Tytuł adekwatny, ale za krótki. Bo nie tylko blondynek jest w tej historii za dużo. Mamy tu do czynienia ze zdecydowanym przerostem treści nad formą – bo w założeniu miała to być zapewne zabawna książka, może niezbyt ambitna, ale sprawnie napisana, o kryminalnym zabarwieniu, jak najbardziej współczesna, na wskroś prawdziwa i oczywiście, co najważniejsze – wciągająca. Tymczasem nie wyszło tak, jak miało być. A wszystkiemu winna tu tytułowa ilość – za dużo jest intryg, za dużo postaci, za dużo wątków.? Powoduje to, że większość z bohaterów to postaci papierowe, nie można wczuć się w ich losy, skoro się nawet nie zawsze ich wszystkich kojarzy, ich splątane ze sobą życiorysy są tak wypełnione faktami i opisami, jak tylko się da, co nasuwa wniosek, że gdyby autorka rozbudowała je jeszcze trochę, mogłaby stworzyć o nich odrębne książki.
W historii tej towarzyszymy głównej bohaterce Sam Jones, pracującej w klubie fitness w śledztwie, jakie prowadzi na własną rękę w sprawie morderstwa swojej znienawidzonej szefowej. Nienawidzi ona również blondynek i źle ubranych gliniarzy, ale namiętnym uwielbieniem darzy swoje rzeźby, dyskoteki, kiczowate ubrania, chamskie odzywki, narkotyki, a przede wszystkim alkohol. Jedyną jej cechą, która sprawia, że jej postać da się momentami lubić, to naprawdę celne i inteligentne riposty, ale nie zdarzają się one aż tak często, żeby wpisać tę bohaterkę w poczet postaci literackich wartych zapamiętania.
Bada wszystkich podejrzanych, których liczba z każdym dniem się zmienia, wpada w końcu na właściwy trop, doprowadzając do nieoczekiwanego rozwiązania akcji, ale… wszystko to nie wywołuje już na czytelniku zbyt dużego wrażenia i zamierzonego efektu zaskoczenia. Pozostaje tylko radość z tego, że książka się już skończyła i nadzieja, że autorka już nic więcej nie napisze, a jeżeli już, to że jej poziom diametralnie wzrośnie. Jestem zatem trochę w kropce, bo sądząc po przychylnych komentarzach i notce biograficznej autorki jestem w mniejszości jeśli chodzi o ocenę tej pozycji, ale nie dbam o to. Martwi mnie bowiem nieco fakt, że tak wygląda „dzieło ” ponoć jednej z najbardziej poczytnych brytyjskich autorek.