Taką przyjaciółkę można mieć tylko raz w życiu. Taką, która jest przeznaczona jak kochanek. Taką, z którą wbiega się do morza, karmi bezdomne koty, przechadza się po ulicach w króciutkich spódniczkach, albo tańczy, przytulając w ciasnej łazience. I rozbierając się do naga, wkładając ręce między uda, ocierając się piersiami. Francesca i Anna doskonale wiedzą, że zza firanek i rolet ogląda ich kilka par oczu. Ale wiedzą też doskonale, że są piękne. Jedna dopełnia drugą. Blondynka i brunetka. Obydwie jak boginie – tylko przez przypadek znalazły się w robotniczej dzielnicy Toskanii. To nie jest Toskania z folderów turystycznych. To nie ta Toskania, dla której Amerykanie porzucają swoje dotychczasowe życie. To nie ta Toskania, która kusi i wabi. To taka Toskania, jakiej nie widać, jaką chce się ukryć. Z rozgotowanym makaronem na durszlaku w zlewie. Z brzydką plażą z widokiem na hutę - „morze i mury bloków wyglądały jak życie i śmierć, które na siebie wrzeszczą”. Z wyrytymi na ławce inicjałami zakochanych par. I
imionami dwóch przyjaciółek – Anna i France na zawsze. Wydaje się, że ich kołyszące się biodra nie pasują do tej dzielnicy. Że ich czternastoletnie ciała są zbyt piękne. Ale prawda jest taka, że są właśnie dlatego takie fascynujące. Bo ich sylwetki odbijają się od brudnych kałuż i jak wycinanki odklejają się od tła fabrycznych budynków.
Oczywiście mają marzenia. Uciec. Bo o czymś takim właśnie się marzy w dzielnicy takiej jak ta. Chcą być sławne. Podbijać świat – czymkolwiek: ciałem czy umysłem, to bez znaczenia. Byleby tylko uciec. Ale warunek jest jeden – muszą to zrobić razem. Jedna bez drugiej nie istnieje w pełni. I cała dzielnica zna je tylko tak AnnaiFrance FranceiAnna. Jak jeden organizm o dwóch głowach. Mają swoje ścieżki i swoje tajemnice. Jedną z nich jest ta, że ojciec Franceski stosuje wobec niej przemoc. Drugą może być ta, że tata Anny to hazardzista. Trzecią, że są jeszcze dziewicami, choć bardzo chciałyby mieć to już za sobą, żeby wiedzieć jak to jest. Czwarta to ta, że jedna jest już zakochana, a druga zakocha się za maleńką chwilę. Piąta jest taka, że czasem warto dać chłopakowi dotknąć swojej skóry, żeby zyskać na dzielnicy jeszcze większy prestiż.
To książka o budzącej się kobiecości. O tym, że ciało może stanąć na przeciwko myśli i zawsze myśli przegrają. Że w nastolatkach budzi się instynkt drapieżcy i że są bardzo podatne na walkę o terytorium.
To nie jest książka o „Włochach widzianych oczami dwóch dorastających dziewczynek” - jak głosi okładka. To Włochy patrzą na nie i przeżywają wszystko to, co jest w ich głowach, sercach i między nogami. A obok toczą się historie drugoplanowe – jak ta o bracie Anny, który był zakochany w dziewczynie do szaleństwa, ale dzieliła ich ulica Stalingradzka, na której mieszka Alessio. Bo nie można kochać dziewczyny, która idzie na studia i mówi ze znakami przestankowymi, gdy jest się robotnikiem w hucie i gdy kradnie się stal, żeby przeżyć. Obok jest historia Cristiano, który jest ojcem, ale jedyną rzeczą, która się dla niego liczy to cotygodniowa wizyta w domu publicznym. A tam można nawet molestować nastolatkę, jeśli tylko odpowiednio zakręci pupą. To też historia Lisy, zakompleksionej i pryszczatej, która patrzy na Anne i Franceskę z zawiścią, ale jej zawiść to dziecko zazdrości. A między stronami skwierczy lato, dzieją się dni, powielone na kopiarce życia, jeden za drugim takie same, według z góry ustalonego
scenariusza. Każdy krok zaplanowany i wiadomo, że Alessio wciągnie kreskę, żeby móc zapomnieć, Cristiano kogoś poderwie, żeby móc zapomnieć, a Anna i Francesca przejdą się na plażę, wykąpią się, poderwą chłopaków, żeby móc zapomnieć.
Nie lubię Franceski i Anny. Są wyniosłe. Są zbyt pewne siebie. Są zbyt świadome własnej urody, a za mało tego, że ta uroda gdzieś ma swój koniec. Są antypatyczne, ale gdy wejdzie się z nimi do zamkniętego pokoju, okazuje się, że każda z nich się czegoś boi i że wtedy właśnie są najpiękniejsze, bo prawdziwe.
Avallone pisze tę książkę, jakby robiła zdjęcia – przedstawia obrazy, urywki, kadry, ujęcia, strzępki ulicy, detale - zdarta tenisówka, zostawione przy wraku łodzi, zardzewiałe drabinki na placu zabaw, przyklejające się do opalonego ciała drobinki piasku, jakaś łza w czyimś oku... Musztruje język, który jest jej posłuszny, z tworzywa wyrazów buduje tę dzielnicę beznadziei, te dwie piękne dziewczyny, w których jest tysiąc kilo smutku i historię ich przyjaźni, która miała być na zawsze, a skończyła się pewnego upalnego lata.