Dopiero nad grobami okazuje się, żeśmy kochali rodziców za niespełnienia, za to, co się nam wspólnie nie udało, ich gafy wystają z grobu najrzewniej i nie dają się wepchnąć do środka. Ech, dopiero nad grobami okazuje się.
Moda na neobrutalizm trwa. Brud, smród i zgnilizna sączą się ze scen teatru, młodzi autorzy zaczęli tworzyć pełne wulgarności, przemocy utwory. Rozpad rodziny, nihilizm, pokolenie z mózgiem przeżartym przez telenowele, rozkład moralny, społeczny, brak jakiegokolwiek oparcia w autorytetach coraz częściej goszczą, zarówno w utworach scenicznych (proszę sięgnąć choćby po antologię najnowszego dramatu polskiego pt. „Pokolenie Porno”), jak i w powieściach. Język owych utworów bywa różny – od wulgarnego slangu ulicy po metaforyczną poetykę, mianownik jest jednak wspólny: wszyscy jesteśmy zbrukani gnojem.
W ten nurt wpisuje się również powieść Wojciecha Kuczoka pod jakże znamiennym tytułem Gnój. Książka ta jest podzielona na trzy części, z których każda wygląda na inspirowaną różnymi dziełami literackimi. Gdy czytałem pierwszą, nie mogłem się oprzeć skojarzeniom, że czytam próbę dorównania Marquezowi – dość podobny przegląd przez dzieje kilkupokoleniowej rodziny, z rozłożystym drzewem w tle. Trzecia część to już prawie kalka jednego z opowiadań mistrza nastroju grozy (nie zdradzę więcej, by nie psuć niespodzianki). Na dłużej zatrzymam się przy części drugiej, bowiem to w niej tkwi siła Gnoju. Dzieciństwo dla wielu z nas jawi się jako idylliczna, pełna beztroski przygoda – istny raj, złota klatka, która chroni nas przed złem tego najpiękniejszego ze światów. Dla innych owe dzieciństwo nosi znamiona czyśćca, w którym pozostawieni sami sobie, bez szczególnego wsparcia opiekuna, poznają te gorsze strony świata, który przestaje być taki piękny i idylliczny. Prawdziwa tragedia następuje jednak wtedy, gdy
dzieciństwo okazuje się piekłem.
K. pochodził ze śląskiej rodziny mającej arystokratyczne korzenie, wojna jednak dość brutalnie przerwała sny o służbie, luksusach i blichtrze przeznaczonym dla wysoko urodzonych. Ciężko żyć artyście, entuzjaście sztuki w świecie, gdzie raczej królują zawody bardziej utylitarne, jak na przykład górnictwo. Na domiar złego ludzie nie doceniają zacnego pochodzenia i niebagatelnych talentów, co doprowadza do narastającej z każdym dniem frustracji. Owa frustracja gdzieś musi w końcu znaleźć ujście – a jak powszechnie wiadomo, najlepiej wyładować się na najbliższej rodzinie. Jako że żona może zagrozić odstawieniem od talerza (tudzież łóżka), idealnym obiektem staje się dziecko, wszak potomek nie ośmieli się sprzeciwić, a sadyzm można usprawiedliwić sloganami o nowatorskich metodach wychowawczych pejcza. Stary K. z uwielbieniem stosuje więc te metody wychowawcze - codziennie, metodycznie tresując syna. Większość ludzi zapytana o potomstwo odpowiada: „mam dziecko”, Stary K. wyraża się podobnie, z tym że silnie
akcentuje subtelną różnicę: „posiadam dziecko”. Posiadam, na własność – jak przedmiot, którym można rozporządzać, można zań decydować, obierać jedynie słuszną drogę. Przedmiot, którym – w chwili „słabości” – można rzucić o ścianę.
Gnój jest właśnie historią takiego rodzinnego piekła opowiadaną przez katowane dziecko. Proszę sobie przypomnieć, z czym kojarzy się Państwu Święty Mikołaj? Radość, nadzieja, oczekiwanie, prezenty... W rodzinie K. Mikołaj przede wszystkim oznacza krzywdę, ból, świst rózgi. Dopiero później przychodzi kolej na prezenty – ale też „spontaniczna” radość wiąże się z rytuałem przypominającym musztrę. Wydawałoby się, że chłopiec, wychowywany przez sadystycznego ojca i bezwolną matkę jest skazany na chuligańskie życie na ulicy, jednak i ona nie chce go przyjąć. Opluwany przez miejscowych rozrabiaków, ignorowany w szkole jest jakby malowanym ptakiem rodem z powieści Kosińskiego – ptakiem, którego przeznaczeniem jest zadziobanie przez zawistne kruki. To bardzo inteligentny młody człowiek, który nie chce trwać w śląskim brudzie - nie chce, by pokonał go zabijający indywidualizm sadysta lub pochłonął brak perspektyw biednego miasta (które jest również jednym z głównych „bohaterów” powieści – żyje, oddycha... i
gnije). Czy jednak dziecko tresowane od najmłodszych lat tresowane znajdzie siłę, by wyrwać się z wszechogarniającego koszmaru? Czy odważy się na bycie pełnym protestu głosem tłamszonego młodego pokolenia? Na razie pozostaje mu rola słuchu owego pokolenia, wszak głosu nikt dotychczas mu nie udzielił. Niejako przeciwstawną postawą prezentuje Szczurek z sierocińca. Chłopiec ten oddałby wszystko, by móc powiedzieć do kogokolwiek (choćby najbardziej plugawego indywiduum): „Tato...”, nawet, gdyby zaraz po tym słowie musiał wyjęczeć: „... nie bij!”. K. ma ten przywilej, że może do woli błagać swojego ojca o zaprzestanie kaźni...
Krótka historia Szczurka jest moim zdaniem jednym z najbardziej wzruszających fragmentów Gnoju – pełnej liryzmu, brutalności, ale i dziwnego, specyficznego ciepła książki. Wbrew praktycznie namacalnej zgniliźnie wypełniającej karty powieści, da się bowiem odczuć niosącą pozorną nadzieję radość z chwil, gdy rachityczne promienie słońca czasami niemrawo przebijają się przez ponure kłębowisko chmur, jakie zawisło nad rodziną K. Myślę jednak, że nadzieja ta jest złudna – za każdym razem, gdy już dorosły K. dotknie twardych blizn, gdy usłyszy słowo „tato”, przypomni mu się kat odpowiedzialny za zniszczenie tych pięknych czasów dzieciństwa, które powinny obligatoryjnie przysługiwać wkraczającemu w świat człowieczkowi (by piekła tego świata doświadczył dużo, dużo później). I przez całe życie będzie uciekał zarówno przed owym oprawcą, jak i przed przeklętym domem, którego piętno nosi.