Kolejna z ostatnio nagminnie wydawanych powieści „ku pokrzepieniu serc”. Taka pełna cudów, miłości, dobra i piękna. Należy przy tym dodać, że nie jest to opinia ironiczna. Po prostu każdy czasem potrzebuje odrobiny wytchnienia. Powieści, która niesie ze sobą pozytywne przesłanie, która daje nadzieję i pokazuje coś innego niż szary świat, który jest za oknem. Takiej, która pozwala dostrzec coś więcej, niż tylko czubek własnego nosa, nakłania do refleksji. A przy tym nie jest naiwna aż do przesady.
Nastoletni Charlie St. Cloud cudem uniknął śmierci w wypadku samochodowym, a jego młodszy brat, Sam, zmarł podczas reanimacji.Oprócz daru życia chłopak zyskał także niecodzienną umiejętność – kontaktowania się z duchami zmarłych, w tym także jego ukochanego brata. Z tego powodu wybiera pracę na cmentarzu, pomagając zbłąkanym duszom ruszyć dalej. Wszystkim, z wyjątkiem brata, któremu towarzyszy w każdy wieczór, grając w baseball i rozmawiając o wszystkim i niczym, ciesząc się jego obecnością. Stan taki nie może jednak trwać wiecznie – Charlie poznaje Tess Caroll, młodą nieustraszoną kobietę, która pragnie wyruszyć w samotny rejs dookoła świata. Zawieszony pomiędzy śmiercią i życiem chłopak będzie musiał dokonać wyboru i podjąć decyzję – czy ruszyć dalej, czy też tkwić w półżyciu, pomiędzy przeszłością a przyszłością, czując się winnym i zobowiązanym wobec ukochanego młodszego brata, bojąc się zrobić cokolwiek, by nie stracić go na zawsze.
Powieść, mimo iż jej zakończenia można się domyślić już w trakcie lektury, zawiera również elementy zaskoczenia, nie jest więc zupełnie przewidywalna, czyta się ją dlatego z niekłamaną przyjemnością, kibicując głównym bohaterom w ich zmaganiach z losem i tym, co przynosi każdego dnia.