Wiadomo, że w życiu nie ma nic pewnego. Sylvie, bohaterka Czystego przypadku, już raz się o tym przekonała, gdy jako dwudziestoparolatka niespodziewanie została wdową z maleńkim dzieckiem. Ale potem udało jej się stworzyć wspaniały związek z mężczyzną, którego pokochała i ona, i kilkuletnia córeczka. Trudno byłoby sobie wyobrazić lepszego męża i ojca niż Mark: czuły, troskliwy, pełen niewygasającej namiętności, a do tego pracowity i zaradny – gdy Sylvie straciła posadę, ich poziom życia właściwie wcale się nie obniżył. Jakżeby więc mogła mieć mu za złe, że tak często nie ma go w domu? Biuro w Nowym Jorku, podróże do klientów… dobra praca wymaga przecież poświęcenia! Wprawdzie czuje czasami żal, że go nie ma przy niej, gdy umęczą ją fanaberie apodyktycznej matki, albo gdy ogarnia ją niepokój o stan zdrowia dorastającej córki, ale wszystkie niedogodności wynagradza jej ten dzień czy dwa w tygodniu, gdy małżonek wreszcie zawinie do swojego bezpiecznego portu. I tak jest aż do chwili, kiedy podczas jego
nieobecności zjawiają się nieproszeni goście…
Maggie wywodzi się z biednej rodziny, lecz po małżeństwie z potomkiem znamienitego i zamożnego rodu z Connecticut, wywodzącego się od pierwszych kolonizatorów, postarała się szybko o tym zapomnieć. Od dwudziestu pięciu lat robi to, co robią inne żony tutejszych finansistów: zarządza domem, wychowuje dzieci – urodziwe, uczęszczające do porządnych szkół, dobrze ułożone – bierze udział w przedsięwzięciach dobroczynnych, no i przede wszystkim dba o to, by broń Boże nie odstawać wyglądem czy też wystrojem domowych wnętrz od reszty pań z towarzystwa. Czy w takich warunkach można się dopatrywać choćby cienia niestabilności? A jednak w ten sielankowy pejzaż uderza grom z jasnego nieba, i to za sprawą jej własnej córki. Rychło stanie się jasne, że to nie pierwszy cios, który będzie musiała przyjąć…
Eve marzy o studiach w Nowym Jorku. Kuszą ją opowieści koleżanek o urokach tego miasta. Akurat trafia się okazja, by trochę lepiej poznała wielkomiejskie środowisko. Ojciec pewnie by zaprotestował przeciwko tej dalekiej wyprawie, lecz akurat jest w służbowej podróży, a matka jest skłonna ustąpić. Na miejscu okazuje się, że świeżo poznane towarzystwo nie jest aż tak atrakcyjne. Na szczęście wśród dziewcząt znajduje się jedna, która wydaje się wyznawać te same wartości; Eve postanawia skorzystać z zaproszenia Grace i wkrótce przekracza próg domu nowej przyjaciółki. Gdyby tylko mogła przewidzieć, co tam zobaczy!...
Jane Green plasuje się ze swoją twórczością na jednym ze środkowych pięter tej piramidy, której górną kondygnację zajmują takie pisarki, jak Majgull Axelsson czy Joyce Carol Oates, w mistrzowski sposób opisujące najmroczniejsze strony relacji międzyludzkich i bardzo oszczędnie dawkujące pozytywne emocje, dół zaś autorki niezliczonych opowieści, których bohaterki nie dość, że są niebywale urodziwe i anielsko dobre, to jeszcze wychodzą cało z najbardziej dramatycznych sytuacji, po czym stają przed ołtarzem, by żyć z ukochanym długo i szczęśliwie. Green stara się w swoich powieściach przedstawiać różne konfiguracje prawdziwych życiowych problemów w stosunkowo łatwo przyswajalnej oprawie. Pomijając zagadkę będącą osią głównego wątku – której rozwiązania nie wypada w tym miejscu zdradzić, by nie zepsuć czytelniczkom przyjemności samodzielnego dociekania, co tu jest nie tak – w Czystym przypadku jest mowa o anoreksji, o relacjach córki z toksyczną matką, o nazbyt swobodnym stylu życia niektórych amerykańskich
nastolatek, o pseudo-przyjaciołach (a zwłaszcza pseudo-przyjaciółkach, które tylko czekają, aż się jednej z nich powinie noga), wreszcie o tym, co może począć niemająca konkretnego zawodu i praktycznie nieznająca ograniczeń finansowych pani domu, gdy nagle zostanie bez źródła utrzymania. Narracja (w czasie teraźniejszym, co nie wszyscy lubią) prowadzona jest na przemian z punktu widzenia kilku postaci, trudno jednak pojąć, dlaczego jedne z nich wypowiadają się same za siebie, a inne zastępuje narrator zewnętrzny; wydaje się, że gdyby autorka zachowała w tym względzie konsekwencję, oddając głos także Sylvie i Eve, umożliwiłoby to pełniejszą prezentację ich osobowości, choć i bez tego łatwo zrozumieć ich uczucia i motywacje. A jeszcze lepiej zrobiłoby powieści, gdyby losy głównych bohaterek nie tworzyły scenariusza rodem z kina familijnego; obie nad podziw szybko zbierają się w sobie po otrzymanych ciosach, doskonale dając sobie radę z tym wszystkim, co im się na głowę zwaliło, a koniec konsekwentnie zmierza
do idylli w stylu mistrzyni gatunku - Danielle Steel. Tego rodzaju literatura ma swoją ważną rolę: krzepi serce. Ale czy w życiu naprawdę bywa tak gładko, to już inna sprawa…