu, z alibi, drobnymi śladami i niekonsekwencjami w zeznaniach, nie musi się uciekać do kreowania potwora-psychopaty, któremu można przypisać właściwie wszystko, a szaleństwem zbrodniarza pokleić niekonsekwencje fabuły, co, niestety, ostatnio coraz częściej różnym autorom się zdarza. A Barcelona w książce nie jest jak pocztówka, jest jak powietrze do oddychania, choć zdarzy się i dowcip, jak ten o niedokończonej układance z katedrą Sagrada Família, która „w tym stanie wyglądała zupełnie jak jej architektoniczny pierwowzór”.
Na kolejną książkę Antonio Hilla, Piękne samobójstwa, czekam z niecierpliwością.